Czwartek
Data: 18-06-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Bardzo lubię czwartki, chyba nawet bardziej niż wtorki. Ten dzień tygodnia zawsze będzie mi się kojarzył z boleniami. Po hałaśliwym weekendzie przychodzi kilka dni ciszy i spokoju, znad wody znikają hordy wędkarzy szukających rybiego ogona, a moje rybki stają się troszeczkę mniej ostrożne i w ten sposób łatwiej się do nich dobrać.



Po majowych chłodach nastało wreszcie kilka cieplejszych dni i na dodatek na kartce z kalendarza było napisane "czwartek". Zapowiadał się ciepły i bezwietrzny wieczór, nie zastanawiałem się długo, chwyciłem tylko jedno pudełko z moimi woblrerami, spinning i już biegłem w stronę maluszka. Kierunek rafa w Nowogrodzie. Na szczęście to tylko 15 km. Nie muszę się przedzierać przez zatłoczone ulice, bo w Łomży nie ma korków, więc w kilkanaście minut jestem nad wodą.

Wybieram brzeg od strony lasu, gdzie rafa jest płytsza i mocno usiana głazami. Wprawne oko potrafi dostrzec na wodzie ślady po główkach rozmytych już wiele lat temu. Moją ulubioną miejscówką jest wysepka na środku rzeki. Taktyka jest prosta: trzeba wejść w woderach jak najdalej i próbować przerzucić przynętę za wysepkę. Jeszcze pod koniec maja jest ona przykryta półmetrową warstwą wody. Bolenie czają się na samej krawędzi i w warkoczu atakując wszystko, co przepływa im nad głowami.

Na pierwszy ogień idzie 7 cm imitacja uklejki. Nie sięgam nią wyspy nawet kiedy na kotwiczce zacisnąłem śrucinę. Pozwalam więc jej swobodnie spływać z nurtem, by potem wolniutko ściągać pod prąd wzdłuż przybrzeżnych traw. Często zatrzymuję woblerek w miejscu i pozwalam nurtowi na zabawę przynętą. Przy kolejnym zatrzymaniu następuje potężne branie i już wiem, że to boleń. Nie jest duży - po chwili ląduję go chwytając za kark. Jest śliczny, uśmiecham się do siebie. Szybka fotka i pomiar długości, całe 55 cm, delikatnie puszczam rybę.

Kolejne wypuszczenia woblerka z prądem nie przynoszą rezultatów. Rezygnuję z lekkiej przynęty i sięgam po ciężkiego bezsterowca. Charakteryzuje się on bardzo ciekawą pracą o małej częstotliwości i amplitudzie oraz lekkim kolebaniu. Ma jeszcze jedną zaletę, wynikającą z odpowiednio dobranego kształtu "czoła" atakującego wodę. Zwiększając szybkość prowadzenia można spowodować wyskakiwanie przynęty nad wodę, co dodatkowo prowokuje ryby. Ponowne zanurzenie się tworzy za woblerem smugę pęcherzyków powietrza, ciągnącą się za nim nawet do dwu metrów. Efekt ten działa na bolenie niczym czerwona płachta na byka.

Z pudełka wybieram średni model 6 cm, waży 11gramów. "Siódemką" z łatwością przerzucam Narew w miejscu, w którym łowię, a "piątka" jak na mój gust jest troszkę za mała. Zauważyłem, że rapy chętnie atakują duże przynęty, więc mam już w planach wykonanie 9 cm "spychacza", który powinien ważyć około 20 gramów.

Pierwszy rzut oddaję asekuracyjnie przed wysepkę, by przypomnieć sobie, w jakim tempie mam ściągać linkę. Jest ono zależne właśnie od masy woblera i uciągu wody oraz na jakiej głębokości zamierzam go prowadzić. Szczyt górki mam dokładnie na wprost mojego stanowiska, więc rzuty kieruję prostopadle do nurtu tak, by wobler przecinał wysepkę w połowie jej długości lub przechodził przez warkocz, jaki tworzył się za nią.

Długi rzut, kij unoszę na godzinę 10, kołowrotek o dużym przełożeniu pozwala mi na nieśpieszne kręcenie korbką i daje możliwość zwiększenia prędkości prowadzenia przynęty. Linia styku linki z wodą wyznacza dokładnie punkt, w którym znajduje się wobler, ponieważ jest zanurzony tylko 10 cm. Obserwację ułatwiają mi okulary polaryzacyjne. Widzę jak wobler mija wysepkę, jeszcze dwa obroty korbką i silne uderzenie mało nie wyrywa mi kija z ręki. Fontanna wody wyznacza miejsce ataku bolenia, adrenalina sięga nieprzyzwoitego poziomu. Uwielbiam takie wędkowanie! Jeszcze chwila i ląduję rybę. Jest zapięta na środkową kotwicę i taki atak bardzo często się zdarza. Ma całe 60 cm, średnia rośnie :-)

Uwalniam szybko rybę i rozpoczynam dalsze zmagania. Kolejne rzuty rokładam wachlarzowo tak, by przeczesać całą wysepkę i warkocz. Po pięciu minutach widzę, jak za moją przynetą powstaje lekkie wybrzuszenie, na szczycie którego widać trójkącik płetwy grzbietowej. Czuję, jak włosy na czubku głowy stają mi dęba, odruchowo przyspieszam zwijanie i w tym samym momencie boleń z całym impetem uderza w wobler. Nawet nie zacinam. Dalszy scenariusz powtarza się jak przy wcześniejszych rybach. 62 centymetry, a z pyska rapy wystaje tylko krętlik. Muszę się bardzo starać by jej nie uszkodzić przy wyhaczaniu i w jak najlepszej kondycji zwrócić rzece.

Przez dalsze pól godziny zapinam jeszcze dwie sztuki, 59 i 56 cm. Brania ustają, sprawdzam zegarek minęło dopiero dwie godziny od rozpoczęcia wędkowania. Kolejnych wyjść mogę się spodziewać po zachodzie słońca - kończę. Uśmiech nie schodzi mi z gęby. Na dzień dzisiejszy wrażeń mi wystarczy.

siudak







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=888