Wypad na Mazury
Data: 09-06-2004 o godz. 09:00:00
Temat: Wieści znad wody


Łowię ryby od ośmiu lat. Bakcyla zaszczepił we mnie Ojciec. Choć na początku podchodziłem do tego ignorująco i z dystansem, przerodziło się to w prawdziwe zamiłowanie do wędkarstwa.



Pierwsze informacje, tabele, artykuły... Wszystko to działało na mnie jak magnes. Od dziecka kupowałem wszelakie pisma, dawałem się nabierać na nowinki techniczne, a wszystko to aby dorównać tym najlepszym. Niekiedy jednak miejsce miały sytuacje, które z wpływem czasu zmieniły moje podejście do wędkarstwa. Jedna z nich przydarzyła się w ostatni weekend.

Wyjazd na Mazury doszedł do skutku tak o, z niczego. Nie planowaliśmy wypadu poza miasto, ale i mnie i mojego Tatę podkusiło aby wyjechać - na zasadzie "co nam szkodzi". O ósmej rano wyjechaliśmy ze stolicy. Pogoda była obiecująca: słonecznie, wiatr był słaby, żadnych naturalnych przeszkód. Mniej więcej w połowie drogi przejeżdżaliśmy przez Nowogród, niewielką mieścinę koło Łomży. Krajobraz był niezmienny od kilometrów: drzewa, łąki, co jakiś czas domy, ale wtedy zauważyłem coś innego, niebieskiego między drzewami. Poprosiłem tatę aby skręcił w kierunku tego widoku. Byłem przekonany, że jest to jakiś zbiornik wodny i mialem rację - w pewnym sensie.

Po stromym zjeździe moim oczom ukazał się przepiękny drewniany most, a pod nim, jak wskazywała tabliczka, płynęła przepiękna rzeka Pisa. Natychmiast gdy Tata zatrzymał się na moście wybiegłem z auta, aby popatrzeć się w dół. Widok był jedyny w swoim rodzaju. Kapitalny kolor zarośli pod wodą a przy prawym brzegu siłujące się z prądem rybki. Bardzo ciekawiło mnie jaki to gatunek. Zbiegłem na dół i niechybnym okiem oceniłem, że były to klenie (ale mogłem się mylić). Tata nalegał abym wrócił do samochodu, ale ja jak osłupiały wpatrywałem się w nurt i wsłuchiwałem w szum plynącej Pisy.

Czas płynął nieubłaganie i niestety musiałem wsiąść do samochodu. Rozmyślałem o tym niezbyt długo ponieważ po około 50 kilometrach na naszej trasie pojawila się inna rzeka, tym razem Krutynia. Koło niej przejeżdżałem dziesiątki razy ale dopiero teraz zatrzymałem się tylko po to aby popatrzeć. Na mostku stał stary wędkarz. W ręku trzymał stary klejony kijek, a przy nim umocowany kołowrotek wyglądający na taki, który wiele przeszedł i wiele widział. Ku mojemu zdziwieniu mężczyzna sam zaczął rozmowę. Wypytywał mnie o moje poglądy o wędkarstwie i sposoby łowienia. Ponieważ nie mogłem patrzeć jak męczy się próbując łowić małe płotki i wzdręgi hakiem który śmiało mógłby posłużyć jako żywcowy zaproponowałem mu zmianę zestawu. Dałem mu swój spławik i haczyk (spławików mam sporo a i tak rzadko na nie łowię, więc nie żal było mi oddać jeden sympatycznemu wędkarzowi).

Gdy już nowy zestaw z założonym białym robaczkiem wylądował w wodzie wędkarz uśmiechnął się i podziękował. Było mi bardzo raźnie. Popatrzyłem jeszcze 15 minut. On w tym czasie wyciągnął 2 krąpiki po 10 cm. Pięknym widokiem był jego uśmiech gdy zwracał im wolność. Wtedy wrócił mój Tata, który w tym czasie dowiadywał się ile kosztują spływy kajakowe na Krutyni. Niestety, nie zdecydowaliśmy się gdy okazało się, że w połowie miejsc kajak trzeba ciągnąć - brr, woda zimna. Poczekamy do wakacji. Po pół godzinie byliśmy już w Mikołajkach. Natychmiast umówiłem się z kolegami na wypad pod wieczór. W międzyczasie grzebałem w wędkarskich szpargałach montując zestawy i tak minęło całe popołudnie.

Godzina 18:00 wybiła, a my już byliśmy w drodze na rybki. Miejscem połowu miało być Jezioro Tałckie, a konkretnie tereny byłej stolarni. Słynie ono z kapitalnych okazów leszcza i sandacza. Jest tam mnóstwo górek i spadów. Bardzo urozmaicone dno stanowi o sile łowiska. Wszyscy trzej mieliśmy zestawy gruntowe. Ja konkretnie feedera Jaxon Syrius. Ciężarek niewielki 20 g, a haczyk jak zwykle nr 8 mustad. Przynętą były sprawdzone czerwone robaki. Zarzuciliśmy zestawy i rozpoczęło się wielkie czekanie.

Jedynym moim mankamentem w zestawie było to, że nie miałem innej żyłki jak fluo. Obawiałem się, że ryby ją zobaczą i nic nie złowię, ale cóż, zawsze warto spróbować. Pierwsze branie miał kolega Rafał. Szybki hol i w dłoni ma okonia 10 cm. Pasiak wraca do wody. Kolejna godzina mija bez drgnięcia. Rozpaczliwe rzuty i planowanie powrotu przytłaczały. Zaczęłem sie kręcić w kółko i rozmyślać. Nic nie przychodziło mi do głowy, aż tu nagle w trawie zauważyłem spławik. Krzyknąłem do kumpli o znalezisku na co odezwał się głos drugiego z kompanów Tomka:
- Chcesz to go załóż, jest mój, niechcący ostatnio go nie wziąłem.
I tak właśnie zrobiłem, z nutą nadziei zarzuciłem jak najdalej. I od razu miałem branie. Znowu okoń. Ten to zawsze jest tam gdzie trzeba.

Brania pasiaków nie ustępowały. Były agresywne a hol nieustępliwy - sama przyjemność. Co chwila zmieniałem grunt z nadzieją na branie innej ryby. Efekt przyszedł około godziny 20:00. Spławik bujała fala, a ja wdałem się w dyskusję o meczach jakie miały być w telewizji. Wtedy uwagę zwrócił mi Rafał:
- Ej, zobacz, nie ma splawika.
Przekonany, że to mały okonek zaciąłem i poczułem silny opór. Tym razem hol był dużo cięższy. Ryba, nie szalała na powierzchni jak poprzednio okoń, ale odwrotnie - murowała do dna. Po minucie moim oczom ukazała się kapitalna płoć. Ręką podebrał ją Rafał i od razu sięgnął po miarkę.

Wskazała ona 31,5 cm. Byłem bardzo zadowolony i jakże poruszony faktem, że spławik znalazłem przez nudę i niecierpliwosć. Później nie złowiłem już nic. Pokazałem rybę w domu i cyknąłem kilka fotek. Była to jedna z najbardziej udanych wypraw w tamtym miejscu.

Tu widać jak nieoczekiwanie przychodzą rezultaty w połowach. Ile zależy od szczęścia i przypadku. Te cechy stoją w parze z umiejętnościami i doświadczeniem. Gdy się je połączy osiągnie się wymarzony sukces.

wedkarz_wawiak







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=876