„Salmo Parsęty 2004” - prawdziwie łososiowe zawody
Data: 02-10-2004 o godz. 18:30:00
Temat: Wieści znad wody


Na zawody „Salmo Parsęty 2004” wyjeżdżamy ze Sławna w sobotę 25 września o 8 rano. Jest nas siedmiu. Piątka ze Sławna i dwóch kolegów z Kępic. Stanowimy reprezentację Towarzystwa Miłośników Rzeki Wieprzy. W drodze do Ząbrowa panuje świetna atmosfera, zapowiada się kolejny udany wyjazd.



Na miejscu od razu rzuca się w oczy nowopowstała baza w Ząbrowie: ławeczki, ogrodzenie i zadaszenie przekazane przez lokalne władze do użytku wędkarzom. Głównym obiektem, który przyciąga wzrok jest nagroda główna tj. łódka wędkarska.


Sprawnie przeprowadzona odprawa to zasługa Mirka Orlińskiego - prezesa klubu „Salmo” i Janka Mayera z Koszalina - sędziego klasy krajowej.


W tym roku wszystko od początku na „Salmo” podoba nam się bardziej niż w latach poprzednich, a głównie to, że organizatorzy wydłużyli odcinek rzeki, będący terenem zawodów od Rościna do Rościęcina. W końcu zjechało nas 153.


Obdarowani pamiątkami i prowiantem na dzień wędkowania ruszamy na wielkie łowy. Wybór pada na Wrzosowo. Parsęta jest tam dość dzika i płynie w lesie, co przy świecącym mocno słońcu ma niebagatelne znaczenie. Przed nami 4,5 godziny wędkowania. Woda w rzece jest podwyższona, ciemna, ale klarowna - w sam raz. Pierwsze 500 metrów to szeroka, niezbyt głęboka prosta, ale co jakiś czas leżą w niej pojedyncze pale, kłody i w nurcie głazy.




Wypatrzyłem w rzece - jakieś 5 m od naszego brzegu - ciemny warkocz zielska i łowię po kolei: przed warkoczem, nad warkoczem, za warkoczem i nic nie zakłóca pracy wirówki. Jednak coś nie daje mi spokoju. Do przechodzącego za mną ojca mówię:
- Tu jest taki warkocz zielska, tam coś musi być. Próbowałem, ale spróbuj ty, może coś na wahadło weźmie?
Przesunąłem się 10 m niżej i rzucam pod przeciwległy brzeg. Tam są w wodzie jakieś patyki, pod którymi chcę przeprowadzić przynęty. Nagle słyszę głos ojca:
- Idzie, iidzie, iiidzie, skręciła!!! Piotrek wyszła mi troć zza zielska, ale nawróciła. Co masz założone?
-Wirówkę! - odpowiadam.
- To chodź, popróbuj, może weźmie.

Niestety - pomimo kilkunastu rzutów moich i ojca nic się nie wydarzyło. Przechodzę przez dwumetrowe pokrzywy i docieram do kolejnego ciekawego miejsca. Postanawiam sprawdzić tu kilka przynęt. Rzeka zwęża, przyśpiesza i pogłębia się. Młócę chyba ze 20 minut, a za plecami słyszę jakieś głosy. To Gienek „Ojro” zaległ w trawie i sugeruje śniadanie.


Jak zwykle w takich chwilach gadamy na co łapać. Ojciec opowiada Gienkowi jak Stefan Przychoćko kazał łowić mu na lekkie wahadłówki i pokazuje mu srebrną karlinkę K2.
- Takie? - pyta Gienek i z torby wyciąga identyczną 11 gramową wahadłówkę.
- O właśnie, takie! - pada odpowiedź.

Zaczynamy łowić dalej, ale kompletnie nic się nie dzieje. „Ojro” poleciał gdzieś do przodu, a my z ojcem robimy metr po metrze. Dzwoni mój telefon.
- To Gienek! Pewnie ma rybę! - mówię podniecony.
- Piotruś, ale zerwałem rybę, taką z 5 kilogramów. Wzięła spod kołka, poszła w dół, cały czas przy dnie, potem doszła mi pod nogi i ruszyła w poprzek rzeki i tyle ją miałem – słyszę.
- A na co?- zadaję banalne pytanie.
- Jak to, na co? Na to, na co kazaliście mi łowić! - odpowiada.

Łowimy jeszcze przez 2 godziny, ale bez historii. Zbieramy się przy samochodzie i omawiamy dzień. Czarek miał 2 brania, Krzysiek też odczuł jakieś puknięcia. Ogólnie jesteśmy zadowoleni, bo mieliśmy kontakty z rybami. W drodze na miejsce zbiórki obstawiamy, ile będzie złowionych ryb. Padają liczby od dwóch do siedmiu.

Po zajechaniu na miejsce opada mi szczęka. Tak pięknego samca łososia jeszcze w naturze nie widziałem.


Wisząca obok niego 6,5 kilogramowa samica wyglądała jak kelcina. Ryba ma 98 cm i 9,84 kg. Cudo!!

Koło ryby stanął nasz znajomy z Legionowa.
- Kaziu masz coś? - pytam, a on ze skromnym uśmiechem pokazuje mi rzeczonego łososia.
- Ale super, stawaj koło niego robimy foty.
Wszyscy jesteśmy zadowoleni, że to Kazik Wąsik złowił taką rybę.


Ogólnie było siedem ryb, w tym jeden komplet. Na 153 zawodników wynik niezły.


Drugi dzień zaczynamy w Rościęcinie. Dzielimy się na dwie grupy. Jedna jedzie na ujęcie wody i schodzi w dół w kierunku barierek, a my – tzn. ja, Wiesiek i „Ojro” poznajemy nowy odcinek poniżej Rościęcina. Później dowiedziałem się, że mówią na niego „Przy ulach”.



Rzeka jest bardzo ładna. Meandruje dość ostro, na zewnętrznych łukach tworząc głębokie rynny. Przed zakrętem w lewo rosną krzaki łoziny i jest dół na około 2 m. Po drugiej stronie rosną drzewa dające cień. Rzucam wirówką pod te drzewa i wolno prowadzę łukiem pod krzaki z mojej strony. Kiedy wirówka wychodzi spod krzaków widzę jakiś cień pędzący za nią, ale chwilowy zastrzyk adrenaliny uspokaja widok najeżonego około 20 cm okonia. Przypłynął mi pod nogi i stanął pod powierzchnią, a po chwili zniknął w głębinie jak U-boot. Spotkani wędkarze dyskutują o tym, jak to jakiś farciarz przed chwilą złowił na płytkiej prostej „czwórkę”. Miejsce było rzeczywiście „nietrociowe”, ale to dało dam tylko nadzieję na wynik, a rozpoznaliśmy je po kilku kropelkach świeżej krwi na trawce. Wprawne oko Wieśka nie przeoczy takich śladów. Na tej prostej łowiło czterech wędkarzy.

Nagle za moimi plecami słyszę pytanie:
- Na wobleru nie tuku?
- Nie - odpowiadam.
- A na wywratku?
- Na co?
- Na wywratku tyż nie tuku?- mówi gość i pokazuje na moją wirówkę.
- A! nie, nie biorą, a skąd jesteście? – pytam.
- Czech pane, z Czech.

Mili Czesi powiedzieli nam, że rano na prostej poniżej następnego zakrętu padła „szóstka” i znów zaczęliśmy młócić z podwójny animuszem, ale tam już zrobiło się tłoczno.


Niestety nasz czas minął i musimy wracać na miejsce zbiórki. Już z mostu widzimy, że jest tylko jedna ryba i to mała - szkoda, (chociaż na tle takich wyników nie wypadamy tak źle).Ale zaraz! Kazik Wąsik chyba niesie rybę. Tak to on! Znowu mu się udało, ale jazda! Dołowił swojemu samcowi samiczkę do pary.


Piękna samica łososia: 5,5 kg elegancji.


Kazik oczywiście wygrał. Łowił na woblery Janka Mayera z Koszalina. Pierwszą rybę złowił na woblera z niebieskim grzbietem, a drugą na flagowca. Ryby złowione przez niego tak nas pochłonęły, że nie bardzo orientuję się, jaka była dalsza kolejność. Ponad sześciokilowa troć starczyła ledwie na 3 miejsce.


Ogólnie zawody były bardzo udane. Atmosfera bardzo miła, wyniki zadowalające, a żurek w niedzielę rewelacyjny. Przyjedziemy tu za rok na jubileuszowe „Salmo”.

W czasie niedzielnej tury koledzy ze Sławna rozgrywali zawody na Wieprzy i katowali nas, co chwila telefonami. Ogólnie na 15 zawodników złowili 5 troci, największa miała 78 cm (ok. 5 kg).

W drodze powrotnej postanawiamy, że trzeba zaliczyć jakiś wyjazd na zakończenie sezonu nad Wieprzę. Następny telefon: w Sławsku mieszkaniec Sławna złowił troć 11 kilogramów.

O zakończeniu sezonu napiszę następnym razem.

Halbin







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=953