X zlot - fotorelacja - cz. 1
Data: 04-05-2004 o godz. 21:45:00
Temat: Pogawędkowe imprezy


„Szybciej zleciało niż się na to czekało” – ale tak bywa... X zlot przeszedł do historii. Pragnę się z Wami podzielić spostrzeżeniami, opisać co zapamiętałem z tego co się działo, czego byłem świadkiem i uczestnikiem podczas X zlotu Pogawędek Wędkarskich, jaki miał miejsce w dniach 1 – 3 maja 2004 w Baranówku, niedaleko Poznania.



Tydzień poprzedzający zlot nie pozwalał mi się nad niczym skoncentrować. Myślałem tylko o zbliżającym się spotkaniu, o nadchodzącym weekendzie, który miałem spędzić z kolegami z portalu Pogawędki Wędkarskie. Czas do wyjazdu dłużył się niezmiernie, lecz w końcu nadszedł upragniony piątek 30 kwietnia, kiedy to miałem razem z Kuntą i Zenkiem dołączyć do zlotowiczów.


Widok ze wzgórza na jezioro. Można było z tego miejsca spokojnie zastosować metodę odległościową. fot.PiECIA

Pracę skończyłem o 15-tej. Zacząłem pospieszne pakowanie całego ekwipunku biwakowego, sprzętu wędkarskiego, zapasów jedzenia i picia zmagazynowanego w garażu. Kunta przyjechał po 17-tej. Szkoda, że nie zrobiłem zdjęcia. Wierzcie mi, auto wyglądało imponująco. Samochód kombi zapakowany był po dach i sami się dziwiliśmy, że tyle rzeczy potrzebują tylko dwie osoby. Skłamię oczywiście jak powiem, że wszystko było potrzebne, ale jak zwykle bywa – „skoro nie niosę na plecach, jechać może, a nóż widelec się przyda”. Na marginesie dodam, że widelca oczywiście zapomniałem.


Pierwszy rozbity, największy, pierwszy od wody, najwyższy i w ogóle naj(miot). fot.PiECIA

Do Poznania droga minęła nam dość szybko. Zaskoczeni byliśmy nawet brakiem korków i oczekiwanego wzmożonego ruchu z powodu zbliżającego się „długiego weekendu”. Przejazd przez Poznań przebiegł dość gładko i z wydrukiem trasy dojazdu opisanej przez Włodka na kolanach zbliżaliśmy się do miejsca zlotu. Mieliśmy chwilę zwątpienia przy drogowskazie „objazd”, ale telefon do PiECI rozwiał wszelkie wątpliwości. „ - Olej objazd!” – rzucone krótko przez PiECIĘ, pozwoliło nam po chwili dołączyć do części obecnych już na miejscu zlotowiczów.


W tych kolorowych spaliśmy, pod tym białym siedzieliśmy.
fot.Jarbas


W tle namiot nie zamieszkany, ale przez wiekszość zlotowiczów często odwiedzany. fot.Jarbas

Po przywitaniu się z obecnymi przystąpiliśmy do organizowania sobie noclegu, czyli budowy osiedla z domków, pospolicie zwanych namiotami. Obozowisko wyglądało imponująco. Rozbite namioty wtopione w parasolki, stoliki i rosnące pomiędzy tym wszystkim drzewa. W tym miejscu chciałem napisać, że niepotrzebnie wieźliśmy krzesełka i stoliki, gdyż tych na miejscu było w ilości wystarczającej plutonowi wojska. Dodać muszę, że dzięki wyposażeniu nas w gniazdko energii elektrycznej plus posiadane przez nas lampy, mogliśmy bezpiecznie poruszać się po obozowisku w nocy.


Wijące się po ziemi przewody elektryczne wytwarzały pole elektromagnetyczne, które powodowało, że stawały nam zegarki. fot.Jarbas

Chwilę poświęcę wodzie, na której później łowiliśmy, mniej lub bardziej skutecznie. Gospodarstwo położone było na górce u podnóża której znajdowała się zatoka, przecięta pomostem tworząc coś w rodzaju portu. Do pomostu przytwierdzone były, wyposażone już w wiosła i kotwice, łódki. Jezioro otoczone trzcinami i rzeczywiście, jak opisywano wcześniej, jedynym dojściem do wody był pomost. Łódki nie były duże, ale jedna osoba śmiało mogła z niej wędkować. Dość problemowe było z powodu chybotliwości wsiadanie i wysiadanie z łódek. Był nawet konkurs na fotę wpadającego uczestnika z łódki do wody, ale jakoś na szczęście żadne prace nie wpłynęły, bowiem nikt nie chciał być bohaterem zdjęcia, choć paru osobom mało brakowało.


Zatoczka, a w niej po lewej wyspa przymocowana do lądu stalowymi linami. fot.PiECIA


Przystań i cumujące przy niej jednostki pływające fot.Jarbas

Wieczorem udałem się na rekonesans nad wodę. Wcześniejsze informacje wskazywały, że nie będzie źle, gdyż po południu „trzon warszawski” złowił jakieś okonki i parę niewymiarowych szczupaczków. Na zachętę zawsze to było coś i wyglądało obiecująco. Pomost pływający, jednak solidny. Zauważyłem, że do kotwic przywiązane były linki o długości około 1,5 metra. Chwaliłem w duchu porządek, gdyż uważałem, że tak kotwice zabezpieczone są przed zagubieniem, a właściwe linki otrzymamy od gospodyni. Myliłem się, to były zasadnicze linki kotwiczne, w podobno wystarczającej długości.

Dość osobliwym miejscem był drewniany budyneczek, pomalowany na brązowo, z wyciętym serduszkiem w drzwiach. Był dość popularny jako miejsce odosobnienia, a także z racji oświetlenia, dość imponująco wyglądał w nocy. Nie było zlotowicza posiadającego aparatu, który by go nie uwiecznił na fotce. Dość szybko wypracowaliśmy sposób komunikowania się nawzajem o zajętości owego przybytku.


STOP !!! Zajęte... Trzeba przyjść później. fot.Jarbas

Sprzętu nie rozkładaliśmy, robiło się ciemno. Skończyliśmy umieszczać swój ekwipunek w namiotach i rozsiedliśmy się przed nimi oddając się wspólnym rozmowom i dyskusjom. Rozpalono ognisko, od grilla dobiegały kuszące zapachy pieczonego mięsa. Było pięknie, nie zauważyliśmy kiedy zrobiła się sobota, 1 maja, oficjalny pierwszy dzień zlotu, zarazem pierwszy dzień kiedy staliśmy się obywatelami Unii Europejskiej, oczywiście za powyższe wznieśliśmy toast.


Od lewej: - Głowa cię boli? Nie pamiętam czy żelazko w domu wyłączyłem. Nie po oczach, nie po oczach! fot.Jarbas


Duch? Nie to Karpiarz... 1600 km przejechał to i przezroczysty się zrobił. fot.Jarbas

Tak minął piątek. Atmosferą spotkania i szykowaniem obozowiska byliśmy tak zajęci, że zapomnieliśmy o aparatach. W następne dni nadrobiliśmy to jednak z nawiązką, o czym postaram się przekonać Was w następnej części relacji z Baranówka.

PiECIA & Jarbas







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=843