Zapchajdziura
Data: 10-10-2004 o godz. 10:30:00
Temat: Wieści znad wody


Jesienny, październikowy wieczór wylewa swoje żale po okiennej szybie. Mnie też powoli zaczyna być żal odchodzącego w zapomnienie sezonu. Sięgam pamięcią do przeżytych chwil nad wodą. Były radości i rozczarowania. Szperając po zakamarkach pogawędkowego portalu docieram do rubryki – „Łowcy okazów 2004”.
Tak - jest dużo do podziwiania!



Są i piękne drapieżniki i wspaniałe karpiowate. Jest jeszcze kilka gatunków, pod którymi nie ma zgłoszeń. Trochę z tej październikowej nostalgii, po trosze z chęci uzupełnienia tych braków, a po trosze z chęci pochwalenia się nietypowymi zdobyczami postanowiłem podesłać dwa zgłoszenia.

Wrześniowa wyprawa na Drwęcę zapowiadała się ciekawie. Paweł przyjeżdża po mnie w środku nocy i już po chwili gnamy co koń mechaniczny wyskoczy na spotkanie z wędkarską przygodą. O piątej spotykamy się nad wodą z kolegami z Torunia i Bydgoszczy. Powitanie i towarzyszące mu wybuchy śmiechu zdają się rozrzedzać ciemności, a to umożliwia wreszcie przełożenie żyłki przez przelotki i dowiązanie odpowiedniej przynęty.

Na łąkach mgły koją nasze niewyspane oczy, a w dole przewija się kręcąc po zakolach rzeka Drwęca. Rozdzielamy się. Idę w dół rzeki. Postanowiłem przejść dwa zakręty, by dać chłopakom trochę swobody do łowienia. Zaczynam w połowie prostki i idę dalej w dół. Rzeka schodzi z rozlewiska zacieśniającym się zakrętem. Takim zakrętem, co to potrafi być bardzo niebezpieczny na drodze. Najpierw szerokim łukiem z nurtem po moim brzegu, aby skręcić ostrzej i znacznie przyspieszyć. Wartki nurt porwał denne osady odsłaniając żwir i kamienie. Rzucam miedziane podłużne wahadełko najpierw po ukosie w górę. Wpada do wody i zaczyna rotować, znacząc na kiju wyraźne uderzenia. Kolejny rzut wypada prostopadle pod drugi brzeg. Przeprowadzam blachę po łuku, dając jej popracować więcej w najgłębszych miejscach nurtu. Trzeci rzut również pod drugi brzeg, ale parę metrów niżej.

Schodząc pod mój brzeg blacha wpada w dziwny drgający ruch. Przycinam, ale myślę, że zacięcie trafia jakby gdzieś obok rybiego pyska. Pół sekundy spokoju i zdecydowane szarpnięcie przywołuje mnie do porządku. Wędka paraduje wygięta, a kołowrotek zagwizdał z zachwytu. Kilka metrów rybiego sprintu i przewalenie pół w wodzie pół w powietrzu. Za chwilę znowu kilka metrów odjazdu i przewalenie. Ki diabeł przysiadł mi na kiju? Troć to chyba nie jest – może pstrąg? Chwilę trwało zanim ryba dała się podprowadzić w zasięg ręki. Ależ to tęczak, morski tęczak! Miarka wskazuje 57 cm, ale ryba jest w fantastycznej kondycji i oceniam ją na około 2 kg. Wracam do chłopaków gdzie pstrykamy zdjęcia. Wspólnie ważymy rybę na ręcznej wadze. Wskazówka zatrzymuje się na 2,35 kg.


Trociowanie bywa zajęciem iście hipnotyzerskim. Nie tylko dlatego, że używa się często wahadełka. Przechadzasz się człowiecze we wrześniu nad Słupią z wędziskiem w ręku po nadbrzeżnych krzakach i zaklinasz żyjące w wodzie stworzenia. Och, jakie piękne miejsce! Woda płynie rynną i wpada pod drugim brzegiem pod ogromny krzak łoziny by kilka metrów dalej wypłynąć niczym niewzruszona.

Plum – znika w wodzie wahadłówka. Cyk, cyk, cyk tworzy podwodną muzykę i pojawia się po chwili przy brzegu. I to tajemnicze zaklinanie wody. Kolejny rzut i kolejny i kolejny i kolejny… Każdy niby taki sam, a jednak trochę inny. Wahadło ustępuje pola wirówce, a wirówka… nie, ona pola już nie ustąpi. Pod samym krzakiem przytrzymanie i wyraźne uderzenie. - Mam rybę! - wyrywa mi się z ust. Zupełnie niepotrzebnie, bo stojący przy mnie Wojtek już to widzi i przekazuje radosną nowinę dalej do Tomka: - Chodź! Jest ryba!




A ryba wyjątkowo potulnie przechadzała się na przestrzeni kilku metrów w swoim głębokim siedlisku. Trochę w górę, trochę w dół, trochę w górę, trochę w dół – hipnotycznie jak wahadło starego zegara sprzed stu lat.


Aby zdobycz podebrać muszę ją jednak podciągnąć bliżej. Ryba swoje niezadowolenie prezentuje stając na ogonie, wywijając hołubce i dziko młynkując.


Jeszcze trochę i słabnie na tyle, by podebrać ją do ręki. Poszło na raty, ale udało się.


Miarka wskazuje tylko 70 cm. Jak na łososia to bardzo mało. Ale nie jestem zawiedziony. Jestem szczęśliwy.


Zdjęcie morskiego tęczaka wykonał Paweł „Fario” Kobyłecki.
Za zdjęcia z holu łososia podziękowania należą się Tomkowi Zienkiewiczowi.


Julek







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=962