Jesienne rybki (3)
Data: 30-11-2004 o godz. 10:45:00
Temat: Wieści znad wody


Jest piątek wieczór, gdy nagle słyszę pukanie do drzwi. Otwieram i widzę sąsiada - pana Andrzeja - uśmiechającego się, w ten znany mi sposób. No to już wiem, co się szykuje! Jedziemy jutro na rybki!



Chwila dyskusji, co do miejsca naszego łowienia i decyzja – jedziemy nad Wisłę.
Tym razem nastawiamy się na spinning. Celem naszej wyprawy, jak prawie zawsze, są sandacze. Nie pogardzimy oczywiście też innymi drapieżnikami.

O 6.15 jesteśmy nad rzeką. Jest jeszcze ciemno, ale widać, że nie jesteśmy sami. Jest dosyć sporo ludzi - głównie spławikowców. Uzbrojenie wędek w twistery i jazda nimi do wody. Łowię głównie małymi, białymi twisterami, pan Andrzej większymi. Pierwsza godzina nie przynosi prawie żadnych efektów. Kolejny rzut i przytrzymanie. Najpierw myślę, że to zaczep, ale jak to często bywa zaczep nagle zaczyna żyć! Ryba muruje do dna, a moja delikatna wędka gnie się niemiłosiernie. Dobrze uregulowany hamulec oddaje rybie trochę żyłki. Poznaję już te charakterystyczne ruchy - to sandacz. Chodzi jeszcze chwilę przy brzegu, ale po chwili jest już w podbieraku.

Miara wskazuje 55 cm.

Następne rzuty i następne brania, które różnie się kończą. W przeciągu 20 minut notuje „obcinkę” twistera przez szczupaka (nie miałem stalki), ładne branie i krótki hol najprawdopodobniej sandacza, po którym twister z niesamowitą prędkością wyskoczył z wody, o mało nie trafiając mnie w głowę. Na szczęście jestem obdarzony refleksem i po szybkim uniku, twister ląduje na rosnącym za mną drzewie. Za chwilę kolejne branie - tym razem niewymiarowy sandaczyk melduje się na brzegu. Buzi i po chwili odpływa w dobrej kondycji.

Przechodzę kilka stanowisk dalej. Oddaję kolejny rzut i gdy już mam wyjmować twistera z wody, przy samym brzegu mam branie szczupaczka. Tym razem nie obciął mi twistera i po chwili ląduje w podbieraku. Miarka wskazuje 43 cm - więc po chwili wraca z powrotem do wody.

Z następnego miejsca udało mi się wyciągnąć na malutkiego twistera leszczyka 35 cm oraz okonia 25 cm.

Zbliżała się godzina 12.00. Zaburczało mi w brzuchu przypominając, że czas na ciepłą herbatkę i kanapeczki. Postanowiłem skonsumować moje śniadanko na następnym miejscu, które wydawało się bardzo interesujące. Usiadłem na trawce i zacząłem podziwiać otaczającą mnie przyrodę, jednocześnie konsumując „małe co nieco”. Nagle na środku rzeki zauważyłem atak jakiegoś drapieżnika. Nie zastanawiając się długo, posłałem w to miejsce twistera. Pozwoliłem mu opaść na dno i zacząłem powoli zwijać żyłkę.

Po paru obrotach korbką, czuje delikatne puknięcie. Przycinam i czuję ten przyjemny ciężar na wędce. Ryba muruje do dna, wyciągając parokrotnie trochę żyłki z kołowrotka. Po około 2 minutach czuję, że ryba słabnie. Myślę sobie – „już cię mam sandaczu!”. Ryba powoli daje mi się podciągnąć pod powierzchnię. W końcu ją widzę – ale to nie sandacz, tylko sum! Nie jest może wielki, ale po raz pierwszy skusiłem suma na spinning, więc moje dziwienie było wielkie, tym bardziej, że walczył zupełnie jak sandacz. W tym momencie pojawił się pan Andrzej, który podebrał rybę.

Miara wskazuje 71cm, ale świadom tego, że sum ma teraz okres ochronny, po krótkiej sesji fotograficznej, wypuszczam go z powrotem do wody.

Przez następne dwie godziny zahaczam parę małych sandałków i okoni. Pan Andrzej też zalicza parę niewymiarowych sandaczy i okoni.

O godzinie 14.00 postanawiamy zakończyć nasze łowienie. Dla mnie była to wyjątkowo udana wyprawa, gdyż połowiłem sobie całkiem fajne rybki na dość delikatny sprzęcik, co dało mi ogromna satysfakcję.

Luk750







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=997