Bielik jest największym rodzimym drapieżnikiem wśród ptaków, a jego rozpiętość skrzydeł może sięgać aż do 240 cm.
|
ZAREJESTROWANI
Ostatni Tobiasz
Dzisiaj 0
Wczoraj 0
Wszyscy 4520
UŻYTKOWNICY
Goscie 478
Zalogowani 0
Wszyscy 478
Jeste anonimowym użytkownikiem. Możesz się zarejestrować za darmo klikajšc tutaj Jeste stałym użytkownikiem Pogawędek Wędkarskich - kliknij tutaj aby zalogować się!
|
 |
 |
 |
 |
artur: Cholercia, próbuje 2
fotki wrzucić i ni
chusteczki ...(4574) Jun 28, @ 23:48:37
krzysztofCz: Kamil gratulacje i...
dalej do przodu k
Mariusz mam podobnie ...(4574) Jun 27, @ 07:59:14
lecek: Powróciło się
szczęśliwie. Piszę to
specjalnie, ponieważ
miałem j ...(4574) Jun 24, @ 13:27:51
mario_z: a ja sobie siedzę i
nudzę się :mrgreen
:hihi
...(4574) Jun 22, @ 11:29:03
Tiur: Eliminacje do GPP na
Sanie zostały odwołane
ze względów pogodowyc ...(4574) Jun 18, @ 05:28:42
mario_z: W piątek bardzo krótko
na wodzie ze spinem,
tylko półtorej godzin ...(4574) Jun 15, @ 16:58:29
lecek: W sensie
"niepowracania" na
wyspę miałem na myśli
normalnych tury ...(4574) Jun 12, @ 13:50:51
krzysztofCz:
:hihi :hihi :hihi
Lecku... to jak będzie
;question :h ...(4574) Jun 12, @ 10:46:38
lecek: Na Islandię poleciałem
na zaproszenie mojego
kolegi. Z ciekawszyc ...(4574) Jun 11, @ 18:57:00
christoferek: Planowałęm wyjazd na
belony w tym roku,
niestety nic nie
wyszło z ...(4574) Jun 05, @ 07:37:37
|
 |
 |
 |
 |
 |
 |
 |
 |
 |
 |
 |
 |
|
|  |
Wenezuela 2010 - cz. V: Rio Ninchara i powrót.
Opublikował 29-08-2010 o godz. 14:25:00 Monk |
Artur napisał
Następny dzień też był napięty - zbliżał się koniec wyprawy. Planowaliśmy, że wędkując powoli wracamy do Conwissy. Jak się okazało, ten dzień był mój.
Złowiłem 3 bocony, piquę, a 4-a bocona zeszła z kotwicy, wcześniej ją rozginając.












 Piqua.

A kotwice nie byle jakie, jak już wspominałem wcześniej - podwójne morskie Ownery.
Ryba około 4 kg płynęła pod prąd rwącej rzeki, jakby to był ścigacz okrętów podwodnych - nie do zatrzymania, mimo linki 80 lbs i wędziska do 220 g wyrzutu.

To były już niestety ostatnie chwile na Tabaru i Ninchare. Jeszcze tylko pokazała nam się wioska indiańska przy ujściu Ninchary do Caury, w której uzupełniliśmy na naszej łódce zapas piwa oraz nazbieraliśmy mango, żeby mieć coś do przegryzienia. Za piwo trzeba było zapłacić, i to słono, mango były za darmo, prosto spod i z drzewa.

I prosto do obozu, do Conwissy.



Odpocząć przed dniem następnym, dniem powrotu do cywilizacji i do miasta. Ale nim to nastąpi, zaplanowaną jeszcze mamy wizytę w pobliskiej wiosce indiańskiej. Z Yamilem ustaliliśmy, że odwiedzimy ją i zakupimy ewentualnie jakieś souveniry, no i jeszcze pożegnalna rybałka na "kamieniach ducha", jak je Indianie nazywają.







Miejscówka przywitała nas świeżymi kocimi śladami. Zostawił je podobno ocelot.


Krótka wizyta w sklepiku, który znajdował się we wsi…

… w celu uzupełnienia płynów, ponieważ rozsychaliśmy się jak beczki.
Powrót oczywiście był z przygodami, ponieważ tuż przed Maripą zabrakło nam paliwa i silnik stanął. Wprawdzie mieliśmy z prądem, ale na łodzi tylko jedno wiosło nie typu "pagaj". Yamil próbował wiosłować, to wskoczył do wody i brał łódkę "na pych", ale efektu to nie przynosiło, więc wpadliśmy na pomysł, że gringo pomogą. Zapytaliśmy płynącą z nami kucharkę, czy ma pod ręką "platery" czyli talerze. Miała - no to wiosła - ups... talerze w dłoń - i heja.



Siedząca na brzegu dzieciarnia miała setny ubaw! Malo z kamieni do wody nie powpadała, pokładając się ze śmiechu. Wreszcie dobiliśmy do portu.
Po wyładowaniu się na brzeg, rytuał pakowania się znowu powtórzył. Podjechał Louis (właściciel łodzi i silników, które nas woziły) zapakowaliśmy się na półciężarówkę i pojechaliśmy do niego do domu, gdzie czekaliśmy na transport do Ciudad Bolivar.


W naszej posadzie w Ciudad Bolivar znaleźliśmy się późnym wieczorem. Wreszcie trochę cywilizacji: prysznic i klimatyzowany pokój. Zasnąć było jednak trudno. Niepokoiły nas dochodzące wieści, że znowu wulkan się obudził i są spodziewane utrudnienia w ruchu. Na dodatek nie udało nam się zrobić odprawy lotniskowej przez Internet tak, jak to zrobiliśmy, gdy wylatywaliśmy do Wenezueli. Więc niepewność była - później okazało się, że w pełni uzasadniona.
Rano znowu pakowanie się do Vana i 3 h jazda do Puerto Ordaz, skąd mieliśmy bezpośredni lot do Caracas - taki, żebyśmy zdążyli na lot do Madrytu.

 Orinoko z lotu ptaka.
Niestety - obawy okazały się w pełni uzasadnione. W Caracas okazało się, że nasz lot z racji aktywności wulkanu opóźniony jest o ponad 6 h, w związku z czym spóźnimy się na zabukowany lot Madryt-Berlin. Na szczęście Iberia stanęła na wysokości zadania - odprawili nas od razu do Berlina, przyznając nam miejsca w bussines classie na lot z Madrytu do Berlina, a na czas oczekiwania w Caracas, otrzymaliśmy vouchery na obiad. Z perturbacjami wylecieliśmy z Caracas tuż po 22-ej, gdy wylot planowany był o 14.00, a po przesunięciu o 20.50.
W Madrycie mieliśmy czas oczekiwania niemalże 10 h, ale wredny wulkan znowu się odezwał. Był już nawet rozpatrywany wariant powrotu transportem kołowym z Madrytu, na szczęście samolot wyleciał, wprawdzie poślizg wyniósł ponad 2 h w stosunku do planu, ale się udało.




W Berlinie na lotnisku Tegel byliśmy tuż przed północą, skąd zabrał nas zamówiony bus do Stargardu Szczecińskiego. Tam się rozstaliśmy z kolegami. Jedni mieszkali na miejscu, inni mieli samochód na parkingu, jeszcze inni wzięli taxi, bo się dogadali i za przystępną cenę pojechali do domu. Z Bartkiem czekaliśmy na pociąg, który dopiero mieliśmy o 6.00 rano. W domu byłem po 17.00.
Tak zakończyła się niemal 60-ciogodzinna podróż powrotna, jeśli liczyć od obozowiska nad Rio Caura - wyprawa życia, która jeszcze długo mi się śniła.
Czy pojadę jeszcze raz? Oczywiście, że TAK!. Już planowana jest następna na rok 2012, ale o tym jeszcze cicho sza. Znowu pomysł padł na urodzinowej wyspie WCWI, znowu hasło rzucił Bartek, a mnie "w to graj!".
Przyszły rok będzie trochę spokojniejszy. Pewnie tylko, a może aż Norwegia i Szwecja. Szwecja klasycznie za szczupłymi, ale nie tylko. Jest trochę znajomych w Norwegii, więc wypad również będzie na hasło "wchodzą łosośki!" - wsiadamy więc i jedziemy! Takie są plany, czy zrealizowane zostaną? Czas pokaże.
Całościowy koszt wyprawy łącznie ze sprzętem i wyposażeniem, którego nie miałem, ciuchy itp. itd. wyniósł mnie około 11tys. złotych.
Pobyt na miejscu czyli wszystko to, co zapewniali organizatorzy (bilety lotnicze, międzynarodowe i krajowe, wyżywienie, piloteiros, łodzie, silniki) + alkohole na miejscu, które nie były wliczone w koszta oraz souveniry wyniosły mnie 3200 USD.
Artur Kiernsnowski "Artur"
Foto: Ciesielski Tomasz Mikulski Bartosz Przetacznik Janusz autor
|
| |
|
| Komentarze sš własnociš ich twórców. Nie ponosimy odpowiedzialnoci za ich treć. |
|
|
Komentowanie niedozwolone dla anonimowego użytkownika, proszę się zarejestrować |
|
Re: Wenezuela 2010 - cz. V: Rio Ninchara i powrót. (Wynik: 1) przez Monk dnia 29-08-2010 o godz. 15:03:24 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Piękna sprawa - tylko gratulować i zazdrościć. :)
W myjni zaoszczędziłem dzisiaj złotówkę - teraz będzie już "z górki"... niewiele zostało do zaoszczędzenia! ;)) |
|
|
Re: Wenezuela 2010 - cz. V: Rio Ninchara i powrót. (Wynik: 1) przez Robert (gosia67600@numericable.fr) dnia 29-08-2010 o godz. 15:56:32 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Koszty wyprawy rzeczywiście kosmiczne, ale dla takiej wyprawy warto poświęcić taki wydatek. Dzięki Arturze za tę wspaniałą lekturę, czytało się i oglądało wyśmienicie :-).
|
|
|
Re: Wenezuela 2010 - cz. V: Rio Ninchara i powrót. (Wynik: 1) przez losos24 dnia 29-08-2010 o godz. 20:03:09 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Kolego Sołtysie globalnej wioski :), gratki za relację, pozdrawiam:) |
|
|
Re: Wenezuela 2010 - cz. V: Rio Ninchara i powrót. (Wynik: 1) przez Kami dnia 29-08-2010 o godz. 21:43:16 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Na 3 zdjęciu to są tapiry? Czy one zostały przetworzone na jakąś potrawę? |
|
|
Re: Wenezuela 2010 - cz. V: Rio Ninchara i powrót. (Wynik: 1) przez old_rysiu dnia 30-08-2010 o godz. 08:33:32 (Informacje o użytkowniku | Wylij wiadomoć) | Bardzo fajnie się czytało i ogladało :-)
Podobno miało być sześć odcinków. Niestety, to już koniec - skoro już wszyscy w domu :-(
Najfajniejsza fotka tego odcinka?
Mam dwie rewelacyjne propozycje :
1* Fotka nr 1 :-))
2* Fotka '' Orinoko z lotu ptaka '' :-))) poz.2
Najfajniejsze rybki tego odcinka?
* Od góry fotka nr 4. Podejrzewam, że nie czuć ich malizną. |
|
|
|