Jarbas napisał
Mam takiego kolegę. Na imię mu Franek. Z uwagi, że jest bardzo zajęty prac± zawodow± rzadko zdarza mu się wyrwać na ryby. Jak już się wybierze to ma problem z kim, a jak już z kim¶ pojedzie to ten kto¶ już nie chce więcej, ale nie uprzedzajmy faktów...
Umówiłem się z Frankiem dokładnie na pi±t± rano. Pływać mieli¶my łódka stacjonuj±c± stale na jeziorze. Drewniana, duża i moim zdaniem bezpieczna. Wstałem o czwartej, patrzę przez okno - Franka samochód już stoi. Franek oczywi¶cie w nim siedzi. Ot, nadgorliwiec. Spokojnie szykuję się do wyj¶cia i przed godzin± pi±t± pakuję się do jego samochodu. Do jeziora mamy 20 km. Cał± drogę buzia Frankowi się nie zamyka, cały czas nawija jak będzie ryby łowił, zacinał, holował, jakie ma przynęty. Dojeżdżali¶my do jeziora, zacz±łem wypatrywać wody, kiedy Franek niespodziewanie wcisn±ł hamulec. Nie, nie wcisn±ł a wbił go w podłogę i o mały włos, gdyby nie pasy, wyleciałbym przez przedni± szybę.
Nim się zorientowałem „szto słucziłos”, jechali¶my bardzo szybko lecz, o dziwo, w kierunku powrotnym. Jezioro się oddalało.
- Czemu? - pytam. Franek odpowiada tylko: „Cicho siedĽ, cicho, kurde, zapomniałem wędek!”. I tak wracaj±c po wędki nie odzywali¶my się do siebie ani razu.
Po jakie¶ godzinie szczę¶liwie wypłynęli¶my na jezioro. Łódka zakotwiczona - łowimy. Odwrócony plecami do Franka koncentruję się na prezentowaniu przynęty rybom. W pewnym momencie słyszę terkot hamulca kołowrotka u mojego kolegi. Słyszę dodatkowo: „Zacięła się zaraz po rzucie, na woblera, uklejkę”... Zwijam wędkę aby w razie co być gotowym na współpracę w pobieraniu ryby koledze, słysz±c cały czas nierytmiczn± pracę hamulca. Odwracam się i widzę wygięte w przepiękn± parabolę wędzisko lecz o dziwo, szczytówka nie była skierowana w stronę wody lecz... nieba.
Ki czort? No tak, na końcu wędki szamotał się ptak. Ornitolog ze mnie jak z węża strażackiego futro, więc nazwę jego przemilczę i nie podam. Nim skończyłem swoj± zadumę nad nazw± gatunkow± ptaka już było po wszystkim, gdyż ptak okazał się silniejszy jak wytrzymało¶ć linki Franka. Szkoda ptaka, szkoda wobka, szkoda Franka. Ten ostatni z pełn± desperacj± klapn±ł na ławce i jedyne co wydawał ze siebie do słowa jak najmniej nadaj±ce się do napisania. Nie tylko z uwagi na cenzurę ale dobre wychowanie i ogólnie przyjęte zwyczaje.
Zmienili¶my miejscówkę, zauważyłem że Franek przestał preferować woblery a stał się w tym momencie zwolennikiem gumy i to do¶ć sporych rozmiarów. Obławiał stok, ja w tym czasie podziwiałem widoki jedz±c ¶niadanie. Hamulec kołowrotka Franka przerwał mi picie kawy i skierował zmysły w jego stronę. Patrzę po niebie - ptaków nie widać, spogl±dam na wędkę – no proszę, szczytówka w stronę lustra wody. Piękne pulsowanie, odjazdy, terkot hamulca i oczywi¶cie jak najbardziej poprawna praca nad holem mojego kolegi. W pewnym momencie przeciwnik, z którym się zmagał, ujawnił się ¶wiec± przy samej łódce.
Siedziałem cicho bacznie obserwuj±c rozwój wydarzeń. Podziwiałem przepiękne pikowanie wędk± do wody aż po uchwyt kołowrotka, akrobatyczne przechodzenie Franka pomiędzy ławkami. Szczytem wszystkiego było przekładanie wędki pod link± od kotwicy. Ryba, o dziwo, nie słabła. Miał j± jednak szczę¶liwy łowca przy samej łódce. Wstałem z my¶l±, że może będzie chciał aby mu j± podebrać, lecz skończyło się to tylko na samym zamy¶le. Szczupak postanowił zrobić ¶wiecę ponownie.
Nie wiem czy pechowo dla siebie, czy szczę¶liwie dla Franka, wykonał j± wprost do łódki. Trafił pięknym lobem prosto w pudełka z przynętami i innymi akcesoriami kolegi leż±ce na dnie łódki. Wierzgaj±c powysypywał wszystko i nim go Franek opanował, narobił niezły bałagan. Haki były we wszystkim i wszędzie. Drogę powrotn± do brzegu przebyli¶my w milczeniu - sztucznym. Ja i Franek usta mieli¶my sine od przygryzania ich aby nie wybuchn±ć ¶miechem.
Jarbas