Chwytem za skrzela
Data: 20-08-2004 o godz. 09:45:00
Temat: Spinningowe łowy


Było późne sierpniowe popołudnie. Wreszcie słońce przestało nadmiernie dokuczać . Nad jeziorem ze spinningiem w ręku znajdowałem się już od ponad dwóch godzin i złowionych miałem 7 okoni. Praktycznie wydłubanych, na małego zielonkawego twistera uzbrojonego w hak nr 6 z główką 1 gr.



Do tej pory zawsze łowiłem z pewnych, stabilnych miejsc przy tym jeziorze, a należy powiedzieć, że zdecydowana większość takich właśnie się tam znajduje. Pomosty są solidnie postawione i poza paroma luźnymi deskami bywają naprawdę w doskonałym stanie.

Tym razem jednak chciałem spróbować porzucać w innym, mniej uczęszczanym przez wędkarzy miejscu. Z wielkim trudem udało mi się dostać na stary, dawno nie odwiedzany pomost wędkarski, umocowany za trzciną. Z daleka wydawał się nie wart trudu dostania się na niego. Gdy się na nim znalazłem po lewej i prawej miałem trzcinę a z przodu kapelony (lilie wodne) za którymi znajdowała się bagienna wysepka . Nie wiadomo skąd nagle przyszła do mnie myśl o szczupaku. Natychmiast zmieniłem szpulę z żyłką z 0,18 na 0,30 i założyłem białe kopyto. Oddałem pierwsze rzuty na tym pomoście jak zwykle wszystkie początkowe nie za daleko, aby najpierw spenetrować najbliższe okolice miejsca w którym stałem.

W pewnym momencie zauważyłem jak gdyby płetwę wielkiej ryby. Pomyślałem sobie – „No tak, karp albo lin a ja ze spinningiem”. Mimo wszystko instynkt kazał mi kolejny rzut oddać właśnie w tamtym kierunku. Kopyto wylądowało jakieś 5 m za miejscem gdzie ukazała się owa tajemnicza płetwa. Nagle poczułem tępe uderzenie, ułamek sekundy zatrzymania a następnie gwałtowny odjazd w przeciwnym kierunku.

- Jest! - głośna myśl zabrzmiała mi w głowie. Od razu zdałem sobie sprawę, że nie był to szczupaczek, ale poważny przeciwnik, który przy tych warunkach ma zdecydowanie większe szansę wygrania pojedynku. Znajdowałem się na mało stabilnym pomoście, bez podbieraka jakiś metr nad taflą wody i w dodatku moje kopyto przytwierdzone było bezpośrednio do żyłki. Liczyłem się z tym, że w każdej chwili walka może zakończyć się moją przegraną.

Wreszcie się pokazał. W tej przepięknej wodnej scenerii wyglądał wspaniale. Poczułem lekką ulgę, gdy spostrzegłem, że kopyto w pysku ryby jest widoczne, więc żyłka nie powinna zostać przecięta ostrymi jak żyletka zębami szczupaka. Esox wpatrując się we mnie nieustannie próbował nowych sztuczek. Najpierw wyskakując nad wodę usilnie potrząsał głową, z kolei po chwili niczym torpeda ruszał do dna. W tym momencie cały czas to on stawiał warunki a ja mogłem tylko pokornie na nie przystawać. Gdy już się znalazł pod pomostem nastąpił moment zastanowienia: „Jak ja tę piękną rybę wydostanę?”.

Nie byłem w stanie ani ślizgiem przez trzcinę ani uniesieniem ponad metr nad wodę go dostać. Adrenalina jaka się we mnie wydzielała cały czas kazała mi zachować spokój i rozwagę. Postanowiłem wymęczyć przeciwnika i pozwolić aby sam poddał się i pozwolił chwycić. W końcu po kolejnych odejściach ryby i dwukrotnym opłynięciu mizernego pomostu na którym stałem dostrzegłem go.

Rozbójnik zaczynał tracić siłę i rzeczywiście nastąpił moment poddawania się i tym samym wzrastały moje szanse na wygranie pojedynku. Kątem oka widziałem jak wędkarze z przeciwległego brzegu pilnie przypatrują się temu co robię i tym większą czułem presję aby żadnego błędu nie popełnić. Gdy ryba już się przewracała brzuchem do góry stwierdziłem, że nadszedł czas w którym należy spróbować ją wyciągnąć. Nachylony nad pomostem, w maksymalnie wyciągniętej lewej ręce trzymałem kij spinningowy (240 cm) a prawą ręką zamierzałem chwytem za skrzela wyciągnąć szczupaka na pomost. Nigdy tego przedtem nie robiłem. Przeważnie rybę wyciągałem ślizgiem na brzeg, albo też korzystałem z podbieraka którego teraz niestety nie miałem. Moja cała wiedza na temat techniki wyciągania szczupaka chwytem za skrzela była tylko teoretyczna, jednakże adrenalina spowodowana spotkaniem z tak wspaniałym przeciwnikiem oddalała ode mnie strach ewentualnego pokaleczenia się ostrymi zębami szczupaczka.

Udało się, spokojnym ale pewnym ruchem po raz pierwszy w życiu szczupaka za skrzela wytaszczyłem na pomost. Był piękny! Cały czas patrzeliśmy sobie w oczy a co najważniejsze to ja byłem zwycięzcą. Nie był za długi za to bardzo dobrze zbudowany (grubiutki) i szacowałem go na ponad 2 kg. Zresztą po chwili takie też zapytanie padło z przeciwległego brzegu.
- Pewnie z dwa kilo ma?
- Ma, ma...
- odparłem zadowolony. Wiem , że to nie był żaden medalowy okaz, jednakże w tych warunkach zdecydowanie był poważnym wyzwaniem. Natychmiast przystąpiłem do uśmiercenia ryby. W żołądku szczupaka nic nie znalazłem, jedynie moje białe kopyto, po tej walce nadawało się jedynie do kosza. Miało być jego kolacją a tym czasem to on stał się moją. Był przepyszny i bardzo syty. Była to bardzo fascynująca walka i mam nadzieję, że długo pozostanie w mojej pamięci.

Bomboni







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=925