Szczęśliwa
Data: 22-07-2004 o godz. 10:00:00
Temat: Wieści znad wody


Trzynastego czerwca złowiłem swoją najcięższą rybę. Oczywiście na ukochanej Wisełce.



Od środy Wisłą płynęła kapitalna sandaczowa woda - wysoka i mętna. Niosła mnóstwo wszelakich gałęzi zbieranych z nagle zalanych brzegów. Codziennie po pracy byłem na sandaczach i codziennie udawało się połowić. Nie mogłem się doczekać niedzieli. To jedyny dzień, kiedy nad wodę mogę jechać rano.

Nad wodą - 13 czerwca - byłem na godzinę przed świtem. Zacząłem tradycyjnie: predator 3 w perłowych barwach. Przez pół godziny nawet brania, więc zmieniam na twistera Ga-ma. W pierwszym rzucie tą przynętą zaliczam sandacza prawie 60 cm. Nie jest źle. Po kilkukrotnej zmianie przynęty mam drugiego sandacza prawie identycznego jak pierwszy. Ten połakomił się na duże kopyto w kolorze seledynowym. Już jest dobrze, ale wracam do mojego klasyka - perłowego predatora 3.

Po kilkunastu rzutach około godziny 6:00 mam dziwne branie. Ani to szczupakowe uderzenie, ani sandaczowe pyknięcie. Po prostu coś szarpnęło szczytówką, zacięcie odruchowe, mocne, dwa obroty korbką i poprawka. Piękny gwizd hamulca oznajmia mi, że to już konkretna rybka. Przez pierwsze 20 m żyłki wybieranej z hamulca jeszcze liczyłem na dużego mętnookiego, ale każdy następny metr uświadamiał mnie, że tak silnych sandaczy po prostu nie ma.

W głowie różne myśli, coraz konkretniej obijające się o suma tyle, że ryba nie dołuje. Odjechała pod prąd około 100 m i wali w krzaki pod drugim brzegiem. Niestety parkuje w nich i już jestem pewny, że koniec całej zabawy. Na całe szczęście rusza tym razem w dół rzeki, ciągnąc zaczepiony na żyłce kawał gałęzi wytarganej z krzaków.

Rybka pływa sobie ponad pół godziny raz w dół, raz w górę rzeki, a ja ciągle nie wiem, co jest grane. Po ok. 40 minutach feralna gałąź uwalnia się, a ja na powierzchni widzę rekinią płetwę. Trochę adrenalina opada, już wiem, że to tołpyga i jestem pewien, że najechana za kapotę. Po godzinie ręka mi odpada, ale coraz konsekwentniej skracam żyłkę tak, że wkrótce mam rybcię pod brzegiem. Chwila konsternacji, bo widzę wyraźnie, że guma tkwi w pysku. Jeszcze jest piekielnie silna, to że dała się pooglądać z odległości 2 m to wcale nie znaczy, że się poddała.

Jeszcze 16 razy miałem ją pod nogami, dwa razy dała się nawet dotknąć. Za siedemnastym razem wreszcie udało mi się wsadzić palce pod pokrywy skrzelowe i wytaszczyć ją na brzeg.


Miarka pokazała 100,5 cm, a po zważeniu okazało się, że "maleństwo" waży 14,65 kg. Została złowiona na następujący zestaw: kij Robinson Dynamic 8-30 g, kołowrotek Byron Akita, żyłka 0,22 Robinson Titanium, przynęta na główce 5 g na haku 5/0 VMC.

Zdjęcie zostało zrobione na Wiśle pod mostem drogowym w Strumieniu.

Sandalista







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=907