Spóźnione wakacje
Data: 03-11-2004 o godz. 08:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Każdej wyprawie do Polski towarzyszą nam emocje równe finałom MS w piłce nożnej. Tak było i tym razem, ponadto od maja umówiony byłem z Tomkiem na spotkanie w Dziwnowie.

Co roku, podczas podróży, z miejsca obok kierowcy słyszę spokojnym tonem wypowiadane "nie jedź tak szybko", "zwolnij". Nie, nie w tym roku. W tym roku mój syn skończył 18 lat i siedzi obok mnie. Moja żona grzecznie śpi na tylnym siedzeniu. Droga upływa spokojnie i o 13:00 mijamy jakby mniej czujnych niż zwykle funkcjonariuszy granicznych obu bardzo zaprzyjaźnionych krajów. Nie wjedziemy też, jak zwykle, do Szczecina - jedziemy prosto nad morze, po drodze kłaniając się drugiej królowej polskich rzek. Odra w tym miejscu jest taka jaką pamiętam od lat. Kanały i rozlewiska - jakby się dla nich zatrzymał czas. To dobrze, z taką nadzieją zawsze tu przyjeżdżam. Po rozpakowaniu manatków na miejscu, nie tracimy czasu, idziemy nad pobliski Świniec zwany potocznie "kanałem". Tu też "czas stanął w miejscu". Te same od lat brzegi, nad nimi zarośnięty wał. Woda czysta, tyle, że wynurzonej roślinności jakby przybyło.


Świniec – dla miejscowych „Kanał”


Świniec – miejsce potocznie zwane Barką

Pierwsze rzuty i pierwsze małe okonki, te nigdy tutaj nie zawodzą. Wracają do wody. Większych trzeba szukać gdzie indziej. Tego samego dnia pod wieczór, wracamy w te same miejsca i obrzucamy te same miejscówki. Tym razem są i większe - będzie kolacja! Jak zwykle "głowę zostawiam tam gdzie aparat" - w domu. Jestem zły na siebie bo byłoby co fotografować.


Jedno z ciekawszych miejsc na Świńcu


Maluszek świniecki

Nadszedł wreszcie moment by skontaktować się z "Tomem". Po krótkich ustaleniach umawiamy się przed Urzędem Morskim z siedzibą w Dziwnowie. Nazwa brzmi dumnie, a i budynek okazały. Nie ma już wakacyjnych tłumów na dziwnowskim chodniku, trochę to niesamowite. Ta miejscowość kojarzy się zwykle z całodobowym gwarem wszędobylskich turystów. Ale wrzesień wygonił już najwytrwalszych. Zostało ciche, kameralne środowisko. Część straganów już nie funkcjonuje, co nam nie przeszkadza. Nareszcie nadchodzi Tomek. Wraca do biura po wykonaniu swych obowiązków związanych z trudnymi rozmowami z rybakami na temat odpowiedniej wielkości oczek w ich sieciach, co narzucają nam normy europejskie. Tym samym pośrednio dba o to, żebyśmy mieli co łowić na wędki...

Po przywitaniu rozważamy możliwość wspólnego wędkowania. Widziałem już rzekę i wiem, że kipi życiem. Teraz wszystko w naszych rękach a raczej w ich „przedłużeniu”. Umawiamy się na następny dzień. Mimo swych obowiązków Tomek będzie z nami i pomoże w wyborze łowiska.

* * * * *

Po spotkaniu z Robertem i jego rodziną trzeba było przyszykować sprzęt i wybrać odpowiednie łowisko. Ostatnio pogoda niezbyt dopisywała i ryby były troszkę ospałe, więc trzeba było pomyśleć gdzie by tu wyskoczyć na rybki żeby coś złowić.

Robert przesłał mi wiadomość sms-em „jesteśmy nad Dziwną, nie mogliśmy się dodzwonić”... No tak, baterie w komórce padły i nic dziwnego, że dopiero po podładowaniu dostałem ten przekaz. Tyle tylko, że Dziwna na kilka kilometrów długości!! Ale przypomniałem sobie, że najczęściej podczas wędkarskich opowieści rozmawialiśmy o ujściu rzeki Dziwnej do morza. Wędka w dłoń i szybko podreptałem na miejsce. Popołudnie było chłodne ale pogodne, rzeka na miejscu, a Robert z synem siedzieli na kamieniach i próbowali coś złowić.

Niestety trafiliśmy na silny odpływ i złowienie czegoś w korycie rzeki, której wody płynęły niczym w górskim potoku, byłoby niezłym sukcesem. Postanowiliśmy przenieść się na molo falochronu i postraszyć rybki morskiej toni. Po dłuższym czasie i sprawdzeniu masy przynęt, sposobu ich prowadzenia i uzbrojenia, naszą zdobyczą okazało się kilka okonków niedorostków. Wyniki wynikami, ale najważniejsze, że udało nam się spotkać na wspólnym wędkowaniu. Zachód słońca nieuchronnie wyznaczył zakończenie dnia. Nadszedł wieczór i trzeba było się zbierać do domu. Oczywiście wracając umawiamy się na kolejne spotkanie. Teraz Robert musi poodwiedzać rodzinę i pozałatwiać kilka innych spraw, a ja pouzupełniać zaległości w pracy jak i w domu.


Jeszcze jeden świniecki maluszek

Mija kilka kolejnych dni w pracy, tzw. sztormowych. Nie można wyjść w morze i trzeba siedzieć w biurze... Jednym słowem - mordęga - dla takiego szwendacza jak ja. Pogoda strasznie kapryśna nawet jak na jesień. Sztorm zmącił wody Bałtyku, które w taką pogodę nabrały ołowianej barwy. Teraz choćbyśmy chcieli to nie moglibyśmy dojść w miejsce poprzedniego wędkowania. Obecnie rządzą tam fale, które raz dwa by nas zmyły.

Ale jak to w naturze zwykle bywa, po kilku dniach sztormowych musi nadejść kilka dni pogodnych i tak też się stało. Robert jakby wyczuł na co się zanosi ponieważ zjawił się momentalnie kiedy słońce wyjrzało na dłużej zza chmur. Tym razem postanowiliśmy spotkać się w tym samym miejscu, ale naszym celem miały zostać bolenie. Już w trakcie zbliżania się do upatrzonego miejsca widać było ataki tych podwodnych rozbójników. Cóż innego mogliśmy uczynić jak nie rozpocząć łowy?

Rapy niezbyt przejmując się naszą obecnością żerowały zarówno przy brzegu jak i w dalszej od niego odległości i złowienie którejś z nich pozostawało tylko kwestią czasu. Widoczne były ataki zarówno podrostków jak i większych sztuk. Po pewnym czasie, kilku pobiciach i spiętych rybach, Robert postanowił wypróbować błystkę, na którą ja bym pewnie nawet nie próbował łowić. Krótka, szeroka i ciężka wahadłówka z czerwonym skośnym pasem bardziej pasowała wg mnie jako przynęta na szczupaka.

Kilka rzutów i uśmiech jaki zagościł na twarzy Roberta oraz wygięcie wędziska wskazywały na to, że bolenie były nieprzewidywalne. Kilka ładnych odjazdów, wędrówek z prądem lub pod prąd i ładny boleń srebrzył się na brzegu... Ja, oczywiście dalej próbowałem złowić coś na moje przynęty, jednak trzeba było przyznać, że wyniki były mizerne. Robert, widząc że kilka pobić pozostało bez wyniku, podarował mi szczęśliwą błystkę, jedną z dwóch jak się okazało i po kilku zarzutach uśmiech zwycięzcy zagościł i na mojej twarzy. Boleń zapięty trzema grotami nie miał szans się wypiąć. Oczywiście wszystkie ryby wędrowały z powrotem do wody powodując zdziwienie nielicznych o tej porze turystów wędrujących po plaży.

Jednakże ryby jakby wyczuły, że cieszymy się z ich przegranej i ślady ich obecności zaczęły powoli zanikać. Sporadyczne ataki na drobnicę i brak choćby odprowadzenia przynęty były głównym powodem zmiany łowiska. Kilka minut spacerem i byliśmy na miejscu. Przesunęliśmy się kilkaset metrów w górę rzeki, niedaleko przystani jachtowej. Tam zaczajeni w trzcinach mogliśmy obserwować serie boleniowych ataków, które następowały raz za razem praktycznie tuż przy brzegu. Miejsca było mało ale jakoś się pomieściliśmy. Przy drugim lub trzecim rzucie - uderzenie - i boleń maluszek wędruje na brzeg, a po odczepieniu, pewnie trochę zdziwiony, z powrotem do wody.


Takich i większych Tomek nałowił sporo

Jeszcze kilka rzutów, jeszcze kilka małych boleni i nagle - śmiech! No, tak... Mewa, stworzenie niezbyt rozgarnięte, pomyliła błystkę wahadłową z rybką i zaatakowała. Nie było czasu na opuszczenie przynęty głębiej w toń wody i po chwili mam na żyłce pierzasty latawiec. Pierzasty i strasznie krzykliwy. To mewa śmieszka... Pierzaste utrapienie - gdzie bolenie tam i one. Robert z Florianem stoją i się śmieją, a ja tymczasem muszę uspokoić zdziwionego i przestraszonego ptaka. Podsuwam mewie palec pod dziób i momentalnie ucichły krzyki. Pierzaste stworzenie zadowolone, że mogło oddać mi pięknym za nadobne, za wyrządzoną mu krzywdę mocno trzyma mój palec ale przynajmniej już się nie rzuca i nie drze tylko spokojnie czeka na uwolnienie. Kilka chwilek, przecięta żyłka i mewa może sobie dalej fruwać i uganiać się za drobnicą, a ja odzyskuję moją wahadłówkę. To jest wędkowanie! Biorą zarówno ryby jak i ptaki, a do tego humor dopisuje.


Tak się łowi... mewy.

Zerkamy na zegarki. Już późno, chcąc nie chcąc trzeba się zbierać. Na zakończenie wspólnej wyprawy słyszymy niedaleko w trzcinach kwik przestraszonych dzików, które pewnie podczas poszukiwania smakowitych kąsków w trzcinowisku natknęły się na jakiegoś wędkarza. Nie chcąc ryzykować spotkania z lochą i małymi szybko udajemy się w kierunku pobliskiej drogi. Koniec kolejnego dnia nad wodą.

Czas biegnie nieubłaganie, mnie na pracy, Robertowi na urlopie. Po kilku kolejnych dniach Robert z Florianem zjawiają się u mnie w biurze. Znów trzeba się pożegnać. Na Roberta czeka rodzina i wkrótce wyjazd za granicę, a na mnie - obowiązki w pracy.

Pomimo, że pogoda była zmienna, ryby brały jak chciały i nie było zbytnio czasu żeby urządzić jakiegoś grilla podlanego piwem. Naszą wyprawę można uznać za udaną choćby z tego względu, że pomimo dzielącej nas odległości, udało nam się spotkać i spędzić wspólnie nad rzeką trochę czasu. Oczywiście dochodzimy do wniosku, że kolejne spotkanie jest tylko kwestią czasu, a że czas jak wiadomo, szczególnie nad wodą płynie szybko, pozostaje nam tylko odliczanie dni do następnej wędkarskiej przygody.

Jest już listopad, a ja dalej żyję wspomnieniami minionych wakacji. Spotkanie z Tom_Royem i z Young_Royem dostarczyło nam niezapomnianych wrażeń. Króciutkie ale treściwe. Nie zdążyliśmy nawet dobrze pogadać, nie pozwoliły zajęcia na łowisku. Będzie czas, że spotkamy się na dłużej.


Najpiękniejsze morze świata

Niezależnie od połowów wędkarskich w rejonie Dziwnowa, odbyliśmy też kilka dalszych wypadów nad wodę. Jednak nie zaowocowały "pogawędkowymi okazami". W końcu też nie o to chodziło by nałowić się "za wszystkie czasy". Połowiliśmy na Świńcu i na Odrze w okolicach Polic, odwiedziliśmy też jezioro Dąbskie. Wszędzie tylko mały okonek. Nie dociekałem tego przyczyn, za mało było czasu na zgłębianie tematu. Kolega który zabrał nas na tę wyprawę obwiózł nas po wszystkich obiecujących miejscach. W rezultacie musiał wymyśleć skomplikowane teorie na temat braku ryb. Wcale nam nie przeszkadzał ich brak. Wielką frajdę sprawiło nam przemieszczanie się po wodzie z szybkością prawie 70 km/h. Piękna łódź (140 KM) i wprawny sternik urozmaicały nam przerwy w "biczowaniu wody". Jestem pewien, że te zbiorniki kryją ogromne zasoby i tylko kwestią jest znalezienie się w odpowiedniej porze i miejscu które zadecyduje o sukcesie.


Most na Dziwnej


Odra w okolicach Polic


Jezioro Dąbskie


Na Odrze w okolicach Skołwina - mój syn w dalszym ciągu coś plącze


Marcel – właściciel łódki


Tomek – entuzjasta bocznego troku


Mój smucio

Mimo, że spóźnione, ale były to na pewno udane i niezapomniane wakacje. Będziemy je przyjemnie wspominać i czekać na następne. Tym razem, mimo wszystko, w cieplejszej porze roku.

Robert 67 i Tom_Roy







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=981