Cierpliwym trza być...
Data: 02-09-2004 o godz. 08:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Odkąd tylko rozpocząłem łowienie na spinning, staram się nie ograniczać jedynie do konkretnych gatunków i sposobów łowienia. Staram się rozwijać w każdym kierunku. Z czasem ten upór owocuje i przychodzą sukcesy. Choć dla większości takie sukcesy jak ten, o którym chcę dziś napisać to codzienność, to dla mnie taka akcja dużo znaczy. Na początku tego sezonu obiecałem sobie, że popracuję trochę nad jaziami.



W mojej okolicy nie ma żadnej większej rzeki a wiadomo, że tam jazia złowić jest najprościej. Mam dwa zbiorniki, gdzie jest sporo tej ryby, jednak nie mogłem sobie jakoś z nią poradzić. Najczęściej spławiające się jazie sprawiały wrażenie jakby się bawiły, a nie żerowały. A próbowałem naprawdę wszelakich sposobów: testowałem wszelakie paproszki, miniaturowe woblerki, nieduże obrotówki i tysiące innych przynęt. Jednak wszystkie te staranie spełzły na niczym. Moje wysiłki nie przyniosły nawet jednego brania, chociaż byłem pewien, że jazie tam są.

Na początku wakacji zacząłem więc szukać ich na Kamiennej. Ta całkiem niemała rzeka w moim pobliżu jest wszędzie uregulowana i raczej mało atrakcyjna wędkarsko. Efektem moich wypraw były jedynie nieduże okonie. Jednak w końcu wpadłem na pomysł, by wybrać się na rozlewiska Kamiennej przed zalewem Brody. I to był strzał w dziesiątkę! Rozlewiska te w pewnych porach roku stają się bardzo atrakcyjnymi łowiskami. Kamienna, która rzadko swoją szerokością przekracza 10 metrów, tu rozlewa się na jakieś 30 metrów. Przy jednym brzegu łatwo zlokalizować można koryto rzeki i to tu najczęściej są najlepsze wyniki. Nieraz miałem tu kontakt ze sporym szczupakiem i pięknymi garbusami. Spławikowcy i grunciarze łapią tu ładne leszcze, a okresowo również bardzo ładne płocie. Głównie nastawiałem się tu na zębate i okonie do czasu, gdy kumpel podczas jednej z wypraw wyciągnął przy mnie 40 cm jazia. Od tamtej pory zacząłem od nowa przerabiać wszystkie znane mi sposoby na tę rybę.

W końcu, nie dalej jak tydzień temu, moje starania przyniosły efekty. Pojawiłem się nad wodą o 5-tej rano. Pogoda piękna na drapieżnika. Po tylu dniach upałów pięknie zachmurzone niebo, delikatna falka i ładnie spławiające się ryby. Stanąłem w pobliżu mostu, przy którym zawsze moim łupem padały ładne okonie. To do nich próbowałem się dobrać na początku. Miałem je od pierwszego rzutu, na nieduże gumki prowadzone przy powierzchni. Jednak nie imponowały one za bardzo swoją wielkością, a spławiały się też naprawdę ładne sztuki.

Gdy nasyciłem się już braniami okonków, postanowiłem założyć przynętę o większym rozmiarze. Ponieważ najwięcej brań miałem na czerwonego twisterka zdecydowałem się na czerwoną obrotówkę "1". Szybko okazało się, że warto było. Pierwsze rzuty to tylko podskubywanie drobnicy, aż w końcu ładniejsze branie i mam okonka, takiego trochę ponad 25 cm. Zadowolony, łowiłem dalej. Po pięciu kolejnych okoniach rzut w okolice spławów ryb. Obrotóweczka pod samą powierzchnią, nagła falka na powierzchni i obiecujące puknięcie. Po zacięciu przyjemny ciężar na wklejaneczce i już oczami wyobraźni widziałem ładnego okonia. Tymczasem po sprawnym holu okazuje się, że mam pierwszego w życiu JAZIA na spinning. Banan na mordzie, szybko bez wyjmowania z wody wyhaczam trzydziestocentymetrowego jazia i dumny z siebie zaczynam łowić dalej. Piękna rybka, pięknie walczy, a cieszy jeszcze bardziej. Szybko moim łupem pada kolejny jaź podobny rozmiarem do poprzedniego.

Na koniec łowienia jeszcze ciekawy akcent. Ładne branie przypominające trochę brania jazi zacięcie, ale już po paru sekundach holu czuję, że mam ładnego okonia. Dwie może trzy minuty murowania do dna i zaczyna się powoli poddawać. Przestaje walczyć i w końcu metr ode mnie wyłania się piękny garbus, którego szacuję go na jakieś 40 cm. Pewny swego podprowadzam go do woderów, już prawie czuję jego kark ... Jeden zryw obrotóweczka wisi na kamizelce, a ja stoję w wodzie z miną idioty i nie mogę uwierzyć, że tak dałem się nabrać. Szkoda - po raz kolejny większa ryba pokazuje mi, że jeszcze sporo musze się nauczyć...

Ale nic straconego. Pewien jestem, że na tych rozlewiskach spędzę resztę moich wakacji. Choćbym miał codziennie rano drałować po 15 km rowerem, w nocy, przez las, to mam nadzieję, że niedługo pochwalę się jakimś ciekawszym jaziem. Jednak i tak te dwa znaczą dla mnie dużo. Plany na kolejny rok też już opracowane: drżyjcie wiślane klenie.

Już kompletuję przynęty, przybywa woblerków i obrotóweczek a także ochoty i doświadczenia. Za rok pewnie będę miał już „prawko”, a wtedy: „Tato daj kluczyki” i za dwie godziny będę przedzierał się przez nadwiślański Wietnam...

karkun








Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=934