Wyprawa do Mequinenzy (1)
Data: 01-11-2004 o godz. 08:00:00
Temat: Wieści znad wody


Podczas ubiegłorocznej, udanej wyprawy do delty Ebro, gdzie oprócz suma i sazana łowiliśmy w morzu także piękne bluefishe, zrodził się pomysł wyjazdu w roku następnym, do mekki europejskiego wędkarstwa sumowego - Mequinenzy.



Nie przeczę, że była to moja propozycja, bowiem to właśnie tutaj zaszczepiła się we mnie przed laty fascynacja sumem – gigantyczną rybą, która zdominowała całkowicie mój wędkarski profil.

Po powrocie niemal natychmiast czynię przygotowania do kolejnej wyprawy. Zaczynam od planowania zakwaterowania. Jest bowiem wiele możliwości, jednak wszystkie mają jedną podstawową wadę – są bardzo drogie. Ta sytuacja komplikuje i niekorzystnie wpływa na ewentualnych kandydatów wyprawy. Ponadto fakt, iż w Mequinenzie „nie wędkarz” - czyli np. żona - nie ma naprawdę nic do roboty, dziesiątkuje ewentualnych chętnych już na wstępie.


Zostaje nas dwóch: Roj i Karpiarz – Mariusz i Janusz. Skoro tak - proponuję Mariuszowi całkowicie inny wariant wyprawy – tydzień włóczęgi jachtem po Ebro, a drugi tydzień intensywnego polowania na suma w Rio Segre. Mariusz akceptuje i 1 października - w przeddzień moich urodzin - wyjeżdżamy z Aachen w kierunku Hiszpanii.

Drogę pokonujemy szybko i w szampańskich humorach. Kilometry lecą jak szalone i nagle zatrzymujemy się nad Rio Segre – naszym punktem docelowym. Nad woda ani śladu po wędkarzach. Nic dziwnego - łowić można w godzinach 6:00 – 0:00. Prostujemy kości na krótkim spacerze wzdłuż brzegu Segre, a nadchodzące sms-y i telefony uświadamiają Mariuszowi, że to moje urodziny.


- Najlepszego, Janusz! Ależ sobie zrobiłeś prezent! – woła i jednoznacznie wskazuje ręką w kierunku auta, żeby wznieść jakiś toast.

Wstajemy skoro świt. Na brzegu aż roi się od wędkarzy – sami Anglicy. Idziemy w ich kierunku i już widzimy pierwsze sumy. Są piękne i gigantyczne. Zacieramy dłonie i robimy pierwsze zdjęcia.


Następnie wracamy do samochodu i podjeżdżamy pod biuro, żeby pozałatwiać formalności związane z przejęciem jachtu i licencji wędkarskich. Następnie udajemy się w stronę jeziora górnego.

Dojazd do jeziora nie jest wcale łatwy. Najpierw podjeżdżamy stromą, wąską, wykutą w skałach drogą, wysoko w góry, a następnie ostrym zjazdem, po jeszcze węższej drodze do miejsca, z którego stromymi schodami można zejść do malutkiego portu, gdzie stoi nasz jacht.


Po przeładowaniu sprzętu i bagaży oraz po szczegółowym instruktażu w zakresie obsługi jachtu, możemy wyruszać w rejs. Decydujemy jednak, że zrobimy to następnego dnia. Musimy bowiem dokupić jeszcze prowiant, podładować akumulatory, no i po prostu odpocząć po wielogodzinnej jeździe, która teraz dopiero daje nam się we znaki.


Następnego dnia wczesnym rankiem Mariusz spinnerkiem wydłubuje pierwsze sandaczyki, a ja jadę na zakupy.


Niestety jest niedziela i wszystkie sklepy są zamknięte. Wypływamy zatem bez zapasu chleba. Ustalamy, że zatrzymamy się w jakieś zatoczce, a następnego dnia jeden zostanie na jachcie, a drugi skoczy na zakupy łodzią wędkarską.


Cdn.

Karpiarz







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=979