Młody
Data: 26-02-2004 o godz. 10:00:00
Temat: Bajania i gawędy


Czy istnieją słowa, którymi można opisać zapach zbutwiałych desek pomostu, jeziora i gęstej wrześniowej mgły? Czy da się wyrazić kolor zieleni - już nie tak świeżej jak wiosną, ale jeszcze nie wypłowiałej jesiennie? Jakże wreszcie oddać uczucie, gdy podąża się śladami dzieciństwa, rozpoznając ścieżki, drzewa, wystające korzenie. Te same, które mijało się niegdyś, podczas wakacji.



Ta sosna strzelista - wyższa dzisiaj ode mnie. A przecież kiedyś powiesiliśmy na niej wszystkie błystki z torby kolegi, ubierając niczym świąteczną choinkę. Ta rozdwojona olcha przy brzegu... Kiedyś to były zrośnięte drzewa. Ileż strachu napędziła nam burza, podczas której piorun trzasnął w jeden z konarów. Teraz został już tylko zbutwiały kikut. Pomost, na którym niegdyś, każdego ranka, siwiała głowa starego Lutka. Ciekawe, czy dalej tu tak głęboko...

Dziwnie jest dzisiaj wracać do takich miejsc. Każdy kawałek wody, każdy fragment nadbrzeżnej skarpy, nawet bobrowa nora, czy wielki kamień na brzegu, przywodzą na myśl wspomnienia. Tutaj wziął piękny okoń, tutaj uciekaliśmy bez opamiętania, kiedy leśniczy gonił nas za garść czereśni zerwanych przez płot. W tej dziurze Tomek skręcił nogę, a na tym kamieniu skrobało się ryby, wracając z zatoki.

Kap, kap - wielkimi grochami kapie deszcz. Kiedyś, o tej porze, siedziało się już w szkolnej ławie, wspominając dopiero co skończone wakacje. Parę lat później - podczas studenckiego spływu - trzaskało wesoło ognisko, a cały las napełniał się śpiewem przy monotonnym rytmie gitary. Dzisiaj cudem wyrywa się parę chwil bezlitosnej codzienności. Chwil, które pozwalają rozbudzić wspomnienia i odgrzebać w pamięci to wszystko, co przeżywał kiedyś mały chłopiec z wędką w garści.

Dokąd dzisiaj pójść i gdzie łowić? Czy biorą tu tak jak kiedyś? Czy żyje jeszcze babcia Żurawcowa, która przynosiła na pomost młodemu wędkarzowi kanapki z miodem, w zamian za kilka płotek na śniadanie? Czy z kominka pana Fajki unosi się siwy dym, oznaczający, że tak jak kiedyś, trwają właśnie dysputy o spinningu, w pokoju pełnym jelenich poroży i łbów wielkich szczupaków? Czy na drugim brzegu powita mnie Mela, machając ogonem i szczekając z radości... Wszystko to pytania raczej retoryczne. Czas jest nieubłagany...

Ten wyjazd na ryby miał się nie różnić specjalnie od wielu innych. Ucieczka od wielkomiejskiego zgiełku nad niezawodne jezioro - jedno z ulubionych łowisk. Pech chciał, że ośrodek zamknął pospiesznie swe bramy dla spóźnionych urlopowiczów. Już chciało się ze złością wracać, kiedy w głowie zaświtała myśl. Po chwili już było pewne, że muszę tam jechać. Co z tego, że nie ma już ryb. Z tą wodą, z tym lasem, z tą łąką kwiecistą i ptakami w koronach drzew przyjaźniłem się przez lata.

I oto jestem nad wodą, której zapach, choć dla każdego zwykły jeziorowy - dla mnie jest jedyny i niepowtarzalny. To zapach przywołujący obrazy znad wody. Pomarańczowy talerz słońca, rozświetlający trzciny. Stadko grubych zielonych linów, na płytkich wodach zatoki. Złoty, rozmyty błysk szczupaka, uderzającego w błystkę. Cmoktanie stada żerujących okoni.

Drżące ręce zbroją spinning. Krętlik przechodzi przez kolejne oczka. Jak zwykle najgorzej jest przy szczytówce - trzeba chwilę pomanipulować, nim przejdzie. Tak rzadko dane mi teraz stawać do boju z rybami. A przecież nie będzie lepiej. Praca, rodzina... Czasu nie da się zatrzymać. Można tylko niepostrzeżenie ukraść kawałek i czuć się jak wtedy, gdy uciekało się z czereśniami z ogrodu.

Jaką przynętę założyć... Kiedyś skuteczne tu były Meppsy, sprowadzane przez przyjaciół z zachodu. Zresztą - jakie to ma znaczenie, skoro nie ma już ryb. Założyć co byle... Aby rzucić do wody. I poczuć się jak kiedyś. Jak na polowaniu, przerywanym spojrzeniem, czy nikt nie pogoni młodego wędkarza z pomostu.

Rzut po rzucie, plusk po plusku - płynie czas, a rzęsity deszcz kryje łzę wzruszenia spływającą po policzku. To przecież tutaj, z tego pomostu złowiłem pierwszego szczupaka. Tam dalej, na pontonowym pomoście, wparowałem jako dzieciak między wędkarzy z bezczelnym pytaniem, czy można podrzucić blaszkę szczupakowi. Po chwili, leżąc na brzuchu, wciągałem na żyłce na pomost trzykilogramowego szczupaka.

Teraz też wędka wygina się w pałąk. Szarpię mocniej... Już widać, jak pod wodą płynie kępa moczarki. Fakt - zawsze tutaj była, na pierwszym spadzie, przed palikiem, oznaczającym szlak żeglowny. Od tego miesca trzeba błystkę wyciągać wysoko wędką i szybciej zwijać. Tup, tup - cicho stąpam po pomoście i przystaję na jego drugim końcu. Kroki jednak nie ustają. Obracam się...

Widzę małego chłopca - nie wiem, czy przyjezdny, czy miejscowy. W dłoni dtrzyma spinning - niezbyt klasowy, ale też nie tandetę. Zatrzymuje się, spogląda na ten koniec pomostu, z którego przed chwilą rzucałem i pyta:
- Dzień dobry, czy mogę tu połowić?
- Możesz
- odpowiadam - ale ja już to miejsce obrzucałem.
- Widziałem
- mówi mały - ale to trzeba inaczej. Wie pan, trzeba rzucać za paliki i zwijać bardzo powoli. Tam przy palikach zawsze biorą.
Patrzę z pobłażaniem na rzuty młodego. Jeden, drugi, trzeci... Cierpliwie obławia paliki - to z lewej, to z prawej. Wreszcie sam posyłam błystkę daleko na wodę.

Raz, dwa, trzy, cztery... Doliczam do piętnastu. Nie wiem po co... I tak doskonale pamiętam, że tam jest nie więcej niż pięć metrów. Podrywam błystkę szarpnięciem i zwijam miarowo. Kolejny rzut - tym razem prowadzę w pół wody. Ach - gdybym kiedyś znał te techniki co teraz. Spinning przy dnie, spinning w pół wody, piłowanie, jigowanie, boczne troki...

Trrrrach - i siedzi. A jednak! Coś w wodzie jeszcze zostało. Kątem oka zerkam na młodego i widzę jak zazdrośnie spogląda na moją wygiętą wędkę. Nie wytrzymuję...
- Widzisz, trzeba było jednak dać w pół wody...
Ryba nie jest wielka. Łatwo daje się podholować do pomostu. Szczupak ciut ponad wymiar. Wyjmuję ręką i pytam młodego:
- No co, chcesz go?
- Nie, dziękuję
- odpowiada i z jeszcze większym zapałem obławia paliki.
Wypuszczam rybę, trochę zanadto demonstracyjnie...

I w tej samej chwili słyszę podniecony głos młodego:
- Siedzi!
Trudno rozpoznać w pierwszej chwili, czy to ryba jest spora, czy hamulec zbyt lekko dokręcony. Słychać jednak przez kilka chwil terkotanie. Młody widać wie, że trzeba siłowo odciągnąć rybę od palików. Szczupak wpływa ponad moczarką w stado drobnicy, które w okamgnieniu pryska nad powierzchnię. Już widać, że to solidna ryba. Młody podprowadza ją do ręki, ale szczupak wykonuje gwałtowny zryw. Jeszcze jedna, druga ucieczka i wreszcie wędkarz wyjmuje rybę zwinnym ruchem.

Rozcapierza palce i przykłada do ryby.
- Raz, dwa, trzy... i pół. Sześćdziesiąt trzy centymetry - ocenia z zadziwiającą precyzją.
Patrzę oszołomiony. Kiedyś dokładnie tak samo mierzyłem swoje ryby...

- Czy pan jest zły? - pyta chłopiec.
- Nie, dlaczego?
- Bo jeden wędkarz przepędził mnie kiedyś z pomostu jak zacząłem łowić ryby
- mówi mały.
- Nie, nie jestem zły - odpowiadam i patrzę na młodego wędkarza. Krople wody spływają z jego mokrych od deszczu włosów na rozpromienioną twarz. W oczach widzę radość, która po chwili maluje się beztroskim uśmiechem. Młody chwyta rybę i wędruje z nią na brzeg, żeby nie uciekła. Po chwili przykuca i patrzy, jakby samemu nie wierząc w swoje szczęście.

Spoglądam ukradkiem na niego i na rybę. I widzę siebie przed laty. Widzę dzieciństwo nad wodą, w które co roku wpisane było wędkowanie. Widzę siebie, cierpliwie łuskającego spinningiem szczupaki z podwodnego zieliwa. Słyszę głos mamy, wołającej ze złością na obiad. I wspomnienia dziadka, w których niemal zawsze pojawiały się wielkie okonie, atakujące stadnie jeden hak.

Ocieram kolejną łzę rękawem i powolnym krokiem schodzę z pomostu. Przystaję koło chłopca, oglądam się jeszcze na wodę i na paliki. Wreszcie cicho mówię:
- Dziękuję...
- Za co?
- pyta młody, wciąż "modląc się" do swojej ryby.
- Za wspólne wędkowanie - odpowiadam.
W duchu zaś myślę sobie: "Kiedyś zrozumiesz za co. Ale teraz jeszcze się tym nie martw."

Esox







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=755