Dzień nad Welem
Data: 17-03-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Wieści znad wody


,,Wykrzyknik, czy to ty szukałeś Dragona HDC Hornet special?” Coś w podobnym brzmieniu znalazłem niedawno w pogawędkowej poczcie. Nadawca tej wiadomości nie czekał długo na moją reakcję, dopadłem go na czacie -„kupuj” poleciłem. Nie pozostało mi nic innego, jak pojechać i odebrać upragniony kijaszek. Dogadaliśmy sprawę na sobotę, a w sieć poszła wiadomość – Kroi się wypad na pstrągi - i na odzew nie musiałem długo czekać. Doborowa ekipa zebrała się w kilka chwil, sami wytrawni spinningiści.



W dzień wyjazdu budzik rozdarł się o czwartej rano. Gorąca herbatka, sprint na parking po auto, potem bieg po schodach na trzecie piętro po sprzęt, szybkie zejście na dół, pakowanie i jazda. Najpierw odbieram Piecię, niestety zawiódł i nie zabrał swojej żółtej kurtki. Cóż, zapłacił za to kompletnym brakiem brań. Następny przystanek i odbieramy Mareczka, potem jeszcze dwóch kompanów aż mój Mitsubischi tarł chlapaczami o asfalt.
Drogę do Nowego Miasta Lubawskiego pokonaliśmy nie wiadomo kiedy. Brak poczucia czasu był zapewne spowodowany fantastyczną atmosferą panującą wśród nas.


fot. PiECIA


fot. PiECIA

Przed przyjazdem na miejsce postanowiliśmy nabyć coś na ognisko. Przed wypatrzonym w ostatnim momencie spożywczym zatrzymujemy się z piskiem opon. Chłopaki wyskakują z samochodu, biegiem do sklepu, nie mamy czasu, nie chcemy się spóźnić. W środku przerażona ekspedientka obsługuje ich poza kolejką. Ja z Piecią czekamy na zewnątrz. Robimy kilka fotek i zostajemy okrzyknięci przez miejscowych autochtonów reporterami z jakiejś gazety. Po czym wskakujemy do auta i pędzimy na spotkanie.


fot. PiECIA

Na miejscu czekał na nas mój dobroczyńca, człowiek, który odnalazł kij jakiego szukałem od bardzo dawna. Kij niezwykły, lekki, dynamiczny i bardzo delikatny. Przywitał nas pstryknięciem fotki. Podaliśmy sobie dłonie z Dżąsem, kilka słów na przywitanie, mała przesiadka i ruszamy dwoma samochodami nad Wel.


fot. PiECIA

Dżąs prowadził nas polnymi drogami klucząc pośród pól i lasów, aż dotarliśmy na miejsce. Pośród bezlistnych jeszcze drzew wiła się cienka wstęga Welu. Zatrzymaliśmy się na polance, nadszedł czas przekazania wędki. Jarek ze łzami w oczach podał mi kijaszek, strasznie mu się spodobał.


fot. wykrzyknik

Gdy byliśmy już prawie gotowi do ruszenia na rybki, podszedł do nas bardzo stary człowiek. Oglądał nasze przynęty, po czym powiedział, że nic nie złowimy (niewiele się pomylił). Prężni i gotowi ruszyliśmy nad wodę. Nasz przewodnik zszedł poniżej mostu lewym brzegiem i zaczął łowienie, Piecia ruszył prawym w górę rzeki. Mareczek poszedł lewym, a mnie zostało zejść w dół prawym i pierwsze miejsce jakie wypatrzyłem było o kilka metrów niżej od stanowiska Dżąsa. Pochylony żeby nie spłoszyć ryb podszedłem do wody. Pierwszy rzut, woblerek spływa pod mój brzeg, pusto. W drugim rzucie wobler spada niebezpiecznie blisko zwalonego drzewa, kilka obrotów korbką i siedzi. Potok kręci młynka, mimo to już po chwili jest na brzegu.

- No, proszę! Wykrzyknik już coś ma! – oznajmił wszystkim Jarek. Piecia wykazał się rewelacyjną umiejętnością biegania po lesie. Niczym ryś przeskoczył przez drogę, w dwóch susach przebył odległość ponad dziesięciu metrów, po czym przyklęknął i pstrykał fotki ustawiając mnie i rybkę jak rasowe modelki. Wyciągnąłem spod kożucha aparat i sam pstryknąłem zdjęcie. Po paru chwilach pstrąg odzyskał wolność.


fot. PiECIA


fot. PiECIA

- Wykrzykniku, tylko się nie napalaj, to był ostatni! - rzucił z drugiego brzegu nasz przewodnik. Pełen nadziei ruszyłem w dół rzeki. Widoki jakimi napawałem oczy na długo pozostaną w mojej pamięci. Rzeka wiła się pośród drzew, zakręcała w głębokich wąwozach na których szczyty w pocie czoła musiałem się wdrapywać. W co ciekawszych miejscach według mojego a nie pstrągów mniemania wrzucałem swoje wabie co jakiś czas przyozdabiając nimi podwodny krajobraz. Zachwycałem się pięknem przyrody wyszukując pod nogami pierwszych oznak wiosny.


fot. wykrzyknik

Z sielskiego nastroju wyrwał mnie sms, ,,wracaj na kiełbachę”. Zerknąłem na zegarek, było już po czternastej. Droga powrotna okazała się krótsza niż myślałem. Na polance chłopaki przy ognisku zajadali się smakołykami upieczonymi nad ogniem, aż w moim brzuszku odezwał się głód.


fot. wykrzyknik

Po naładowaniu baterii kiełbaską i wybornym piwem wraz z Dżąsem ruszyliśmy w górę Welu. Na resztkach śniegu widać było mnóstwo śladów zwierzyny, rozbobrowana ściółka świadczyła o licznej populacji dzików. Byłem w innym świecie. W jakimś zapomnianym i nie skażonym ludzką ręką miejscu. Idąc z Jarkiem przez las rozmawialiśmy o wspaniałych rybach, przygodach i tak prozaicznych rzeczach jak jakość woderów.


fot. PiECIA

- OK, stąd zawsze zaczynam łowienie - powiedział mój towarzysz. Już po kilku rzutach okazało się, że i tu rzeka ma mnóstwo zaczepów i z wielką chęcią zabierze mi kilka woblerków. Schodziliśmy jednym brzegiem, jednak po kilkuset metrach Dżąs brodząc w rzece po krawędzie spodniobutów przedostał się na drugą stronę. Obławialiśmy każdy dołek, każdą prostkę, jednak bez efektów.


fot. wykrzyknik

Jarek pokazał mi kilka jego przynęt na stałe przyozdabiających miejscowy krajobraz. Wisiały na drzewach, jak bombki na choince. Wyblakłe, zapomniane, czekały już tylko na zieleń liści aby ukryć się przed oczyma wędkarzy. Przedzierałem się przez największe gęstwiny w poszukiwaniu kontaktu z rybą, jednak bezskutecznie. Wel choć piękny, okazał się być oszczędny w obdarowywaniu rybami. Lżejszy o kilkanaście przynęt wróciłem do obozowiska, gdzie chłopaki dogaszali ognisko i upychali sprzęt do samochodu.


fot. PiECIA

Spakowani, wyjechaliśmy na drogę, zatrzymaliśmy się jeszcze na moment na małym moście. Kilka spojrzeń na wodę, kilka westchnień, uśmiechów i powtarzająca się po każdej wyprawie obietnica ,,jeszcze tu wrócimy”. A wtedy...

Pożegnaliśmy się bez łez wiedząc, że już niedługo spotkamy się ponownie. Znowu zamoczymy nasze wabie w zimnych wodach Welu i z nadzieją będziemy oczekiwać brań pięknych pstrągów. Droga powrotna dłużyła się nam okropnie. Chłopcy spali jak dzieci, no może poza Piecią, bo ten chrapał jak stary niedźwiedź.

Już nie mogę doczekać się kolejnej wyprawy, kolejnych pięknych chwil pośród pól i lasów, między którymi malowniczo płynie rzeka Wel.

wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=782