Tam, gdzie była dżungla - cz. 1
Data: 16-03-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Nasza publicystyka


Koniec zimy już widać i zaczyna pachnieć wiosną. Nadchodzi czas, kiedy największy zmarzlak, myśli o wypadzie na ryby. Gdy tylko temperatura na podwórku dźwiga się do góry, wraz z nią nasza wyobraźnia o czekających na nas rybach. Biedactwa są głodne po zimie, a wraz z nimi - my jeszcze bardziej. Głód wędkarskiej pasji. Co za dzikie określenie. Tylko gdzie teraz szukać ryb?



Miesięczniki wędkarskie - przekopane. Kwiecień - tam trzeba szukać wszelakich porad. Fachowa literatura - mamy wczesną wiosnę. No i co my tutaj mamy? Czytam o miejscach, gdzie pierwsze promyki słońca zaczynają ogrzewać wodę. Gdzie w miejscach przyszłej dżungli wodnej roślinności, zaczynają wybijać się pierwsze nowe pędy. To wszystko prawda do momentu, kiedy to autorzy zaczynają namawiać nas do zasiadki w tych miejscach. Nie chcę polemizować z tymi autorami. Całe lata słuchałem tych rad i ...nic nie złowiłem.

Czyżby ci autorzy to tacy Kargule, którzy tylko do telewizji się nadają? Ale się narażam... Sztuka wędkarska, to jak sztuka leczenia ludzi. Błędy lekarza zakrywa skutecznie ziemia. Znowu się narażam?

To, że wędkarz nie miał brania w tych książkowych miejscach, przypisuje się naszym błędom. A to, że za mało zanęcone, a to, że za dużo zanęcone... Innym razem, że za mało atraktora lub za dużo. To, że czerwony robaczek nie był zaprawiony fusami z kawy, czy też nasze białe robaczki były zbyt wielkie - nieważne?. Jakby nie patrzeć, zawsze może być wina wędkarzy. Przecież to takie logiczne.

Jeżeli to prawda, to czy pisałbym teraz tych parę słów? No, więc przejdźmy do sedna sprawy. Musimy sami sprawdzić, ile w tej naszej lekturze jest prawdy. Po pierwsze, czy rzeczywiście ryby podchodzą do ubiegłorocznych dżungli? Jak to sprawdzić? Trzeba wybrać się nad wodę bez wędek.

Co zabieramy? Okulary-polaroidy i lornetkę. Kto zna swoją wodę i wie, że podejście do brzegu będzie konieczne tylko w butach gumowych - jasna sprawa, że takie trzeba zabrać.

Jesteśmy zatem nad wodą. Tam z prawej strony, zaczyna się wielka łacha płycizny, gdzie co roku latem nie widać lustra wody. Pod brzegiem trzciny latem wysokie na 3 m - teraz jedynie sterczące połamane badyle. Zupełnie zgubiły się kępy tataraku wchodzące nawet 4 - 5 metrów w rozległą łachę. Moczarki kanadyjskiej nawet nie widać. Woda czyściutka jak z kranu. Daleko widać płyciznę. Jakieś stare połamane gałązki, zbutwiałe liście tataraku leżące na dnie. To łacha piaskowa, to znowu jakieś poletko starej darni. Wszystko zalane bezbarwną czyściutką warstwą. Na pierwszy rzut oka, martwa woda.

Idziemy dalej powoli wzdłuż brzegu. Najpierw lornetką wypatrujemy, czy gdzieś tam dalej czegoś nie widać. Ciągle wypatrujemy tylko płytkich miejsc. Wreszcie zauważam, malutkie stadko białej ryby. Niewielkie, a już takie płochliwe. Ledwo zdążyłem zauważyć, że to malutka wzdręga.

Idziemy powolutku dalej. Bardziej rozkoszując się pięknem wody, niż chęcią ujrzenia spaślatych karpi. Woda jeszcze lodowata. Wolę przesuwać się lądem. Pod butami strzelają suche badyle trzcin. Fatalnie. Teraz bardziej patrzę, gdzie postawić nogę, niż szybko pokonać wyznaczony odcinek. Dziwna cisza panuje wokoło. Nie słychać żab, ptaków, nic na wodzie się nie spławia. Tutaj nie ma ryby. Gdyby była, już bym ją zobaczył. Ciemniejszy kolor wody, zbliżający się w kierunku brzegu informuje mnie, że tam dno schodzi coraz głębiej.

Już jestem na wysokości tego stoku. Ryby nie widać. Ale zaraz! Co my tu widzimy? Co to za dziwne podwodne chmurki. Jakby ktoś poszpilkował dno, tworząc kłęby chmurek o średnicy prawie 40 cm. Jedna , druga, trzecia... Ile tego jest? Nie zdążyłem policzyć. Chmurki znikły. Drobna zawiesina opadła na dno. Muszę zrobić przerwę. To były ryby. Może znowu się pokażą? Czekam już godzinę. Niestety bez skutku.

cdn.

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=779