Co się wydarzyło na Rajgrodzkim?
Data: 22-05-2004 o godz. 18:15:00
Temat: Wieści znad wody


Było to zeszłego roku, o ile dobrze pamięcią sięgam wstecz dokładnie jesienią, kiedy to narodził się pomysł zorganizowania parodniowego wypadu nad jezioro Rajgrodzkie wchodzące w skład Pojezierza Augustowskiego. Oliwy do ognia dolało zdjęcie szczupaka złowionego na Rajgrodzkim, opublikowane w galerii.



Z uwagi, że lubię poznawać nowe łowiska, łowić na nieznanych mi wcześniej jeziorach, a do tego szykowała się okazja spotkania z pogawędkowymi kolegami, do wyjazdu nie dawałem się długo namawiać. Tak więc w środę 12 maja odpaliłem auto i pojechałem na Olsztyn, potem na Mrągowo, w którym umówiony byłem z Esoxem, Namarie i jej bratem Maćkiem. O podróży nawet nie wspomnę. Kręta droga, remonty nawierzchni, korki nie zepsuły mi nastroju, gdyż po pierwsze jechałem na ryby, a po drugie widoki jakie miałem od Olsztyna pozwoliły mi zapomnieć o sposobie podróżowania samochodem po Polsce. Od Mrągowa, na zderzaku Esoxa, czyli dwoma autami udaliśmy się na nocleg nad jezioro Kalejty powyżej Augustowa.


Widok na jezioro Kalejty.

Fajnie było odwiedzić miejsce znane wielu pogawędkowiczom ze wcześniej organizowanych tam zlotów i biesiad. Wieczór minął nam szybko. Jak zwykle było o czym opowiadać sobie nawzajem, tym bardziej, że Esox z Namarie byli świeżo po weselu, co udokumentowali okazałym albumem zdjęć z powyższej uroczystości.

Czwartek przywitał nas opadami deszczu więc wcześniejsze plany spaliły na panewce. Mieliśmy popływać z echosondą po jeziorze i pooglądać sobie miejscówki z uwagi, że ryby łowić można tam dopiero od 1 czerwca. Po śniadaniu, kawie, zapakowaniu aut udaliśmy się na rekonesans po okolicy. Nie znałem tamtych terenów i nie miałem nic przeciwko, że mimo padającego deszczu samochód gasiłem co kawałek, w celu obejrzenia kolejnego jeziora, lasu, złożenia wizyty w sklepie, restauracji, czy oblukaniu śluzy na Kanale Augustowskim.

Z właścicielem domku nad jeziorem Rajgrodzkim umówieni byliśmy na 14-tą. Troszeczkę się spóźniliśmy, gdyż początkowo sądziłem, że jeżdżąc w tę i z powrotem poznajemy okolicę. Jednak będąc prawie pod Ełkiem zorientowałem się, że nie tyle podziwiamy malownicze tereny, ale po prostu błądzimy. Mapa i nowoczesna technika – telefon komórkowy - pozwoliły nam jednak trafić na miejsce, a mianowicie do miejscowości Stacze, położonej tuż nad jeziorem Rajgrodzkim.

Domek wyglądał okazale. Zupełnym, pozytywnym zaskoczeniem było jego wyposażenie, umeblowanie i jakość wykonania. Wielce się nie rozpisując powiem, że w części kuchennej niczego nie brakowało, naczyń było dość - no, może poza kieliszkami do wina. Dużą popularnością cieszył się kominek w którym praktycznie non-stop spalaliśmy materiał opałowy zgromadzony przez gospodarza. Kominek ogrzewał wszystkie pomieszczenia, przez co "zimni ogrodnicy" nie byli przez nas odczuwani, zarówno w dzień jak i w nocy. W łazience można było spać, miała podgrzewaną podłogę, jedynym mankamentem był brak instrukcji obsługi baterii pod prysznicem, przez co woda podczas mycia miała temperaturę od lodowatej po gorącą. Dodatkowym plusem były silniki elektryczne do łódek i akumulatory udostępnione nam przez gospodarza. O wózku akumulatorowym typu Melex wspomnę w dalszej części, gdyż takowy stał w garażu i mogliśmy do woli z niego korzystać.


Kominek, w którym palił się cały czas ogień, czy się to komuś podobało, czy też nie.


Część kuchenna, tu najwięcej się działo...


Tu jedni spali, a inni chrapali.


Domek w całej okazałości.


Na terenie przyległym znajdował się tor przeszkód...


Z tego nie korzystaliśmy, było raz za mało czasu, dwa za zimno.

Na miejscu czekał już Legolas i oczywiście właściciel domku. Szybkie wypakowanie pozwoliło, aby gospodarz wypłynął razem z Legolasem i Esoxem na jezioro, celem pokazania miejscówek godnych uwagi. Jezioro Rajgrodzkie to około 1510 ha powierzchni i średnią głębokość 15 metrów, a że przeznaczone mieliśmy trzy dni na łowienie, szukanie miejscówek na własną rękę mijało się z celem. Z wypadu tego wrócili ze szczupakiem, więc rekonesans wypadł doskonale, a i kolacja była wyśmienita.


Esox trzyma esoxa - chyba wiadomo, który był kolacją.

Tego dnia pod wieczór odwiedził nas Siudak. Miał łowić z nami ryby, ale jak to dość często bywa, sprawy prywatne pokrzyżowały mu plany. Wpadł na chwilę praktycznie tylko po to, aby dać nam do przetestowania swoje woblerki. I dobrze, gdyż, jak się później okazało, jeden z nich dał nam rybę...


Przygotowania do wypłynięcia na ryby polegały na wytypowaniu odpowiednich woblerków.


Starczy? Nie? To dosypię jeszcze...


Paczki, puszki, pudła, w co ja to wszystko popakuję? Ma ktoś worek?

Następny dzień przywitał nas optymistycznie. Lekki wiatr, nieduże zachmurzenie z przebijającym się zza chmur słońcem pognało nas z samego rana na ryby. Pływaliśmy praktycznie po miejscach wcześniej poleconych nam przez gospodarza. Spotykani na wodzie wędkarze potwierdzali nasze obawy o braku żerowania szczupaków. Miejscowi winę na brak jego współpracy zwalali na zimną wiosnę i późne tarło jakie miała poszukiwana przez nas ryba. Dzień skończyliśmy praktycznie na zero, nie licząc nie zaciętych brań, czy podejrzeń o takowe. W każdym bądź razie, w piątek na kolację, ryby nie jedliśmy.


Jednego chcę! Powoli - nie wszystkie na raz!


Tak wyglądało jezioro w piątek.


A siedzieliśmy na nim aż się prawie zrobiła noc.

Wieczorem przyjechali Kuba z Gumofilcem. Przywieźli nieciekawe wieści odnośnie prognozy pogody na następny dzień. Mimo, że mieliśmy w domku telewizor wiadomości o pogodzie jakoś nam umknęły. Wieczór spędziliśmy na wspólnym oglądaniu woblerków.


Z Warszawy tym przyjechaliście? Nie... Byliście na zakupach w sklepie.


Pojazd zdobył powszechne uznanie...

Następny dzień, to drzewa za oknem stojące poziomo. Wiało i chmurzyło się co nie napawało zbytnim optymizmem. Kuba z Gumofilcem i ja z Legolasem jednak wypłynęliśmy. Pogoda coraz bardziej stawała się nieprzychylna. Wiało coraz mocniej, zrobiło się zimno i do tego zaczął padać deszcz. Pływaliśmy z Legolasem po najgłębszych obszarach jeziora, co równocześnie pokrywało się z otwartą przestrzenią wody. Fala przypominała nam pobyt nad morzem, a szum wiatru i sfalowanej wody nie pozwalał na swobodne prowadzenie rozmowy. W pewnym momencie doszliśmy z Legolasem do wniosku, że dalsze przebywanie na jeziorze staje się niebezpieczne. Lawirując miedzy falami i starając się trzymać zasłoniętych drzewami obszarów wody, spłynęliśmy do przystani. Do wieczora pogoda się nie poprawiła, co nie pozwoliło nam zaatakować ponownie jeziora. Po południu udaliśmy się większą grupą (w międzyczasie przybyli Marek_b z Muniem) nad okoliczną rzeczkę Legę, dziergać okonki-patelniaki.


Po tak ciężkiej sobocie należała nam się wieczorna sjesta.

Gumofilc z Kubą na jeziorze jednak zostali. Nie wiem jak nie przeszkadzały im panujące na wodzie warunki pogodowe. Może łowili blisko brzegu? Może byli zdesperowani, albo o wiele twardsi jak my, a może chcieli wykorzystać na maksa jeden dzień, jaki mieli przeznaczony na łowienie? W każdym razie wydłubali szczupaka i to niemałego, gdyż wrócili wieczorem ze zdjęciem egzemplarza ponad 70 cm.


Kuba ze szczupakiem, który powrócił do wody tak szybko jak z niej został wyjęty. fot.Gumofilc

Ostatni dzień naszego pobytu rozpoczęliśmy wcześnie. Tylko chyba Maciej jedyny wie, jak ciężko mi było wstać o godzinie piątej rano. Na wodzie byliśmy chwilę później. Koncentrowaliśmy się głownie na miejscach które obławialiśmy dwa poprzednie dni. Ryby nie nawiązywały współpracy mimo, że pogoda była diametralnie odmienna niż dnia poprzedniego. Słoneczko, lekki wiatr pozwalały przemieszczać się po dowolnych obszarach jeziora.

W pewnym momencie przepływając na głębokości 16 metrów zauważyliśmy na echosondzie zgromadzone rybki w toni wody. Bardziej ciekawiły nas jednak łuki towarzyszące owym rybkom. Niektóre zapierały dech w piersiach, jednak owe ryby były poza zasięgiem, gdyż stały sobie za głęboko. Zaczęliśmy trolingować na dużych głębokościach, szukając szczupaków rozproszonych w toni. Płynąc w kierunku cypla na głębokiej wodzie miałem branie, które spartaczyłem słabym zacięciem. Przekonało nas to jednak do słusznie podjętej decyzji – pływaliśmy nadal po głębinach jeziora Rajgrodzkiego.

W pewnym momencie Legolas zgłosił jako sternik, a zarazem obsługujący echosondę, że ta ostatnia uległa uszkodzeniu. Ukazywała na ekranie właśnie mijaną górkę, mimo że wskaźnik głębokości podawał maksymalną głębokość, a mianowicie 19 metrów. Przysunąłem się bliżej niego aby zobaczyć o czym mówił. Na ekranie echa wyraźnie wyrysowana była górka z postrzępionymi rantami mimo, że nie spadał odczyt głębokości. Prawie równocześnie wpadliśmy na to, że to ławica ryb i to bardzo duża. Rozważania nad ekranem echa przerwało nam szarpnięcie za moją wędkę. Doświadczony wcześniejszym pustym braniem zaciąłem siarczyście, po czym poczułem pulsowanie na kiju. Że był to szczupak dowiedzieliśmy się po krótkiej chwili, gdyż wyskoczył na powierzchnię wody ukazując się nam w całej okazałości. Takich świec nim znalazł się w podbieraku zrobił jeszcze kilka i dobrze... piękny to widok, nawet jakby miał się spiąć. Legolas podebrał go podbierakiem. Ryba niefortunnie łyknęła woblera - krwawiła i o zasadzie "no kill" nie mogło być mowy.


To on! Ech...

Łowienie skończyliśmy około 13-tej. Tego dnia wracaliśmy do domu, należało się jeszcze spakować, zdać domek i rozjechać się, każdy do swojego miasta w którym mieszka i funkcjonuje. Te parę dni minęło szybko, ale miło je będę wspominał. Tym bardziej, ze spędziłem je z kolegami, których poznałem dzięki portalowi PW. Około 14:00 przyjąłem azymut na Inowrocław i skłamię jak powiem, że cieszyłem się z powrotu do domu. Za krótki to był wypad, mógł trwać choć jeszcze ze dwa dni...

Kończąc podziękować chciałem przede wszystkim organizatorowi wypadu – Esoxowi. Wielkie dzięki Esiu za dopięcie wszystkiego, pokazania mi Pojezierza Augustowskiego i dodatkowo swoich umiejętności kulinarnych. Mimo, że nie jem ryb, okonki z serem były pyszne. Namarie za to, że znosiła nas przez te wszystkie dni, Maćkowi, że się wysypiał mimo mojego chrapania, Siudakowi za zaopatrzenie nas w woblerki, Gumo i Kubie za pokaz monstrualnych woblerów i udowodnienie, że rybę złowić można bez względu na pogodę, Markowi_b i Muniowi, że przyjechali, byli i łowili z nami. Na końcu specjalne podziękowania dla Legolasa, że wytrzymał ze mną te dni w łódce - dziękuję Wam wszystkim za wspólnie spędzony wędkarsko czas.


Nie ma się co śmiać, należy płakać, bo trzeba wracać.

P.S. Mam nadzieję, że za rok pojedziemy znowu tropić rajgrodzkie szczupaki!

Jarbas







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=861