I po wakacjach...
Data: 07-09-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Wieści znad wody


Wakacje minęły zanim porządnie nacieszyłem się pierwszymi płoćmi, leszczami, okoniami. Czekałem na nie 10 miesięcy, a teraz nawet nie pamiętam wszystkich szczegółów. Jak ten czas szybko leci...Tym co zapamiętałem i uwieczniłem na zdjęciach, postaram się z Wami podzielić...



Rok szkolny jakoś zleciał. Ostatnie jego dni spędzałem w szarej Warszawie, ale myślami cały czas byłem na brzegu mazurskiego jeziora. Jedyną niewiadomą związaną z moim wyjazdem był jego termin. Jak się okazało pierwszy autobus miał jechać dopiero w poniedziałek. 3 dni stracone. O nie!! Tak nie może być! Trzeba popytać u rodziny.
Nagle - jak z nieba spada telefon od Dziadków. Wyjeżdżają na weekend do Mikołajek i pytają, czy chce się z nimi zabrać. Niczym żołnierz spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i co sił pobiegłem w umówione miejsce. Byłem w siódmym niebie. Nawet podczas podróży nie zapomniałem jednak o rybkach. Wyglądałem każdego "niebieskiego" punktu, a gdy już wypatrzyłem rzeczkę, rzeczułkę, jezioro czy zalew znajdywałem powód, żeby się zatrzymać. Po 4 godzinach moim oczom ukazał się napis kojący wszystkie smutki i żale: MIKOŁAJKI...



Żegnam się z jednymi i witam z drugimi Dziadkami. Gorąca kolacyjka i wstępne umawianie się z kumplami na rybki. Wynik bardzo mnie zadowala. Nazajutrz idziemy w szóstkę. Miejscem połowu miały być trzcinowiska przy hotelu Amax. Cały wieczór spędziłem na kompletowaniu zestawów. Przede mną pierwszy wakacyjny wypadzik na rybki...
Budzę się rano i od razu zabieram się do rozrabiania zanęty. Skład niezmienny od lat: bułka tarta, pęczak, baza zanętowa na leszcza , olejek waniliowy i starty biszkopt. Nagle coś przerywa tę cudowną chwilę. Słychać coraz szybsze stukanie. Wyglądam przez okno, a tu leje jak z cebra! Całe niebo czarne jak kawa. Chwila, w której to do mnie dotarło była koszmarna. Niby zwykłe moczenie kija, ale szkoda zmarnowanego dnia.
Po południu wyszło jednak słońce. Na rybki poszedłem z Tomaszem_Linem - moim przyjacielem i jedyną osobą, na którą mogłem liczyć, jeśli chodzi o robienie zdjęć. Posiadam zwykły aparat kompaktowy, więc zdjęcia nie są najwyższej jakości. Efekt pierwszego wakacyjnego połowu widać na poniższej fotce.



Pierwszy tydzień wakacji minął wspaniale. Grałem w piłkę, codziennie łowiłem rybki. Na razie bez sukcesów. Na początku lipca wybrałem się z Tomkiem nad jezioro Jorzec do Faszcz. Głównym celem była kąpiel w jeziorze, a ponieważ początkowo wypad planowany był na 3-4 godzinki, zabrałem tylko jedną wędkę. Z powodu cudownej pogody i dużej ilości „namiotowiczów” postanowiliśmy zostać na noc. Wróciliśmy do Mikołajek po resztę ekwipunku i znowu ruszyliśmy nad jezioro.

Miejsce stare i sprawdzone - pomost przy kąpielisku. Nęciliśmy przy samiutkiej kładce i tam też łowiliśmy. Przynętą były białe robaczki na zestawie z drgającą szczytówką. Kołowrotka używałem tylko do spuszczania zestawu pod kładkę i do wyciągania kolejnych leszczy. A było ich tego dnia w bród. Razem złowiliśmy około 10 kilogramów leszcza i krąpia. Przyłowem był 1 okonek. Największy leszcz miał 43 cm. Wszyscy nam bardzo gratulowali. Ryby były niewielkie, ale za to jaka ilość!! Nigdy nikt nie złowił w tym miejscu takiej ilości ryb.

Noc upłynęła na tańcach przy ognisku i łowieniu po omacku. Na koniec zabawiał nas Pan Zbigniew, dr zwyczajny. Opowiadał o gwiazdach, zwierzętach, ptakach i innych ciekawych rzeczach. Spać poszliśmy dosłownie o czwartej nad ranem.



Pobudka około 9:00. Wszyscy ledwo przytomni, tylko ja miałem siłę zjeść śniadanie i od razu ruszyć na ryby. Tomasz dołączył do mnie dopiero po godzinie. Jak się okazało mimo dalszego nęcenia leszcze przestały brać. W prawdziwym skwarze zabraliśmy się do skrobania 10 kilogramów leszczy. Zabrało nam to 2 godziny. Ostatnia kąpiel i wróciliśmy do Mikołajek. Na miejscu nikt nam nie uwierzył dopóki nie zobaczył zdjęć. Mimo podjętych prób, połowu nie udało się nikomu powtórzyć. Pozostała satysfakcja i piękna pamiątka na lata.



Od zawsze fascynowało mnie poznawanie nowych łowisk. Chodziłem to tu to tam. W większości przypadków wracałem o kiju. Bywały jednak dni, że na zdjęciach widniały życiowe rekordy. Tak było i w tym roku. Pierwsze nowe miejsce to stawik koło Urzędu Miasta w Mikołajkach. Zarybiały go dzieciaki z naszego bloku. Wypuszczaliśmy tam płotki, wzdręgi i okonie. Karasie przyniósł Pan "Mucha" z własnej hodowli. Zawsze łowiliśmy tam karasie na żywca. Wszystko zmieniło się, gdy założyłem na haczyk dużo większy kawałek chleba... Natychmiast branie i o wiele cięższy hol. Mam karasia i to jakiego! Miarka pokazuje 25 cm. Rekord życiowy poprawiony. Łowię dalej i w ciągu pięciu minut lądują 3 trzydziestocentymetrowe płotki. Fascynujące miejsce. Może są tu jeszcze większe sztuki??

Na haczyk zakładam kukurydzę. Był to strzał w „dziesiątkę”. Zanim przegonił nas jeden z urzędników, poprawiałem rekord karasia 4-krotnie. Zatrzymał się na 33,5 cm. Jak się okazało ta liczba była najszczęśliwszą podczas tych wakacji.



Kolejna nowość to spinningowanie w przystani dla statków pasażerskich w Mikołajkach. Dno pełne zawad, bez wahań głębokości, sztucznie prostowane. Około 15-20 metrów od brzegu jest rynna, biegnąca równolegle do brzegu. Przy samym brzegu są dwie górki. Nie wiem jakim cudem się uchowały. Początki w tym nowym miejscu były zachęcające. Codziennie na paproszki łowiłem około dziesięciu okoni po 15-20 cm. Wędzisko miałem do drgającej szczytówki: Jaxon Syrius Feedera 20-70. Niezły kijek na trokowanie.

Z czasem wybierałem najskuteczniejsze przynęty i sposoby ściągania. Killerami były zarówno raczki o długości 5 cm prowadzone skokowo, jak i perłowe lub czarne twisterki o długości od 3 do 5 cm. Największy okoń miał 33,5 cm. Skąd znam tą liczbę??

Rekord zachwycił moich kolegów. Dla niektórych to malutki przeciętny okonek, ale dla mnie wielki sukces i motywacja do dalszego „spinowania”. Podczas obławiania kolejnych miejsc w porcie poznałem nowych kumpli z restauracji „Sushi”. Oni również łowią tam na spinning, a jeden z nich – Adrian - przy mnie złowił okonia długości 41 cm. Mieszka w Inulcu i podczas wakacji dorabia gdzie się da. Zaintrygowała mnie jego swoboda w wędkowaniu i inny, "oryginalny" styl prowadzenia przynęty. Łowił naprawdę piękne sztuki, ale postanowiłem go nie naśladować, lecz obrać własny, skuteczny sposób na portowe okonie.



I wakacje minęły. Łza w oku się kręciła, gdy ostatni raz poszedłem na stolarkę na rybki. Złowiłem kilka okoni i płotek. Tata zerwał węgorza. Był w lekkim szoku. Branie nastąpiło o 17:0 czyli tuż po zarzuceniu pierwszego zestawu. Spadł przy samym brzegu. Na oko miał 80 cm. Wróciliśmy zadowoleni i pełni nostalgii.


Co mam począć? Znowu czeka mnie harówka przez 10 miesięcy. Motorem napędowym jest jednak myśl, że zostanie to uwieńczone takimi pięknymi chwilami jak wyżej opisane.

Wędkarz_wawiak







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=938