Czy chciałaby Pani wędkarza?
Data: 19-11-2004 o godz. 07:30:00
Temat: Nasza publicystyka


W mojej młodości, wędkarstwo przed przyszłą żoną było zatajane. Nie spotykało się nad wodą dziewczyny z wędką. Na wędkarza mówili ''cichy wariat'', więc po jakiego groma przyznawać się do tego.

W końcu przed ołtarzem musiała ślubować ''na dobre i na złe''. Czy wędkarstwo, to aż takie zło? Mądra żona wiedziała, że nie idziemy do knajpy czy na dziewczynki. Gumowce i kijek w ręce były dla niej gwarantem, że nic nie odwróci uwagi męża. Musiała - jak to kobita - trochę nałajać, że z kranu woda kapie, zlewozmywak zatkany, że drzwi trzeba pomalować, a ten na ryby idzie!

Dzisiaj jest inaczej. Wystarczy włączyć Internet, kliknąć na PW i zaraz znajdzie się białogłowa do towarzystwa. Mało tego. Nawet jak nie jest jeszcze wędkarką, to nie boi się spróbować zarzucić przynętę. No i od razu złowi sobie... męża.

Wśród różnych dziewczyn, zawsze interesowały mnie o imieniu Maria. Marysie zawsze jakoś pasowały do mnie. Może dlatego, że ładnie brzmiało powiedzenie '' Marysia ma Rysia'', albo pod wpływem wielkiej ciekawości, jak też mogła zakończyć się ballada ''To lubię''. Nie czytaliście? Zapraszam zatem do przeczytania. Autor Micek Adamowicz - przełożył dla Was Old_rysiu.

To lubię

Spojrzyj, kolego, gdzie się kończą gaje, w prawo łóz gęsty zarostek,
W lewo się piękna dolina podaje, przodem rzeczułka i mostek.
Tuż stara cerkiew; w niej puszczyk i sowy, obok dzwonnicy zrąb zgniły,
A za dzwonnicą chruśniak malinowy, za nim meandry się wiły.

Czy tam bies siedział czy dusza zaklęta, że zawsze o północnej godzinie,
Nikt, jak najstarszy człowiek zapamięta, miejsc tych bez trwogi nie minie.
Bo skoro północ zawlecze zasłony, cerkiew się z trzaskiem odmyka
W pustej zrąbnicy dzwonią same dzwony, w chrustach coś huczy i ksyka.
Czasami płomyk ukaże się blady, czasem grom trzaska po gromie,
Same się z mogił ruszają pokłady i larwy stają widome.
Raz trup po drodze bez głowy się toczy, to znów głowa bez ciała.
Otwiera gębę i wytrzeszcza oczy, w oczach i gębie żar pała.
Albo wilk bieży: pragniesz go odegnać, aż orlim skrzydłem wilk macha...
Precz! Zgiń! Przepadnij! Wyrzec i przeżegnać. Wilk zniknie wrzeszcząc: cha, cha, cha!

Każdy podróżny oglądał te zgrozy i każdy musiał kląć drogę,
Ten złamał dyszel, ten wywrócił wozy, innemu koń zwichnął nogę.
Ja chociaż pomnę, nieraz Andrzej stary, zaklinał, nieraz przestrzegał,
Śmiałem się z diabłów, nie wierzyłem w czary. Tam zawszem łowił i biegał.

Raz gdy na ryby siadłem w czas noclegu, nagle pod chrustem coś chlapnie.
Próżno podawać robaka na biegu i próżno czekać na branie.
Nie chce. Nagle szarpnie z całej mocy. Kabłąk przy samej pękł śrubie.
Wędkarska awaria w nocy i z rybą. To lubię - rzekłem - to lubię!
Ledwiem powiedział, a straszna martwica wypływa z bliskich wód toni,
Białe jej szaty, jak śnieg blade lica, ognisty wieniec na skroni.

Chciałem uciekać, padłem przestraszony, włos dęba stanął na głowie,
Krzyknę: Niech będzie Chrystus pochwalony! - Na wieki wieków! - odpowie.

Ktokolwiek jesteś poczciwy człowieku, coś mnie uwolnił od męki,
Dożyj Ty szczęścia i późnego wieku, i pokój Tobie, i dzięki.
Widzisz przed sobą obraz grzesznej duszy, wnet ja się niebem pochlubię,
Boś Ty z czyśćcowej zbawił mnie katuszy, tym jednym słówkiem : - To lubię!
Dopóki gwiazdy zejdą i dopóki we wsi kur pierwszy zapieje,
Opowiem Tobie, a Ty dla nauki, opowiesz innym me dzieje.

Onego czasu, żyłam ja na świecie, Maryją zwana przed laty,
Ojciec mój, pierwszy urzędnik w powiecie, możny poczciwy, bogaty...
Za życia pragnął sprawić mi wesele. A żem dostatnia i młoda,
Zbiegło się zewsząd zalotników wiele. Posag wabił i uroda.
Lecz próżno mej marnej pochlebiano dumie. I to mi było do smaku,
Że kiedy w licznym kłaniano się tłumie, tłumem gardziłam bez braku.
Przyszedł i Józek, dwudziestą miał wiosnę. Młody, cnotliwy, nieśmiały,
Obce dla niego wyrazy miłosne, choć czuł miłosne zapały.
Lecz cóż, to wędkarz, w oczach prawie znikał, próżno dzień i noc płaczę,
W boleściach jego dla mnie radość dzika, śmiech pobudzały rozpacze.
- Ja pójdę - mówił ze łzami. - Idź sobie! Poszedł i umarł z miłości...
Tu za rzeczułką w tym zielonym grobie, złożone są jego kości.



Odtąd mi życie stało się nielube. Późne uczułam wyrzuty.
Lecz ani sposób wynagrodzić zgubę, ani czas został pokuty.

Raz gdy się w północ z rodzicami bawię, wzmaga się hałas, szum, świsty,
Przyleciał Józio w straszliwej postaci, jak potępieniec ognisty.
Porwał, udusił, w czyśćcowe rzucił potoki,
Gdzie pośród jęku i zgrzytania zębów, takie słyszałam wyroki:

- Wiedziałaś, że się spodobało Panu, z męża ród tworzyć niewieści.
Na osłodzenie mężom złego stanu, na rozkosz, nie na boleści.
Ty jakbyś w piersiach miała serce z głazu, ani Cię jęki ubodły,
Nikt nie uprosił słodkiego wyrazu, przez łzy, cierpienia i modły.
Za taką srogość, długie, długie lata, dręcz się w czyśćcowej zagubie,
Póki mąż jaki z tamtejszego świata, nie powie na Cię choć - lubię.
Prosił i Józio niegdyś o to słowo, gorzkie łzy lał nieszczęśliwy,
Prośże Ty teraz, nie łzą, nie namową, ale przez strach i dziwy!

Rzekł, mnie natychmiast porwały złe duchy. Odtąd już setny rok minie.
W dzień męczą, na noc zdejmują łańcuchy, rzucają mnie tutaj w głębinę.
I w cerkwi, albo na Józia mogile, niebu i ziemi obrzydła,
Muszę podróżnych trwożyć w nocne chwile, różne udając straszydła.
Wędkarzy w błota zawiodę, szans żadnych nie daję, jadącym konia uskubnę,
A każdy naklnie, nafuka, nałaje - Tyś pierwszy wyrzekł: - To lubię!
Za to Ci spadnie wyroków zasłona, przyszłość spod ciemnych wskażę chmur,
Ach! I Ty poznasz Maryję, lecz ona... Wtem na nieszczęście zapiał kur.

Skinęła tylko, widać radość z oczek, mieni się w parę cieniuchną.
Ginie jak ginie bladawy obłoczek, kiedy zefiry nań dmuchną...

Patrzę, kabłąk cały, czaple na łące. Siadam, powoli strach mija.
Proszę za dusze w czyśćcu bolejące, zmówić trzy Zdrowaś Maryja.

Życie plata figla i znalazłem sobie Marię lecz ona...

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=989