To coś
Data: 29-04-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Bajania i gawędy


Po przeczytaniu artykułu Esoxa o sielawowcach przypomniałem sobie swoje pierwsze z nim spotkanie i postanowiłem je opisać dokładając garść osobistych refleksji.



Rozmawiając o wędkarstwie chcemy coś przekazać czy tylko opisać? Przekazując młodszym swoją wiedzę, koncentrujemy się na typowych dla wędkarza "jakościach", gubimy niuanse, niejednokrotnie niedostrzegalne, czasami bardzo ważne. Dziękuję opatrzności, że spotkałem dawno temu kogoś, kto nauczył mnie wędkować i to co najważniejsze, zasiał ziarenko "tego czegoś", bardzo ważnego, co zmieniło definitywnie moje podejście do wędkarstwa.

Nie sądzę bym potrafił nadać temu czemuś nazwę, a z pewnością opisać to obrazowo i ze szczegółami. Ale dla mnie jest to esencja i chciałbym to opisać, może ktoś zastanowi się nad tym, pomyśli. Opisywałem już moje doświadczenia i w tej samej formie chciałbym opisać następne. Po raz pierwszy zacząłem się nad tym "czymś" zastanawiać wiele lat temu gdy ryby były wszędzie, w ilościach dziś szokujących i były bardzo niewybredne.

Do świtu było daleko. Jechaliśmy ukochanym "pędzidłem" Starego w kierunku Ełku i słuchałem po raz "enty" opowiadania o 6 pudowym jesiotrze, z którym Stary stoczył pojedynek gdzieś na Ukrainie, w zamierzchłych czasach. Droga dłużyła się niemiłosiernie ale byłem podekscytowany - pierwszy raz miałem poznać i zmierzyć się z legendarnym sielawowcem.

Szarzało już, gdy wypłynęliśmy w drewnianym pudle pożyczonym u znajomego tubylca. Słońce błysnęło żółcią i Łaśmiady wynurzyły się z półmroku w wszystkich możliwych odcieniach brązu. Przez pewien czas syciliśmy oczy krajobrazem, widzianym przeze mnie po raz pierwszy. Stary zarządził: nęcenie i żywiec. Do wody poleciał przygotowany dzień wcześniej chleb z kawałkami robaków. Łapaliśmy gruntowe płocie na głębokości około 5 m. Jezioro zaczynało żyć - delikatne oczkowanie przerodziło się w kotłowaninę na powierzchni, a co musiało dziać się pod wodą ? Diabeł jeden wie.

Stary ląduje kilka olbrzymich płoci - ja nie mogę zaciąć, strofuje mnie i od razu poprawiam zacinanie. Spławik znika, odliczanie do trzech, zacięcie i grubaśne płocie lądują w siatce. Gdy zrywam przypon Stary zarządza zmianę miejsca. Staje w łódce i nieruchomieje, ja też. Wiem, że teraz już go nie ma tutaj razem ze mną, przeczesuje podwodne zakamarki, jest gdzieś w otchłani jeziora mrocznej i zimnej. Decyduje, iż przepływamy jeszcze 300 m. Dowiązuje do kotwicy drugą linkę i spuszcza do wody. Z przerażeniem patrzę jak cały zapas liny ginie pod wodą.

Pytam:
- Jaka głębokość? - Stary patrzy na moja minę, śmieje się i wyznaje, że około15 m.

Przygotowujemy sprzęt, jesienne słońce miło przygrzewa. Wreszcie kute haki wypieszczone własnoręcznie przez Starego wraz z płociami lądują po obu stronach łódki. Pierwszy raz łowię na żywca bez spławika, metodą która będzie potem stosowana przeze mnie w innych czasach i na innych łowiskach. Zmienią się wędki, żyłki, akcesoria ale zestaw zastosowany wtedy niejednokrotnie zdawał egzamin. Na razie nic nie bierze. Stary decyduje i podciągamy zestawy około 5 m nad dno. Po pół godzinie następne 5. Żyłka na mojej wędce zagrała nietypowo - branie. Sprawdzam wzrokiem wędkę, zerkam na Starego - kiwa głową - zacinam. 60 cm szczupak ląduje w łódce.

Szybko zakładam drugą płoć i wpuszczam do wody.

- Teraz moja kolej - mruczy Stary - muszą tu być dwa.


- Za mały - wyrokuje i wypuszcza go do wody. Kilka minut później zacina, wędka gnie się i Stary ląduje pasiaka około 30 cm.

Odpływamy na głębinę. Bierze moją wędkę, montuje zestaw, zakłada okonia i puszcza pod łódkę. Oddaje mi wędkę mówiąc:

- Dziś twój dzień.

Okoń wariuje - to zrywa się, to muruje, szarpie. Nagle żyłka flaczeje, jestem pewien, że się urwał, Stary ruchem ręki stopuje mój zamiar zwinięcia żyłki i szepcze:

- Jest!

Serce wali, adrenalina wylewa się uszami.

- Nie schrzań tego smarkaczu - mówi - w imię Boże tnij, tylko płynnie a mocno.

Wybieram żyłkę i zacinam. Nagle moja wędka samodzielnie zrobiona pod okiem Starego wygina się i trzeszczy. Stoję na szeroko rozstawionych nogach, mam wrażenie, że wszystko wokoło zamiera, patrzę na uciekającą żyłkę i nagle zaczęło się piekło.

Po wielu, wielu metrach zatrzymuje się. Patrzę na Starego, ten wzrusza ramionami jakby mówił: - To twój pojedynek, mnie tu nie ma.

Pustka w głowie. Przywołuję z pamięci podobne zdarzenia, potyczki, w których uczestniczyłem jako widz u boku Starego. Próbuję ruszyć to coś na dole przy dnie. Jestem ignorowany, żadna znana mi sztuczka nie skutkuje. Cierpliwość to przecież walor wędkarzy - skarcam siebie w duchu. Czekam. Potem czekam i jeszcze czekam. Stary drzemie albo udaje, zaczynam być zły na niego - niedługo wieczór, on też się niecierpliwi - słyszę, jednak nie śpi, czuwa.

- Może nie mam szans i trzeba odciąć - mówię.
- Jest twój
- słyszę - zamień się z nim miejscami wtedy zrozumiesz.

Nie zdążyłem, kij się wyprostował szybko zacząłem wybierać luz. I wtedy się zaczęło. Mało co pamiętam z tego pojedynku, odjazdy, przyjazdy, zwroty, murowania itp. Właściwie robiłem wszystko instynktownie bo Stary siedział beznamiętnie i tylko w oczach widziałem, że to go obchodzi. Słońce nieuchronnie zbliżało się do konarów drzew. Wtedy gdzieś tam pod słońcem zobaczyłem gejzer wody, wędzisko jeszcze raz zatrzeszczało i poczułem luz żyłki, gdy go niwelowałem usłyszałem glos Starego:

- Uważaj!

Było za późno. Na tle ogromnej, pomarańczowej zachodzącej tarczy słońca widzę tylko jego ogromny zniekształcony cień. Obraz ten, wyglądający jak slajd, wbije mi się głęboko w pamięć. Na zawsze. Odkładam kij, nie gorzej wyczerpany niż ja. Wpatruję się w słońce aż do bólu. Żal.

Chciałbym go dotknąć, nasycić ręce jego wagą, nasycić oczy jego kolorami, spojrzeć w jego oczy pełne nienawiści.

- Miałem go! - mówię - miałem!
- Miałeś
- Stary kiwa głową.

Czuję się tak, jakby niesprawiedliwie zabrano mi coś co uwielbiałem, co było tylko moje. Powala mnie bezradność. Stary milczy, on wie, zna to uczucie. Siedzę bezradny, ogłuszony a na twarzy Starego pojawia się uśmiech dyskretny, pełen zadowolenia i satysfakcji. Dopiero potem, po wielu latach zrozumiałem, co wtedy czuł.

Nie da się tego opisać, trzeba to zrozumieć, trzeba to poczuć. Można czerpać satysfakcję z udanych wypraw, z dobrych brań, z bicia kolejnych życiowych rekordów, ale dalej będziemy ubodzy o to jedyne uczucie, z którym możemy łowiąc całe życie nigdy się nie spotkać. A może tego czegoś nie ma, może to tylko moje wyobrażenie?

Brow







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=835