Pojedynek drugi. Rodzinnie - nie, lepiej solo.
Data: 12-03-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Nasza publicystyka


I jak ja mam obronić tezę, że wędkowanie jest najbardziej przyjemne i dostarcza najpiękniejszych doznań tylko wtedy, gdy robimy to solo czyli w pojedynkę? Nie znam innego hobby, którego uprawianie (zwłaszcza w samotności), dostarcza tyle wrażeń. No może poza filatelistyką (jak ktoś lubi), czy dzierganiem sweterków na drutach. Postaram się jednak skoncentrować na samym wędkarstwie.



Czy argumentując na tak lub nie, mogę to zrobić w sposób obiektywny? Zacznę może od próby zdefiniowania wędkarstwa rodzinnego.
Co to jest wędkarstwo każdy chyba wie. Skoncentruję się na jego uprawianiu, oddawaniu mu się, czynnym udziale w aspekcie rodziny. Czym jest rodzina? Definicji samego pojęcia jest zapewne więcej niż gatunków ryb a wybranie najbardziej uniwersalnej jest trudne, tak jak dobranie metody połowu do warunków na łowisku i gatunku poławianej ryby. Do swoich rozważań przyjmę jednak, że rodzina to przede wszystkim związek dwóch osób odmiennych płci, w którego skład wchodzi przynajmniej jedno dziecko. Mam więc mamę, tatę i dziecko lub statystycznie przyjmując raczej dwoje dzieci.

Sprawy zawodowe, warunki mieszkaniowe, bytowe, miejsce zamieszkania i wiele innych aspektów życia doczesnego są tym czym rodzinę kształtują, wpływają na jej status i funkcjonowanie. Wszystko co robię podporządkowuję swojej rodzinie, lub to ona narzuca mi sposób i formę mojego postępowania. A jak ma się to do wędkarstwa?

Ano ma. Uprawianie wędkarstwa przynajmniej przez jednego członka rodziny odbija się echem na pozostałej jej części, czy to w sposób pozytywny, czy również występujący - negatywny. Sposób pozytywny to wpływ wędkarstwa na dobre samopoczucie członków rodziny, forma relaksu, czynne hobby, kontakt z naturą, odskocznia od szarego dnia codziennego. Mogę tu podać jeszcze wiele przykładów, jednak każdy z nas sam sobie umie odpowiedzieć na pytanie: jaki pozytywny wpływa ma wędkarstwo na jego życie rodzinne? Gorzej jest zdefiniować wpływ negatywny, ale uznanie tego za niebyt byłoby błędem. Są rodziny, gdzie wydatki na cele wędkarskie ukrywa się skwapliwie, a każda złotówka wydana na ten cel staje się skrytą tajemnicą jednego z członków rodziny. Moim zdaniem nie tędy droga.

Optymalnym rozwiązaniem (gdy budżet rodzinny przewiduje na ten cel odpowiednie środki), jest (oczywiście moim zdaniem) wydatkowanie środków na wędkarstwo proporcjonalnie do wielkości posiadanych środków. To rodzina jest decydentem środków finansowych przeznaczanych na uprawianie wędkarstwa, a budżet wędkarza powinien być ustalany przez pryzmat jej potrzeb. Nie można pozwolić sobie na wydatki wędkarskie gdy brakuje na inne potrzeby rodziny, a już zupełnie nie wyobrażam sobie zaciągania na ten cel pożyczek czy kredytów.

Rodzinne wędkowanie widzę tak. Słoneczny, ciepły czerwcowy poranek. Dzień zaczynam od biegania tam i z powrotem celem załadowania do samochodu rzeczy typu: leżaki, koce, stolik, kosze, torby i oczywiście sprzęt wędkarski. Cudem udaje się na końcu wsiąść do niego mojej żonie i córce. Jedziemy nad jezioro, na ryby oczywiście. Pod wpływem panującej mody amerykańskiej drogę nad wodę umilamy sobie wspólnym śpiewaniem znanej nam piosenki. Docieramy nad jezioro, gdzie wcześniej już porozkładały się podobne nam zestawy rodzinno - wędkarskie. Odwracam kolejność czynności porannych, to jest wypakowuję samochód. Obozowisko wygląda niczego sobie i siedząc na kocu ze skrzeczącą coś o olejku do opalania żoną i wiszącą na plecach córką przystępuję do montażu zestawów. Udaje mi się cudem zmontować wędkę i po małej awanturze z córką, że robaki nie są do zabawy, umieścić zestaw w wodzie. Następna wędka jest przystosowana do połowów "z ręki". Krótki, lekki bacik z małym spławikiem i obciążeniem będzie w sam raz dla mojej żony, ewentualnie córeczki. Dojście do lini brzegowej wstrzymuje mi przebiegająca gromada dzieci z sąsiedniego wędkarskiego obozowiska. Po prawej słyszę wielbicieli radia "Zet", za plecami wywody następnej grupy na tematy polityczne. Jak ja się cieszę, że jest tyle rodzin wspólnie uprawiających wędkarstwo...

Dzień mija szybko. Spędzam go na wspólnym wędkowaniu z rodziną. Wiązanie haków, rozplątywanie węzłów, zbieranie co chwila wysypanych robaków, wymiana połamanych spławików opanowana zostaje przeze mnie do perfekcji. Żona i córka zadowolone, że połowiły sobie wspólnie ze mną rybki. Nie dziwi mnie jednak stwierdzenie kończące wyjazd, że następnym razem pojedziemy nad inne jezioro, gdzie jest ładniejsza plaża z kioskiem z lodami, ubikacją i czymś tam jeszcze.

Ktoś powie, że to mój problem, że moja rodzina nie czuje klimatu wędkarstwa. Jak to nie, a powyżej to co przedstawiłem? Jednak pozwolę sobie w tym miejscu na pewne dywagacje. Otóż, czy powyższy przykład to forma wypoczynku, czy rzeczywiście przykład rodzinnego wędkowania? Można przecież inaczej...

Można ograniczyć rodzinę do ilości minimalnej a mianowicie dwóch osób. Córkę przekazać do "przechowania" babci a na wspólne wędkowanie udać się jedynie z żoną. Technicznie wędkarstwo ma opanowane, podoba jej się i ma chęć na dzień wspólnie spędzony z mężem w łódce na jeziorze. Romantycznie prawda? Nie przeszkadza jej chłód, deszcz czy wiatr, łowi ryby tak samo jak ja, zmienia przynęty, wiosłuje, operuje przy ciężarku, nie narzeka, że spędza dziesięć godzin na powierzchni nie przekraczającej czterech metrów kwadratowych. Kochana żona. Ale czy na pewno jest to wędkowanie rodzinne?

Dziękuję. Wolę jak rodzina godzi się na to, że na ryby jeżdżę sam. Egoistyczne podejście? Może, ale każdy ma jakieś hobby i dlaczego moja rodzina musi mieć takie samo jak ja? Dlaczego to ja nie mam godzić wolnego czasu na swoje zainteresowania i inne, nazwijmy to reszty rodziny? Czy podział na spędzanie wolnego czasu z rodziną i w samotności jest czymś złym i podpadającym jedynie pod krytykę "wyrodności" w swoim postępowaniu? Nie, nie robię tego na zasadzie, że aby "był wilk syty i owca cała"; idę z żoną i córką do kina w zamian na przychylne nastawienie ich do moich samotnych wyjazdów. Wspólne wyjścia czy spędzanie rodzinne wolnego czasu jak najbardziej, ale nie w połączeniu z wędkarstwem.

Najważniejsze jednak jest to, że moja rodzina jest przychylna mojemu hobby. Tym, że znosi moje nieobecności i potrafi wspólnie ze mną zorganizować swoje funkcjonowanie w połączeniu z moim hobby jest niczym innym jak właśnie rodzinnym wędkowaniem. Bycie żoną czy córką wędkarza i uczestniczenie w sposób bierny, ale akceptowany jest o wiele trudniejsze. Zaakceptowanie chwilowej potrzeby bycia w samotności męża czy ojca jest wielką sztuką zrozumienia, zaufania i miłości.

Kończąc te moje wywody jeszcze raz to określę. Wędkarstwo dla mnie to indywidualne hobby. Nie każdemu się ono podoba i nie każdy je musi uprawiać. Dlaczego to nie ja jestem zwolennikiem, czy nie udzielam się w formach spędzania wolnego czasu propagowanych przez moją żonę? Oczywiście, że ciśnie się tu na usta pytanie jakie to hobby ma moja żona, ale uwierzcie mi, że nie ma to w tym przypadku znaczenia. Akceptując je, poprzez jej zgodę na moje własne i indywidualne zainteresowania utwierdzam ją i siebie w przekonaniu o wzajemnym zrozumieniu i zaakceptowaniu. Moim zdaniem największym atutem związku jest wzajemne zrozumienie a robienie czegoś na zasadzie sprawienia drugiej stronie przyjemności jest bez sensu. A czasem wydaje mi się, że jest to bardziej zachowanie pokazowe, czy podpadające pod panującą modę.

Nie wiem czy udało mi się wykazać i udowodnić, że jak wędkować to tylko samotnie. Zapewne udało mi się dowieść, że jest to sprawa indywidualna. Na pewno nie nas samych a dokładnie naszych rodzin. Życzę jednak wszystkim, aby wędkowanie było tym czymś co w rodzinie jest zjawiskiem pozytywnym a nie czymś powodującym grymas niesmaku czy mimo niechęci w ramach przynależności rodzinnej zjawiskiem akceptowanym.

Jarbas







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=775