Jesienne rybki (2)
Data: 14-11-2004 o godz. 11:20:00
Temat: Wieści znad wody


Zbliżał się 11 listopada, czyli jak wiadomo dzień wolny od pracy. Wraz z moim sąsiadem, panem Andrzejem, postanowiliśmy ten dzień spędzić nad wodą z zamiarem złowienia sandacza.



W domu wyraźne dano mi do zrozumienia, żebym przywiózł rybkę na kolację, gdyż wszyscy mieli ochotę na smażonego sandacza. Nie pozostało mi nic innego jak obiecać, że złowię. W swoich obietnicach poszedłem dalej, mianowicie obiecałem komplet sandaczy! Po złożeniu obietnicy, przyszło chwilowe otrzeźwienie umysłu: „a jak nic nie złowię? No cóż będę musiał coś wymyślić”. Jednak optymizm mnie nie opuszczał - w końcu ostatnio sandacze mnie nie zawiodły.

Godzina 4:00 - budzik wyje jak oszalały. Nie ma wyjścia, trzeba wstawać, gdyż umówiony byłem z panem Andrzejem na godzinę 4:30 przy samochodzie. Szybka toaleta, kawa, coś do przekąszenia i wio na rybki. Jeszcze zerknięcie na termometr - „brrrrr” -1 st. C. Dobrze, że się ciepło ubrałem i wziąłem termosik.

Nad wodą jesteśmy jeszcze po ciemku około 5:30. Przygotowywanie wędek i pompowanie pontonu zajmuje nam jakieś 30 minut. Po tym czasie moje zestawy zostały wywiezione na około 200 metrów od brzegu. Pan Andrzej natomiast postanowił popływać troszkę pontonem i z echosondą wypatrywał sandaczy, które to próbował przechytrzyć na różne gumowe przynęty. Powoli zaczęło podnosić się słoneczko.

O godzinie 7:00 pierwsze branie - ryba zdecydowanie wysnuła 20 metrów z kołowrotka. Chwilę czekam i zacinam. Czuję, że jest coś może niedużego, ale jest! No tak, ale gdzie jest podbierak? Leży nie rozłożony, ale w jakiś ekwilibrystyczny sposób udało mi się go rozłożyć, holując jednocześnie rybę. Po chwili sandacz jest przy brzegu, a następnie w podbieraku. Nie jest to jakaś rewelacja, ale przynajmniej wymiarowy - 49 cm.

Dwie godzinki później kolejne, podobne branie. Przycięcie i czuję, że coś „siedzi”. Znowu nie jest to potwór, ale zawsze ryba. Tym razem podbierak przygotowałem sobie przed przycięciem i po chwili sandacz w nim ląduje. Jest trochę mniejszy od poprzedniego - miara wskazuje 48 cm. Dzwonię po pana Andrzeja, żeby przypłynął do brzegu i połowił razem ze mną. Za chwilę jest już na brzegu i mówi, że nie miał nawet brania.

Do godziny 14:00 nie dzieje się nic szczególnego. Nagle zauważam, że na jednej z wędek styropianu nie ma przy szczytówce. Może to oznaczać jedno - jest branie! Spoglądam na wodę, 10 metrów od brzegu, a styropian pruje po powierzchni co chwilę się zanurzając. Scenariusz podobny - chwila czekania i przycięcie. Ryba nie stawia jakiegoś niesamowitego oporu, ale co chwila daje znać o sobie charakterystycznym „pukaniem”. Niestety 50 metrów od brzegu weszła w jakiś zaczep. Jakie to szczęście, że mamy do dyspozycji ponton. Wsiadam i płynę w kierunku zaczepu. Po drodze zauważam, że znowu zapomniałem podbierak. Ale przecież dam radę! Ryba nie jest przecież przesadnie duża. Po chwili sandacz wychodzi z zaczepu i walczy trochę przy pontonie. Pewny chwyt za kark i jest już w pontonie. Na brzegu mierzenie - 50 cm.

Po złowieniu tego sandacza kończę wędkowanie. Mam przecież komplet, może nieduży, ale jest obiecany komplet sandaczy! Nie będę się musiał w domu nieudolnie tłumaczyć, że to fala była za duża, że ciśnienie złe itp.

Pan Andrzej czeka na swoje branie, ale jakoś nie może się doczekać. O godzinie 15:30 postanawiamy skończyć na dzisiaj.

Jezioro żegna nas wspaniałym widokiem, powoli zachodzącego słońca.

Nie wiem czy w tym roku jeszcze tu wrócę, ale jeśli nawet nie, to będę miał w głowie przez cała zimę te piękne widoki.

Luk750







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=984