Prosto z duszy
Data: 17-09-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Bajania i gawędy


Nie minął jeszcze rok jak na PW pokazał się tekst "Wigilijne rozliczenie” a tu coś mnie tknęło żeby napisać ciąg dalszy. Za oknem zrobiło się już zimno, jesiennie. Noc jest tak ciemna, że gdyby nie gwiazdy i księżyc, nie byłoby nic widać. Siedzę przy klawiaturze i zastanawiam się od czego zacząć. Los wepchnął mnie w inny świat, pozmieniał plany, stanął z boku i przygląda mi się z zaciekawieniem jak sobie radzę.



Rok temu o tej porze rozpakowywałem samochód po wyprawie na narwiańskie drapieżniki. Pełen nadziei na czułe przyjęcie przez żonę, szedłem z kilkoma zdjęciami do domu zamiast z sandaczem w siatce. W swojej przewrotności mimo niepewności jutra, knułem chytry plan kolejnego wyjazdu. Rozrysowywałem w głowie szkic działania z każdym najdrobniejszym szczegółem. Układałem mowę jaką miałem wygłosić mojej drugiej połowie, aby ta z radością puściła mnie na ryby. Co to były za patenty, co za podchody!

Każdy z nas ma swój własny sposób na żonę, matkę czy kochankę aby ta z chęcią jak i bez niej, puszczała nas na ryby. Mało tego! Wielu z nas w swej naiwności zawsze liczy na brak negatywnych konsekwencji takiego posunięcia. Niestety, często niby wszystko gra a jednak coś nie działa tak jak powinno. Bywa, że dopiero po kilku dniach z naszych wybranek uchodzi powietrze i wylewa się wiadro goryczy. Oszczędzę wam przypominania tego co prawie każdy z nas słyszy po powrocie, bo nikt by tego tekstu do końca nie przeczytał. Może jedynie kobieta, która dopiero poznała jakiegoś wędkarza i zamierza przykuć go do siebie na dłużej. Jednak nie podsunę jej na tacy gwoździ do trumny dla jakiegoś nieszczęśnika.

Przypomniał mi się jednak taki wysłużony patent, taki mały kruczek który pozwalał mi wiele razy wygrać sprawę z okrutną małżonką o wolność wędkowania w każdej wolnej chwili.

Po powrocie z pracy do domu, udając wielce umęczonego wyjątkowo ciężką i wyczerpującą pracą opowiadałem jak to zła szefowa dołożyła mi mnóstwo zajęć, a bezmyślny klient zrobił mi awanturę za błąd, który sam popełnił. Siadałem w fotelu, opierałem głowę na dłoniach i głęboko wzdychałem. Wersje naszych żali muszą się ciągle zmieniać, bo w końcu okaże się, że przerabiamy w pracy robotę za wszystkich, a skoro tam możemy to w domu też sobie damy radę i spadnie na nas sprzątanie, gotowanie...

- Kotku, ileż można, oszaleję, oczy wysiadają mi od komputera, plecy mnie bolą od siedzenia na tym niewygodnym, biurowym krześle i mam dość świata. Muszę się gdzieś wyrwać.

W tym momencie ze szczerego serca moja żona zapraszała mnie na rower lub spacer uzasadniając to koniecznością ruchu i dotlenienia się. Nie zapominała przy tym wytknąć jak to mało czasu jej poświęcam i już prawie była pewna sukcesu gdy ja odpierałem jej atak:

- Myszko, rower?? Tyłek mam już twardy jak kamień jak siądę na rower to oszaleję! – Spacer? Spacer, daj spokój, wyjdę z bloku i padnę. W tym smogu nie da się spacerować.

Byłem już prawie górą. W głowie mojej lubej pojawiały się jeszcze przez jakiś czas różne inne propozycje, o których w dobrej wierze raczyła mnie informować pogłębiając przy tym udawaną (nie chwaląc się - rewelacyjnie) frustrację.

Marudziłem jej wtedy o konieczności wyciszenia, odpoczynku i odrobinie czasu dla siebie. Patrzyła wtedy na mnie z politowaniem i co proponowała?

- Może więc wyskocz na ryby, Misiu. Ja pojadę na zakupy a ty sobie odpoczniesz.

Sprytna z niej bestia, jednak i na to byłem przygotowany.

- Ryyybyy? Bo ja wiem, kurcze nie mam główek ostatnio wszystkie urwałem i plecionki mam mało, kurcze, choć bo ja wiem?

Wtedy zapalałem w oczach takie płomyki nadziei. Taki płomyk jak u małego chłopca gdy pod choinką widział ogromne pudło i wszystko wyglądało na to, że to dla niego. Można to też określić jako spojrzenie małego psiaka, temu żadna kobieta się nie oprze.

- Słuchaj wyskocz jutro po pracy i kup sobie co potrzebujesz, jak masz tak siedzieć i marudzić to lepiej już jedź na te ryby.

W tym momencie wszystko było już prawie załatwione, jednak nie myślcie, że jestem bez serca. Obiecywałem zawsze, że jak wrócę lub w najbliższych dniach po rybach, zabiorę ją do kina lub teatru. To pozwalało mi uniknąć niechcianych komplikacji po powrocie, na które natrafiłem gdy na przykład zapomniałem zabrać na ryby telefon i nie mogłem zostać inwigilowany przynajmniej raz na godzinkę.

Teraz siedzę i o rybach nawet nie myślę. Tak, tak, dobrze przeczytaliście. I nie bójcie się o mnie, nie oszalałem. W tym zwariowanym świecie zabłysło nowe życie. Urodziła mi się córa. Jeszcze rok temu byłem gotów rzucić wszystko, żeby choć na kilka godzin pojechać nad wodę, nawet taką, w której nie było ryb. Dziś siedzę i zastanawiam się czy moje maleństwo śpi czy może płacze i nie daje mojej żonie odpocząć.

Pojawiła się w moim życiu w okresie, na który czekałem prawie rok. W okresie, gdy szczupaki i sandacze zaczynają powoli wielkie żarcie odliczałem sobie w kalendarzu każdy dzień, niemalże tęskniłem za jesienią. Układałem plany jak to będzie po porodzie, kiedy po raz pierwszy wyjadę na ryby, czy już po tygodniu, może po miesiącu? Teraz straciło to jakiekolwiek znaczenie, przestało być ważne.

Wiem na pewno, że może nie jutro i może nie za miesiąc ale pewnego dnia przyjdzie do mnie tęsknota za wodą. Zapuka do moich drzwi i powie - pakuj się! I może znów będę musiał wyciągnąć jakiś wysłużony sposób na żonkę lub kto wie, może będę musiał wymyślić nowy. Teraz jednak myślę tylko o niej, mojej najukochańszej - Rybce Oli...

Wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=943