jotes napisał
O historii tej metody i połowach przy jej zastosowaniu z łodzi, napisałem w poprzednim artykule pt: „Angielska metoda odległościowa”. Tym razem, chciałbym przybliżyć nieco połowy z brzegu w głębokim łowisku. Następnym razem, będzie to niewielki i płytki zbiornik wodny, a być może płytkie łowisko na Zalewie Sulejowskim?
Łowię w Zalewie Sulejowskim, z opaski betonowej, gdzie głębokość wody oscyluje pomiędzy 8, a 10 m – w zależności od odległości, na jaką posyłam swój zestaw. Potrzebuję, zatem solidnego sprzętu i odpowiedniego do tej metody spławika przelotowego, którym jest właśnie Slider. I o ile do połowu z łodzi, mogłem sobie pozwolić na zastosowanie Wagglera, nieprzeznaczonego do łowienia w wodzie o głębokości 6,5 m, o tyle z brzegu, konieczne jest zastosowanie Slidera o odpowiedniej gramaturze.
Do połowu na tej wodzie, wybrałem odległościówkę Trabucco o długości 3,9 m i cw 8-25 g. Kijek jest lekki, solidny i mocny, o progresywnej akcji, pozwalającej na oddawanie długich i precyzyjnych rzutów.
Oraz kołowrotek dedykowany specjalnie do tej metody. W moim przypadku jest nim Rive R-Match 4000. Jest to tegoroczna nowość. Wykonany jest bardzo solidnie i z dbałością o szczegóły. Duża średnica aluminiowej szpuli, pozwala na dalekie i dokładne rzuty zestawem. Wodoszczelny i precyzyjny hamulec, pozwala na skuteczne zacięcie i delikatny hol ryby. Wysokie przełożenie, bo aż 6,0:1, ułatwia szybkie i skuteczne zatopienie żyłki, gdyż na jeden obrót korbki, nawój wynosi 1,15 m.
Jeśli chodzi o stosowaną przeze mnie żyłkę, to najczęściej stosuję żyłki Dragona z serii X-Treme Match oraz Super Camou, o grubości od 0,16 do 0,18 mm. Są to na moje potrzeby i moim zdaniem bardzo dobre jakościowo żyłki, mocne, a co najważniejsze nie tracą swojej zatapialności. A to akurat najważniejsze cechy, którymi kieruję się przy zakupie.
Na tak głębokim łowisku, tym razem należy już użyć odpowiedniego spławika, przeznaczonego do takich właśnie połowów. Jest nim oczywiście Slider, montowany w zestawie przelotowo.
W zależności od głębokości łowiska i odległości od brzegu, na którą będziemy zarzucać zestaw, stosujemy Slidery o różnej gramaturze. Ja na swoim łowisku posługuję się kilkoma takimi gramaturami i są to: 3+8g, 3+10g, 3+12g, 4+8g, 4+10g i 4+12g.
Pierwsza z tych wartości, określa, ile dociążenia wstępnego zamontowano w korpusie Słidera, a druga określa, ile dociążenia należy założyć na żyłkę, by odpowiednio wyważyć cały spławik.
W swoim wyposażeniu powinno się też mieć wymienne i różnokolorowe atenki do Sliderów/Wagglerów.
Jak w każdej metodzie i technice, tak i tutaj można zmontować zestaw na kilka różnych sposobów i odmian. Ja montuję swój zestaw przy użyciu własnej roboty ciężarka z rurką antysplątaniową, czyli łowię belgijską odmianą odległościówki.
Moje ciężarki to przeróbka kupnych ciężarków w kształcie łezki. Taki ciężarek rozwiercam odpowiedniej średnicy wiertłem, w otwór wkładam rurkę od preparatu WD-40 na ok. 3-4 mm od jej końca i wklejam Super Glue. Oczywiście nie bez znaczenia jest tutaj odpowiednie nałożenie ciężarka – grubszą średnicą w kierunku krótkiego końca rurki (odwrócona łezka).
Ja akurat zastosowałem rurki od WD-40, gdyż po puszczeniu Vici do kolegów, nazbierało mi się ich sporo, ale zdecydowanie lepsza jest rurka od patyczków do uszu. Ta z patyczków ma mniejszą średnicę zewnętrzną i jest „akuratnej” długości.
Wiem, wiem! Wszystkich czytelników nurtuje teraz pytanie: A po kiego licha taki ciężarek i to jeszcze montowany na jakiejś rurce?
Jak już wspomniałem w opisie swojego ciężarka, ma on stanowić element zestawu, który zapobiega splątaniom podczas zarzucania.
W tym właśnie miejscu, należy zwrócić pilną uwagę na sam sposób montażu naszego zestawu ze Sliderem. A zatem, opiszę każdą czynność i każdy element z osobna, poczynając od samej góry:
a). stoper żyłkowy – wiążę dwa stoperki, jeden przy drugim, z żyłki 0,16mm. Po zaciągnięciu każdego z nich – oczywiście na mokro/na ślinę! – odcinam nadmiar żyłki, pozostawiając jednak końcówki o długości 1,5 cm. Robię tak po to, by przelatujący w trakcie rzutu, przez przelotki stoper, łagodnie przez nie przechodził, co ułatwia ten elastyczny przecież koniec żyłki. Takie końcówki nie zaburzają też niczego na szpuli kołowrotka, żyłka przy zarzucaniu zestawu, bez oporu schodzi ze szpuli.
b. przelotowy systemik do przypinania Slidera – w tym względzie jestem tradycjonalistą i nadal stosuję taki systemik.
Ciekawostka - w przypadku Cralusso, mamy do czynienia z uniwersalnym systemikiem, który można stosować stacjonarnie montując na żyłce, ale też przelotowo. Cenowo jednak silnie odbiega od pozostałych, ale jest tego wart.
Nie zakładam pod stoperem koralika oraz Slidera bezpośrednio na żyłkę główną. Tak już się przyzwyczaiłem i tak już u mnie pozostanie. Lubię wygodę w przepinaniu spławików.
c). Slider – co prawda spławik przypinam dopiero na łowisku, ale i jemu wypada poświęcić choć kilka linijek tekstu.
Na fotografii pokazuję, co należy zrobić z każdym Wagglerem i Sliderem z wkręcanym trzpieniem lub nakrętką. Jak widać, ja do każdego z nich, dokładam mikroskopijnej wręcz wielkości, gumowy oring. A robię to po to, żeby podczas połowu nie rozkręcał się i żebym nie musiał tracić tak kosztownych zabawek. Dociśnięty nakrętką lub trzpieniem oring rozpłaszcza się i zapobiega rozkręcaniu.
d). ciężarek z rurką antysplątaniową – ten ciężarek, stanowiący 80-90 % całości dociążenia Slidera, nawlekam na żyłkę główną bezpośrednio pod Sliderem, zakładając go ciężarkiem do góry (w kierunku Slidera) i dłuższym końcem rurki do dołu (w kierunku przyponu).
Robię tak po to, aby rurka antysplątaniowa spełniała swoją rolę. Po wykonaniu rzutu, ciężarek w locie ustawia się grubszą częścią korpusu do przodu (z racji większego ciężaru, odwróconej łezki!), ciągnąc za sobą rurkę, przypon antysplątaniowy i przypon z haczykiem. Jednak, należy jeszcze i ten ciężarek (przelotowy przecież), zastopować, by podczas lotu zestawu, nie przesuwał się po żyłce głównej. Do tego celu stosuję najzwyklejszy w świecie amortyzator gumowy do montażu w topie tyczki wędkarskiej. Przez otwór rurki przekładam od dołu podwójnie złożony kawałek żyłki np. 0,16 mm, przekładam przez pętlę amortyzator i wciągam go podwójnie w środek rurki. Następnie odcinam koniec amortyzatora i osiągam taki skutek, że żyłka główna ciasno przechodzi przez rurkę i ciężarek nie „biega” po niej podczas lotu zestawu.
W swoim opisie, podałem sposób na zastosowanie „odwróconej łezki”, gdyż ja akurat posiadam zapas tych właśnie ciężarków, zakupiony znacznie wcześniej. Niech się, zatem nie marnują. Lepszym jednak rozwiązaniem, byłoby zastosowanie kulek ołowianych.
Po nawleczeniu ciężarka z rurką i wciągnięciu w nią stopera z amortyzatora, do końca żyłki głównej dowiązuję krętlik nr 20-22.
e). przypon antysplątaniowy – do zakończenia żyłki głównej, czyli wspomnianego już krętlika, dowiązuję odcinek fluorocarbonu 0,28 mm, o długości 1 m. Ten przypon ma spełniać wraz z ciężarkiem z rurką, rolę przyponu antysplątaniowego, gdyż zastosowanie w tym miejscu cienkiej żyłki głównej, powoduje, że ma ona tendencję do okręcania się wokół anteny spławika, a to z kolei jest główną przyczyną wszystkich splątań naszych zestawów. Fluorocarbon z racji swojej sztywności, nie okręca się wokół antenki. Nie muszę więc tracić cennego czasu i nerwów, na rozplątywanie zestawu.
Ponadto, zawiązany w tym miejscu krętlik, spełnia rolę stopera, zapobiegającego przesuwaniu się w dół ciężarka i spławika.
Fluorocarbon zapobiega też skutkom zgniatania i osłabiania po zaciśnięciu śrucin doważających zestaw i śruciny sygnalizacyjnej.
Do wolnego końca fluorocarbonu, wiążę drugi krętlik nr 20-22, na który dopiero zakładam przypon z haczykiem.
Swoje zestawy montuję na spokojnie w domu, pozostawiając jedynie precyzyjne doważenie spławika już nad wodą. Zmontowane kije spinam rzepami i przewożę w wielokomorowym pokrowcu.
Po przyjeździe na łowisko, rozpoczynam od wyboru miejsca połowu i zorganizowania sobie wygodnego stanowiska. A ponieważ łowić będę z opaski betonowej o dużym kącie nachylenia względem wody, podest montuję na samej górze opaski, poziomuję, wiążę linkę do barierki ochronnej, a następnie ustawiam przy samej wodzie i już na gotowo zabezpieczam linką, przed „wjechaniem rydwanem” do wody.
Na platformie po prawej stronie, stawiam miskę z zanętą, pojemnik z przygotowanymi do strzelania procą kulami zanęty, dwie proce i pojemniczek z robakami.
Na lewej platformie, ustawiam wiaderko z wodą, do mycia rąk po zanęcie, wypychacz do haczyków, nożyczki, szczypce do zaciskania śrucin, marker do znaczenia odległości połowu/nęcenia i podbierak na długiej tyczce. Na tej platformie, kładę też przymiar do mierzenia ryb. Bardzo przydatna rzecz, by uniknąć wstydu, gdy niewymiarowa rybka „przypadkiem wpadnie” nam do siatki.
Wszystkie niezbędne akcesoria, mam więc pod ręką, a wszelkie drobne akcesoria w szufladkach podestu i w kasetach pod siedzeniem. Pod ręką mam też zawsze ręcznik i picie. Tuż przed zajęciem miejsca na podeście, wrzucam do wody siatkę do przetrzymywania złowionych ryb i wpinam szybkozłączką w podest.
Dopiero po zorganizowaniu sobie stanowiska, rozkładam już na siedząco wędkę, wyważam na gotowo spławik, wygruntowuję łowisko…
No właśnie – gruntowanie łowiska! Do tej czynności opuszczam wszystkie śruciny, przed ich zaciśnięciem na full, do samego przyponu z haczykiem. Dokładam jeszcze jedną śrucinę – zazwyczaj ok. 1 g - i zaczynam gruntowanie, stopniowo przesuwając stoperki.
Po dokładnym wygruntowaniu łowiska, we wcześniej obranym punkcie, zaznaczam na żyłce markerem odległość, a tak wyruntowany zestaw pozostawiam w wodzie i zaczynam nęcić, strzelając zanętą z procy. Wcześniej przygotowane kule, wielkości małej pomarańczy lub duuużej mandarynki, posyłam wokół spławika, jednocześnie rozciągając je lekko w kierunku, w którym prądy mogą mi znosić zestaw. Do tego celu używam procy Drennan, na średnie odległości zieloną, na dalsze czerwoną.
Dopiero po tych wszystkich czynnościach, mogę przystąpić do właściwego połowu ryb. Zdejmuję już śrucinę przeważającą zestaw do gruntowania, rozstawiam śruciny wyważające spławik i zaciskam je szczypcami.
Swój zestaw zarzucam ok. 10-15 m poza strefę nęcenia, zanurzam szczytówkę kija, na ile pozwala mi głębokość wody w pobliżu mojego stanowiska i zatapiam żyłkę główną, wykonując dwa do trzech szybkich obrotów korbką kołowrotka. Następnie szybciutko wykonuję zacięcie w bok, by środkowy odcinek pomiędzy spławikiem, a wędziskiem schować pod wodę. Teraz dopiero dociągam zestaw do znaczka markerem na żyłce i zaczynam obserwować zachowania spławika.
A te potrafią być przeróżne, od nie cackania się, czyli gwałtownego zatopienia, poprzez kucanie o 1 cm w górę lub w dół, aż do zabawy i wykładania/podnoszenia części lub całej atenki nad wodę.
W miarę upływu czasu, łowisko należy donęcić kilkoma kulami zanęty, ale tym razem już zdecydowanie mniejszymi, które nie spłoszą żerujących ryb. Do tego celu i do mniejszych kul – wielkości małej mandarynki – służy mi też inna zupełnie proca (Middy) z mniejszym koszyczkiem.
W zależności od sytuacji, czyli intensywności brań, donęcam raz na 15-30 min, strzelając od 3-5 kul znętowych z robakami (pinka).
Celem moich połowów są głównie leszcze, duuuże leszcze, których nie brakuje w Zalewie Sulejowskim. Jednak cieszy mnie każdy ruch spławika i każda złowiona ryba.
Jeśli chodzi o zanęty, to nie cuduję i stosuję wyłącznie kupne. Jedna z nich widoczna na zdjęciu z przymiarem. Do nich dopiero dodaję jakieś dodatki, np. kukurydzę konserwową, makaron kolanka, melasa, klej i oczywiście robactwo, czyli pinkę. Aż tak bardzo mi nie zależy na nałowieniu niezliczonych ilości, więc nie przemęczam się i nie kombinuję z własnymi mieszankami.
Zanętę moczę jeszcze w domu. Do około 1 litra wody mineralnej (nie gazowanej), wlewam dawkę melasy, dokładnie mieszam, następnie stopniowo dolewam do przygotowanej (na oko) mieszanki zanęt. W miarę dodawania wody z melasą, całość mieszam mieszadłem wkręconym w wkrętarkę. Takie dokładne mieszanie mieszadłem powoduje, że już nie muszę przesiewać zanęty przez sito – jak dla mnie i na moje potrzeby jest OK. Namoczoną zanętę odstawiam na bok i zanim dobrze napije się wody, zaczynam już przesiewać przez sito, glinę rozpraszającą. Potem łączę obydwie porcje, dodaję kukurydzę (razem z tym słodkim wywarem!), makaron (większe kąski tylko dla leszczy) i dokładnie mieszam ponownie, wkrętarką. Tak przygotowaną wstępnie zanętę zamykam pokrywą i dopiero wyjeżdżam na ryby.
Pinkę dodaję już na łowisku i również mieszam. Na łowisku już też, dzielę zanętę na dwie części. W zależności od czasu, jaki planuję spędzić nad wodą, na pół, lub tylko 1/3 porcji odkładam i dodaję do niej klej (Bentonit). Z tej właśnie mniejszej części ugniatam kule do strzelania i odkładam w osobny pojemnik. Tak sklejona zanęta ma pracować przez dłuższy czas, utrzymując ryby w zanęcie. Należy więc nimi nęcić strzelając je wszystkie przed rozpoczęciem połowu. Naturalnie przed rozpoczęciem połowu należy też wystrzelić kule niedoklejane Bentonitem, by te zaczęły pracować, natychmiast wabiąc ryby w łowisko.
Na haczyk zakładam białe robaki, lub dowolnie z zanęty: przetarta pinka, kukurydza, albo kanapki.
Efekty połowu, nie zawsze mnie zadowalają ("taki mamy klimat"), ale oby spławik znikał z pola widzenia. Czasem będzie to jakaś drobnica, czasem kilka, kilkanaście leszczy, a czasem mieszanina drobnicy z leszczami. I czasem trafi się jakiś ładny okaz lechona, a mój dotychczasowy miał 63 cm. Cóż, przyjdzie dzień, a poprzeczka się przesunie – trzeba tylko wierzyć…
I to by było na tyle.
A cóż to? Zmiana barw? Oficjalny trening przed zawodami międzynarodowymi?
Sza! O tym w kolejnym odcinku, który jest w planach
jotes