Orawkowa powtórka
Data: 09-08-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Wieści znad wody


Piątego lipca br. po raz drugi z rzędu wybrałem się do Orawki. Relacje z mojej zeszłorocznej wyprawy można przeczytać klikając TU. Po dotarciu na miejsce rozbiłem namiot, kupiłem niezbędne produkty i nazbierałem (z drobną pomocą Rukiego) trochę chrustu na ognisko. Cały czas musiałem się bardzo spieszyć, bo zbierało się na burzę.



Tego dnia wybraliśmy się na ryby nie łowiąc nic, jednak poza jednym krótkim pstrągiem. Następne 2 dni nie przyniosły nam żadnych większych ryb. Nie okazały się jednak stracone przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze Ruki

wtajemniczał mnie powoli w arkana sztuki łowienia na muchę.

Ta metoda bardzo przypadła mi do gustu i postanowiłem, że jak tylko uzbieram potrzebną sumę, to kupię sobie sprzęt muchowy. Po drugie, ciągle nie mogłem się nasycić pięknem rzeki, w której miałem przyjemność łowić.

Ósmego lipca, mimo, że był to pierwszy upalny dzień tego lata, udało mi się przechytrzyć na spinning całkiem przyzwoitego potoczka, który po krótkiej sesji fotograficznej wrócił do wody.

Tego dnia po raz pierwszy odwiedziłem miejsce, w którym w zeszłym roku ustanowiłem swój rekord pstrągowy. Niestety, kilkudziesięciominutowe biczowanie wody wszystkimi możliwymi przynętami i na wszystkie możliwe sposoby, nie przyniosło upragnionego brania. Trochę zmartwiony i zrezygnowany wróciłem do obozowiska. Czy ten pstrąg dalej tam jest? Jeśli tak, to ile urósł? Czy dam mu radę łowiąc na żyłkę 0,14 mm? Takie i inne pytania zadawałem sobie wpatrując się w buchający z rozpalonego wcześniej ogniska ogień. Mimo, że przyszło kilka całkiem fajnych osób (pozdrowienia dla Beaty i Gośki), to myślami byłem gdzie indziej. Zmęczony zanurzyłem się w odmętach śpiwora koło godziny dwudziestej trzeciej.

W piątek dziewiątego lipca o porannym wstawaniu nie mogło być mowy. Może to i dobrze bo pogoda przed południem była identyczna jak wczoraj, czyli jak to określają "niewędkarze" - ładna. Do końca dnia jednak nie udało nam się wysiedzieć nie łowiąc i wybraliśmy się koło szesnastej nad rzekę. Warunki robiły się coraz to bardziej sprzyjające. Pogoda poprawiała się (chmurzyło się i gdzieś w oddali słychać było grzmoty), no i nadchodził wieczór. Dość szybko na przelewie złowiłem dwa takie same (28 cm) klenie.

W związku z tym, że nie miałem ochoty na kolejny obiad w postaci zupki chińskiej, zdecydowałem się na zabranie jednej z tych ryb. Cały czas łowimy na spinning pstrągi, niestety głównie w przedziale 25-28 cm. Koło godziny dwudziestej widzę jak do mojej obrotówki wyskakuje piękny kropek, ale po uderzeniu ryby czuję dziwny luz. Okazało się, że przynęta odpięła się z agrafki. Jestem tego pewien, ponieważ minutę wcześniej ją założyłem i moją uwagę przykuł dziwny system zapinania przynęty. Trochę poirytowany z powody straty blaszki i co gorsza pstrąga idę dalej. O dwudziestej pierwszej dochodzimy do miejsca, w którym wczoraj spędziliśmy tyle czasu. Jest już prawie ciemno. Ruki ciągnie mnie powoli do domu, ale ja nalegam żebyśmy oddali jeszcze kilka rzutów.

Prowadzenie wabika z prądem nie daje efektów, postanawiam spróbować po łuku. W drugim rzucie czuję mocne uderzenie. Na szczęście paraboliczny kij i cienka żyłka trochę je amortyzują. Jest ciemno i na początku nie bardzo wiem z jaką rybą mam do czynienia. Mało brakowało, a spróbowałbym ją wyjąć "na klatę", ale w porę sobie uświadomiłem, gdzie łowię. Po parudziesięciu sekundach widzę zarys kropkowańca. Ryba nie chce się łatwo poddać, ale w końcu ulega i zmęczoną mogę podebrać ręką. Ruki szybko szuka w moim plecaku aparatu (nie powtórzyłem błędu z zeszłego roku), ja natomiast mierzę kabanka. Miarka wskazuje 45 cm. Czyżby podrósł tylko jeden centymetr przez okrągły rok? Przecież jest tu taka masa bezkręgowców i małych rybek. A może to inny pstrąg? Ciekaw jestem co Wy o tym wszystkim myślicie?

W końcu mój towarzysz znalazł aparat i można było uwiecznić mój połów.

Bez chwili zastanowienia wypuszczamy pstrąga, zachowując przy tym wszystkie możliwe środki ostrożności.

Zegarek wskazuje godzinę 21:15. Dość szybkim krokiem wracamy do domu. Mniej więcej w 1/3 drogi Ruki przypomina sobie o zostawionej miarce. Zawracamy. W końcu, koło 23:00, potwornie zmęczeni, docieramy do namiotu. "Fajnie jest" jak to zwykł mawiać mój Ojciec w takich chwilach.

Dziesiąty lipica był przedostatnim dniem mojego pobytu w Orawce. Tym razem postanawiam trochę zmienić sposób i spróbować łowić na jigi wykonane przez Rukiego.

Mam parę ryb na kiju ale poza ładnym okoniem nic nie udaje mi się wyholować. Natomiast Ruki na "spino-muchę" łowi ładnego pstrąga.

Jedenasty lipca jest dniem mojego wyjazdu z tego uroczego zakątka Polski. Pobyt tutaj uważam za bardzo udany. Chciałbym w tym miejscu bardzo podziękować Łukaszowi Brzezińskiemu (Ruki) i całej Jego Rodzinie za możliwość rozbicia namiotu koło domu oraz za pomoc, którą mi okazywano w razie jakiś problemów. Połamania!
Zarażony salmonellozą

Lucek







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=921