Sandaczowy Big Brother
Data: 10-06-2004 o godz. 09:00:00
Temat: Wędkarska elektronika


Jarbas prezentuje:

Jezioro Śniardwy ma to do siebie, że aby można było na nim łowić, wspomagać się trzeba nowoczesną elektroniką. Nieodzownym elementem wyposażenia łodzi wędkarskiej jest echosonda, natomiast zalecanym - GPS. W naszej łódce jednak, oprócz wyżej wymienionych, znajdowało się jeszcze jedno ustrojstwo, a mianowicie - kamera podwodna.



Siedząc na dziobie łódki obserwowałem jezioro. Robiłem raczej takie wrażenie, gdyż prawdę mówiąc trzymałem się kurczowo burt, bowiem Asknet uznawał w silniku tylko jedną pozycję manetki gazu - na maxa. Obranym celem była oddalona o kilkanaście kilometrów od portu podwodna górka pokryta kamieniami, którą odwiedzać lubiły sandacze.

Spadające obroty silnika pozwoliły mi stwierdzić, że napływamy na miejsce. Asknet wpatrzony w ekran echosondy precyzyjnie ustawiał łódkę, za moją namową, a raczej prośbą, na samym szczycie górki. Nie dawała mi spokoju myśl weryfikacja wcześniejszych zapewnień, że wspomniana górka to typowe miejsce sandaczowe. Temperaturę podniosło stwierdzenie Askneta, że na echu widać drobnicę i spore pojedyncze łuki tuż przy dnie pomiędzy kamieniami.

Stuprocentowej pewności, że sandacze na górce podwodnej były, jednak nie mieliśmy. Dzięki temu, że na dnie naszej łódki spoczywała kamera podwodna miałem nadzieje zweryfikować ostatecznie nasze przypuszczenia i wskazania echosondy. Opuściłem powoli kotwicę, po czym łódź ustawiła się dziobem do niewielkiej tego dnia fali. Echosonda wskazywała głębokość sześć metrów z małym hakiem.

Asknet biczował wodę ja natomiast zabrałem się za rozwijanie przewodu łączącego kamerę z wyświetlaczem. Przewód o długości 20 metrów zaskoczył mnie swoją giętkością i elastycznością. Zachowywał się jak typowa linka, a że jest mocny wskazywała waga samej wodoszczelnej kamery dodatkowo dociążonej dla lepszej stabilizacji odważnikami z ołowiu. Mimo dość sporej wagi kamera dzięki wyporności wody i ciśnieniu dała się łagodnie i praktycznie bez większego wysiłku opuścić na same dno. Dla wygody panel z wyświetlaczem postawiłem sobie na kolanach i jedną ręką trzymając za przewód, drugą przestawiłem przełącznik na pozycję ON.

Monochromatyczny wyświetlacz ukazał mi po chwili księżycowy krajobraz. Zakres widoczności kamery nie był duży, uzależniony moim zdaniem jedynie przezroczystością wody i ilością światła słonecznego przenikającego do dna. W każdym razie rozpoznanie muszli leżących na dnie, kamieni i określenie, że dno jest piaszczyste nie stanowiło najmniejszego problemu. Z przytwierdzonym czołem do osłony przeciwsłonecznej ekranu wypatrywałem oznak życia. Dodatkowo aby zwiększyć obszar penetracji kamery obracałem w palcach kabel przez co kamera zaczęła rozglądać się dokoła.

Przeszły mnie w pewnym momencie ciarki, a ciśnienie czułem, że mam w okolicach dwustu. W polu widoczności kamery, pojawiła mi się okazała ryba bez najmniejszych problemów dająca się rozpoznać. Na wyświetlaczu gapiłem się na sandacza. Rybka pływała sobie spokojnie, majestatycznie przed okiem kamery.

Normalnie jak aktor na scenie, którego głównym zadaniem jest przebywanie w objęciach kadru. Sandacz odpłynął, a na jego miejsce pojawił się następny. Momentami widziałem dwie, trzy ryby na raz. Nie wiem jak długo się na nie gapiłem, dopiero chrząknięcie Askneta przywróciło mnie do rzeczywistości. Spłynęliśmy z górki na głębszą wodę. Wszelkie próby prezentowania przynęt sandaczom spełzły na niczym. Albo nie umieliśmy łowić, albo nie brały, bo że były tam gdzie lądowały nasze przynęty przekonałem się naocznie.

Następnego dnia meldujemy się na górce ponownie. Spuszczona kamera na dno ukazuje, że tym razem jesteśmy nad dnem usłanym dużymi kamieniami. Buszując kamerą pomiędzy nimi szukam sandaczy. Zwiększam sobie obszar penetracji powolnym zwiększaniem długości linki kotwicznej. Dryfująca łódka przesuwa się, przez co, obszar jaki oglądam okiem kamery się zwiększał. Jest! Widzę pierwszego, drugiego i następne. Zaskoczyły mnie tego dnia sandacze zupełnie. Nie było ich przy samym dnie a usadowiły się tuż nad leżącymi kamieniami.

A może tak zapolować na sandacza z ekranu wyświetlacza? Dłużej się nie zastanawiając opuszczam przynętę w okolicy kamery. Uwierzcie mi, że wydaje się to proste jedynie teoretycznie. W końcu po wielu nieudanych próbach udaje mi się ulokować przynętę w polu widoczności kamery. Widziałem na ekranie rybę i moją własną przynętę! Wspaniały widok, choć chyba nie lepszy ma Asknet, gdyż wpatrując się w ekran jedną ręką trzymając przewód z kamerą drugą podszarpywałem przynętę znajdującą się pod samym pyskiem sandacza. Ręce mi mdlały, a jegomość pod wodą nawet płetwy grzbieowej nie podniósł, kompletnie olał moją przynętę. Wymiana na inne kolory, zmiana ciężaru główki i sposobu ożywiania przynęty spełzła na niczym. Sandacz kompletnie nie interesował się przynętą. Zakończyłem zabawę gdyż koszula lepiła mi się z potu do pleców a w rękach czułem, że trzymam sztangę ponad stukilogramową.

Kolejnego dnia oczywiście obowiązkowo zameldowaliśmy się na sandaczowej górce. Rybek było jakby więcej. Podzieliłem je na stojące nieruchomo i na te, które pływały sobie krążąc po okolicy. Tego dnia udało mi się "szturchnąć" jednego ze stojących nad dnem sandacza kamerą, który jedynie przesunął się nieznacznie robiąc mi jakby miejsce. Ach te sandacze! Skraj górki zaskoczył mnie ławicą przepływających okoni. Sam już nie wiedziałem jak się oderwać od ekranu kamery. O łowieniu na wędkę kompletnie zapomniałem.

Sandacze nie zawsze były w takich samych ilościach na wspomnianej górce. Miały różne pory dnia bytowania na niej. Obserwując szczyt górki rozróżniałem egzemplarze większe i mniejsze. Bywało tak, że pływały pomiędzy nimi egzemplarze innych gatunków ryb np. płotki, które na sandaczach nie robiły najmniejszego wrażenia. Raz nawet jeden z mętnookich zainteresował się tak kamerą, że szturchał ją nosem przez co na ekranie miałem przedziwny widok, a mianowicie pyska, z dwoma wielkimi matowymi oczami.

Przyklejony do ekranu zapominałem o całym świecie. Sam nie wiem jakim cudem udało mi się wyjąc aparat i zrobić tych parę zdjęć. Jakość ich nie oddaje praktycznie tego co widać w rzeczywistości i związane jest to raczej z moimi brakami technicznymi jako fotografa. Kamera posiada możliwość zgrywania obrazu na magnetowid, z której to możliwości w najbliższym czasie raczej skorzystam, gdyż podjąłem już decyzję, że takowe urządzenie jakim jest kamera podwodna nabędę. Stanie się ona moim podstawowym wyposażeniem w wyprawach łódką na ryby.

Kończąc, jeszcze raz chciałbym powiedzieć, że nie umiem oddać tego co czułem oglądając sandacze na dnie jeziora. Ich zachowanie się lub jego brak obserwować mogłem bez końca. Nie wiem jakby się skończyło moje wędkowanie na Śniardwach gdybym pływał po nich sam. Podejrzewam, że kamera wygrałaby z wędkami. Nie wiem, czy w tym momencie nie odkryłem w sobie nowej pasji jaką może być obserwowanie życia podwodnego, oczywiście w takim wydaniu. Emocje podobne jak podczas holu ryby, choć ten etap uważam za dyskusyjny. W każdym razie, podglądanie sandaczy sprawiało mi taką samą przyjemność jak ich łowienie. Zainteresowanych bliżej urządzeniem odsyłam do sklepu internetowego http://www.echosonda.pl gdzie można więcej poczytać, a także zapoznać się z samym urządzeniem.

Wszystkim tym, którzy mają możliwość przetestowania urządzenia na wodzie radzę nie jechać samemu, gdyż z łowienia ryb raczej nic nie będzie, oczywiście kosztem oglądania świata podwodnego. Jakby co, ostrzegałem, że sandaczowy Big Brother wciąga i podglądanie ryb na dnie jeziora czy rzeki nie jest bezpieczne, ale zapewniam, że bardzo emocjonujące.

Jarbas







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=878