Z pamiętnika wędkarza - cz. 7
Data: 03-03-2004 o godz. 07:00:00
Temat: Bajania i gawędy


Postanowiłem rozkleić oczy. Nie przyszło mi to łatwo, ale po kilku chwilach udało się. W namiocie było duszno. Wyczłapałem się więc na zewnątrz. Robiło się jasno - przeciągnąłem się, czas na rybki.



Mój towarzysz wyprawy nie wykazywał oznak zainteresowania porannym wędkowaniem, więc pozwoliłem mu odespać poprzednią, przebalowaną noc.
Idąc nad jezioro układałem sobie plan działania.

-Tak, dzisiaj połowię leszcze - pomyślałem.

Znalazłem pomost na końcu jeziora. Miejsce było nader ciekawe, a jedynym mankamentem tego przeuroczego łowiska był wypływ rzeczki. Przez całe dnie przepływały tamtędy spływy kajakarzy. Cóż, coś za coś! Albo rybki albo...

Przedzierając się przez chaszcze wyobrażałem sobie wspaniałe leszcze, jakimi na pewno obdarzy mnie jezioro. Niestety, dzień zapowiadał się bardzo słoneczny co oznaczało, że będzie dużo entuzjastów kajakowego szaleństwa.

Pomost na moje szczęście nie był zajęty. Rozrobiłem więc zanętę, zarzuciłem zestawy i usiadłem na deskach. Dwa wagglery stały nieruchome i lekko przechylone. Pomost, jak na leśną kładkę był dość duży i nader solidny. Pozwalał na bardzo wygodne wędkowanie nawet kilku osobom. Upajałem się więc samotnością i śpiewem ptaków. Leżałem i wpatrywałem się w idealnie błękitne niebo i o mały włos nie straciłem wędki.

Spory leszcz niepostrzeżenie połakomił się na kawałek ciasta z chleba i jak tylko poczuł opór, ruszył do panicznej ucieczki. Żyłka napięła się, a wędka rozpoczęła swój taniec po pomoście, niebezpiecznie zbliżając się do jego krawędzi. Chwyciłem ją w ostatniej chwili.

Po dwóch godzinach miałem w siatce trzy piękne leszcze. I wtedy w oddali zobaczyłem malutkie punkciki kajaków. Czas sielanki dobiegł końca. Zwijać się, czy zostać? Kolejny leszcz utwierdził mnie w przekonaniu, że warto poświęcić się i łowić dalej. Kajaki były coraz bliżej, usłyszałem kobiece śmiechy. Żeby tylko śmiechy; kobietki widać świetnie się bawiły. Śpiewały, krzyczały i płynęły prosto na mnie. Nie wspomnę, że wpłynęły w moje spławiki, że poplątały mi żyłkę. Jakby tego było mało, postanowiły pobiwakować tuż obok mojego pomostu.

No to koniec. Kilkanaście panien wyciągnęło swoje pływadła na brzeg. Wyciągnęły koce i rozłożyły się na trawie. Wzbogacone piękno natury powodowało rozdwojenie jaźni: co obserwować? Kuszące wypukłości spoczywające na brzegu, czy też monotonnie spoczywający w wodzie spławik? Ciężkie jest życie mężczyzny...

Po kilkunastu minutach następne branie i piękny leszcz daje pokaz siły. Gdy miałem go przy pomoście, widok walczącego wędkarza najwyraźniej został doceniony przez spoczywające na brzegu „boskie ciała”.

- O, rybka!!! - dobiegło od lądu.

Dotychczas pewna konstrukcja pomostu zaczęła nagle falować. Po chwili niczym stado rozpędzonych bizonów wpadły na pomost, który o mało się nie rozleciał. No, to teraz już na pewno o rybach mogę zapomnieć! Choć z drugiej strony było mi strasznie miło: kilkanaście pięknych dziewczyn w kostiumach zachwycało się moim połowem. Musze przyznać, że troszkę się zawstydziłem.

Minęła godzina i o dziwo nie spływały następne grupy, zaś dziewczyny leżały na kocach, zupełnie mi nie przeszkadzając. Jednak wszystko co dobre, szybko się kończy. Usmażone jak skwareczki postanowiły popluskać się w wodzie. Powoli zaczęło mi to przeszkadzać, bo robiły zbyt duże zamieszanie. Odwróciłem się w ich stronę i zatkało mnie. Przetarłem oczy, jeszcze raz przetarłem a szczęka opadała mi na pomost. Dziewczyny były w samych majteczkach. Ich młode ciała prężyły się w promieniach słońca. Kropelki wody lśniły na nich tysiącami gwiezdnych refleksów. Zamurowało mnie...

No, nie - tego było za wiele. Tego nie było w planie! Odwróciłem się pospiesznie, serce waliło mi jak oszalałe. Co tu robić? Patrzeć czy nie patrzeć? Z jednej strony kusi, z drugiej troszkę głupio. Myślałem, że oszaleję. Udając, że coś robię przy wędkach, spoglądałem na te figlujące nimfy. Ojoj, aż serce rośnie i nie tylko (adrenalina – przyp. Redakcji).

Jakby tego wszystkiego było mało mój pęcherz zaczął krzyczeć, że poziom płynów przekroczył stan alarmowy. I co tu zrobić? Przecież w takim stanie nie wstanę! Spaliłbym się ze wstydu.

Sytuacja zaczęła robić się wyjątkowo napięta i gdy byłem już na wyczerpaniu, dziewczyny wyszły z wody. Już miałem wstać, już się odwracałem, gdy nastąpiło druzgocące natarcie. Dwie z nich szły w moja stronę. O litości!! Nie - tylko nie to!

- Czy nie będziemy przeszkadzać, jak się tu położymy? – zapytała jedna z nich.

- Nnnnie, nie ooo oczywiście proszę – odparłem.

Język mi się plątał. Dziewczyny rozłożyły się na pomoście. I jak tu teraz przejść. Ciśnienie sięgało zenitu i nagle wpadłem na pomysł.

- Popilnowałybyście mi wędek? Popływałbym sobie... – zapytałem.

- Pewnie, nie ma sprawy – odparły z triumfalnym błyskiem figlarnych oczu.

Zwinąłem zestawy i wskoczyłem do wody, ile sił w rękach i nogach odpłynąłem za trzciny. Byłem uratowany. Schłodzony i lżejszy wróciłem na pomost. Dziewczyny leżały na słoneczku. Wdrapałem się na pomost i położyłem obok wędek swe boskie ciało.

Spojrzałem w niebo i rozmarzyłem się. Zerknąłem na dziewczyny. Leżały na plecach, ich ciała rozgrzane promieniami słońca przywoływały na myśl mityczne opowieści o greckich boginkach. Przyglądałem im się w zachwycie i osłupieniu. Byłem w siódmym niebie, zapomniałem o leszczach i całym bożym świecie...

Wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=764