Żywot ripera poczciwego
Data: 26-05-2004 o godz. 08:00:00
Temat: Bajania i gawędy


Siedzę sobie przytulony do moich braci i sióstr. Wokoło panuje ciemność. Błogi spokój i cisza gwałtownie przerwane zostają nagłym pojawieniem się światła. Nim otrząsnąłem się z resztek snu, poczułem straszliwy ból. Coś wpychało się we mnie z potężną siłą. Skończyło się na tym, że na moich plecach pojawił się zakończony grotem ostry drut...



Czułem, że jestem uciskany, naciągany i coś mnie trzymało. W pewnym momencie poczułem że nabieram potwornej prędkości. Spojrzałem przed siebie i ujrzałem gwałtownie zbliżającą się tarczę słońca. Zacząłem zwalniać bezwładnie lot, po czym lobem zacząłem opadać. Odruchowo zamknąłem oczy do momentu kiedy poczułem uderzenie i po chwili ogarnęło mnie uczucie, że jestem w wodzie!

Tak, dobrze czułem, płynąłem w stronę dna. Robiło się coraz ciemniej i ściskało mnie coraz to wyższe ciśnienie. Przed moimi oczami jawiła się ciemność dna. W pewnym momencie poczułem, że spocząłem na nim. Rozejrzałem się dookoła. Chwilę przeszkadzał mi wzniesiony moim upadkiem obłok osadów dennych. Po chwili jednak widoczność się poprawiła, co pozwoliło mi na zweryfikowanie moich przypuszczeń. Leżę sobie samotnie na dnie jakiegoś zbiornika wodnego.

Nie jest to rzeka, gdyż nie czuję przepływu wody. Leżę sobie cichutko rozglądając się dookoła. Zauważyłem, że mam przywiązaną linkę, która biegnie do góry, w kierunku lustra wody. Spoczywam sobie na równym dnie. Gdzie nie sięgnę okiem - równina. Woda dość zimna, zaczynam odczuwać mało przyjemny chłód.

Czuję, że przywiązany sznurek mnie ciągnie. Mało powiedziane, szarpie. Startuję z prędkością samolotu odrzutowego unosząc się ku górze, ku powierzchni. Po chwili siła przestaje działać i opadam swobodnie w kierunku dna. Podoba mi się takie pływanie! Z radością merdam ogonkiem oczekując przyjemnego amortyzowanego przez muł upadku. Oj, pomyliłem się. Uderzyłem dość mocno w kamieniste dno. No tak, nie ma lekko! Muł, który jest dla mnie jak miękki materac skończył się.

Po chwili odpoczynku poderwałem się ponownie. Leciałem ponownie z jeszcze większą prędkością ku górze. Wiedziałem, że za chwilę zacznę opadać. Nie pomyliłem się, sznurek już mnie nie ciągnął przez co mogłem wykorzystać moment swobodnego opadu. Merdałem ogonkiem, wykonywałem salta, potrząsałem główką nim ponownie osiągnąłem dno. Zachowywałem się jak spadochroniarz, choć tego ostatniego elementu jakim jest spadochron nie posiadałem.

Ląduję ponownie na twardym dnie. Doświadczony poprzednim upadkiem przygotowałem się wcześniej. Mam z przodu założony ołowiany element, który wyśmienicie amortyzuje uderzenie o dno, kwestia odpowiedniego ustawienia się. Cwany jestem, moment i uczę się. Spoczywam sobie dłużej na dnie. Co jest? Zapomnieli o mnie tam na górze? Rozglądam się dookoła. Dostrzegam, że teren przestał być równiną. W mojej okolicy znajdują się jakieś duże kamienie, kupki żwiru i daleko majaczy jakiś zatopiony konar. Malownicza okolica.

Nagle w okolicy dużego kamienia zauważyłem cień. Coś zmąciło cieniutką warstwę nalotu pokrywającego głaz przez co potwierdziło moje przypuszczenia o czyjejś obecności. Mam towarzystwo? Super, o wiele przyjemniej bawi się w towarzystwie niż w pojedynkę. Rozglądam się za towarzyszem przyszłych zabaw. Cień robi się coraz większy, powoli lecz ostrożnie, jakby z obawą, zbliżając się do mnie. Oj, to chyba nie jest ktoś pokojowo nastawiony, a już zupełnie zapewne niechętny do wspólnej zabawy.

Moje obawy przerywa szarpnięcie. Wystartowałem, pozostawiając za sobą obawy i zmartwienia. Skoncentrowałem się ponownie daną mi zabawą w opadanie. Z jakimś podświadomym lękiem wykonując salta w opadzie do dna rozglądam się dookoła. Szukam cienia, który towarzyszył mi podczas ostatniego odpoczynku.

Jest! Podpłynął tuż za mną. Cierpnie mi skóra bo czuję, że owy cień to nikt chętny do zabawy. Czuję, że woda jest o wiele zimniejsza i wiem, że powoduje to nie tyle temperatura co ogarniający mnie strach. Zaczynam popadać w panikę. Ruszam się już wokoło własnej osi siedząc na dnie, wypatrując cienia. Podpełzłem pod leżący nieopodal kamień. Uff, czuję się bezpieczny. Kątem oka obserwuje przesuwający się cień równolegle do mojej kryjówki. Czuję, że intruz, gdyż już jestem pewien że przyjaciel to nie jest, wie gdzie się schowałem.

Startuję. Zamykam oczy i ile tylko mogę wspomagam się pracą ogonka aby osiągnąć powierzchnię. Ciągnij linko, ciągnij jak najszybciej możesz, zabierz mnie stąd. Nadaremno moje prośby, linka zwiotczała przez co ponownie zaczynam opadać do dna. Nie cieszę się już swobodą opadania, wypatruję ewentualnej kryjówki na dnie. Jest! Widzę spory kamień, podwajam pracę ogonka aby jak najszybciej osiągnąć bezpieczną kryjówkę.

Tuż przed potencjalną kryjówką coś każe mi obejrzeć się za siebie. To co zobaczyłem nie umiem opisać. Podejrzewam, że gdybym miał włosy, wszystkie stanęłyby mi dęba, przynajmniej miałem takie uczucie. Tuż za mną, jak wielką grotę ujrzałem rozwartą, potworną, zaopatrzoną w potężne zęby paszczę. Nim zniknąłem w jej czeluściach ujrzałem jeszcze parę wielkich świecących się jak latarnie oczu. Bólu nie czułem, ogarnęła mnie przerażająca ciemność.

Oczekując swojego końca czułem się jak podczas wcześniejszego opadania. Odczuwałem, że spadam do dna, po chwili, że unoszę się ku górze. Nie widziałem nic, siedziałem w zupełnych ciemnościach. Miałem uczucie jakby ktoś wsadził mnie do szczelnie zamkniętej beczki i spuścił razem z nią swobodnie z górki. Strachu już nie odczuwałem, jedynie obojętność. W pewnym momencie wszystko ustało, uspokoiło się i oślepiło mnie gwałtowne, rażące światło.

Poczułem przyjemne ciepło i otwierając oczy zauważyłem, że nie jestem już w potwornej paszczy. Majacząca w oddali zieleń drzew była niczym do widoku uśmiechniętej gęby i szczęśliwych wpatrującej się we mnie pary oczu. Czułem się bezpiecznie, gdyż trzymał mnie mój Pan, który wozi mnie w swoim pudełku razem z moimi braćmi i siostrami. Położył mnie na słoneczku, pozwolił abym sobie odpoczął, ogrzał się i wysuszył. Po chwili wróciłem do swojej rodziny. Wpadłem w objęcia najbliższych, a opowieściom nie było końca. Słuchali mnie z otwartymi buziami, nie dowierzając temu co przed chwilą przeżyłem.

Jarbas







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=865