Wyprawa nad rzekę Maas
Data: 25-11-2002 o godz. 19:57:42
Temat: Wieści znad wody


Nareszcie mam wolny dzień i aż tak nie leje. Decyzja zapadła już dużo wcześniej, jadę na ryby - nawet gdyby miały siekiery z nieba lecieć. Co prawda planowałem wyjazd na Ren, żeby zapolować na miętusa, ale niestety po ostatnich deszczach Ren jest tak wysoki że nie ma szans - jak to mówią człowiek myśli, Pan Bóg kreśli.



Nic to. Biorę spina i ruszam w drugą stronę - do Holandi,i nad Rzekę Maas. Są tam wspaniałe sandacze, warto więc zapolować na nie. Nie mogę jednak w żadnym wypadku zabrać ze sobą Vicky, ona bowiem to chyba najskuteczniejszy "przeszkadzacz" wędkarski.

Dochodzi 15:30 - herbatka z rumkiem już zrobiona, pakuję resztę gratów i mogę schodzić do garażu.
- Tata! - słyszę nagle.
- Tak? - odpowiadam.
- Za godzinkę wychodzę i będę w niedzielę wieczorem - mówi córka.
W tym samym momencie podbiega do mnie Vicky i patrząc na mnie swoimi cudnymi brązowymi oczkami popłakuje cichutko i łasi mi się przy nogach. No tak - pięknie - a Jadzia w pracy do 20:00. Męska decyzja - Vicky chodź!

Startujemy. Autostrady pełne, ale nie zapchane. Można zatem jechać. 5 minut i jestem w Hollandii, teraz ten przeklęty ich limit - 130km/h. Nad wodą jesteśmy o 16:15, jest pochmurno, ale nie pada. Dzięki Bogu na brzegu nie ma nikogo, wypuszczam zatem Vicky nich sie wybiega. Potem do auta, a ja nareszcie będę mógł połowić. Vicky prawie natychmiast katrupi na brzegu jakiegoś szczura i zabiera sie do pogoni za kaczkami. Pięknie - myślę sobie. Powoli zaczyna się rozpogadzać, wychodzi nawet słońce. Nalewam sobie herbaty i patrzę jak ten mój rozbójnik ugania się nad wodą, węszy, sapie, goni za ptakami - oj jak to dobrze że ona fruwać nie potrafi.

No dobra - uzbrajam wędkę w jasnozielone kopyto i zaczynam spinningować. Vicky natychmiast wyczuwa, co się tu święci i na pełnych obrotach podbiega do mnie i póbnuje złapać w zęby mojego wabika. Jak zwykle. W związku z tym, że nad wodą jestem sam, nie zamykam jej w aucie i pozwalam jej się wyżyć - to prawie równoznaczne z tym, że rezygnuję z dzisiejszego spina.

Vicky widząc kołyszącego sie na żyłce twistera podskakuje, żeby go złapać i szczeka jak opętana, natomiast po wykonanym rzucie włazi natychmiast do wody i ciągle szczekając, szuka wynurzającego sie wabika.

Trudno - myślę sobie, skoro nie mogę połowić ryb, porobię chociaż trochę zdjęć, bo zachodzące słońce i chmury naprawdę mają ciekawe kolory. Nagle Vicky łapie w pysk jakiś przedmiot i podbiega do mnie, żebym jej go rzucił. Ale co to jest? Nie wierzę własnym oczom - to przecież... No tak, to penis - wibrator, o cholera, ale jaja. O wędkowaniu nie ma już wcale mowy. Nalewam sobie jeszcze szklaneczkę herbaty i kończę dzisiejsze łowy-niełowy. W domu jestem około 18:30, a krótko po mnie i Jadzik przyjechał. Nie miała w pracy zbyt dużo do roboty. Następnym jednak razem muszę pojechać sam na ryby, bo ta moja foxterrierka do szału mnie doprowadzi. Muszę tylko unikać jej wzroku.

Karpiarz

P.S.
Zgadnijcie, co odpowiedziałem Jadzi na jej pytanie "co złowiłeś?"







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=80