Przed tygodniem wybrałem się z kolegą nad jezioro Rożnowskie. Pogoda była wymarzona, świeciło słońce, czasem jakaś chmurka przysłoniła słońce. W pierwszym dniu oczywiście rozbicie obozu. Zajęło nam to jakieś dwie godzinki i w końcu nadszedł czas na wędkowanie.
Wracając do tematu artykułu. Siedzimy sobie z kolegą w namiocie i nagle słyszymy dzwonek. Myślimy sobie, to na pewno nie może być leszcz, bo dzwonek dzwonił jak oszalały. W myślach już widzimy tego 5 kg karpia.
Jak najszybciej ubraliśmy buty i jak rakiety wylecieliśmy z namiotu. Patrzymy, a szczytówka wędki była tak wygięta, jakby zaraz miała się złamać. Kolega już biegł do wędki aby ją lekko przyciąć, ale krzyknąłem "STÓJ!" . Kolega popatrzył na mnie jak na człowieka niezrównoważonego psychicznie. Powiedzialem mu, żeby popatrzył na żyłkę.
Piętnaście metrów dalej szarpała się rybitwa. Obaj z kolegą mieliśmy mieszane uczucia, małe rozczarowanie, że nie jest to ryba, ale też zdziwienie. Zdjąłem dzwonek z wędki i powolutku zacząłem przyciągać rybitwę do brzegu. Jak dociągnąłem ją do brzegu zaczeła się drzeć, że każdy w pobliżu słyszał "ryk" ptaszyska.Kolega złapał ją delikatnie za szyję, rybitwa od razu przestała piszczeć, tak jakby zrozumiała, że chcemy jej pomóc.
Na skrzydle miała zaplątaną żyłkę, wziąłem nóż i przeciąłem żyłkę. Kumpel wziął naszego bohatera na ręce i dokładnie ją obejrzał czy nie ma innych ran. Później wykonaliśmy pamiątkowe zdjęcie i rybitwa poleciała w siną dal.
Powyższe zdjęcia dokumentują całą akcję.
kancik