Wieści z Zegrza
Data: 23-11-2002 o godz. 09:24:21
Temat: Wieści znad wody


W składzie Sandał, Leszek i ja - ruszyliśmy wczoraj na wody Zalewu Zegrzyńskiego w poszukiwaniu okoni. Życie jednak trochę zweryfikowało nasze plany. Dlaczego? Poczytajcie...

Ruszyliśmy z Serocka na odległe miejscówki "na palikach", w zachodniej części zalewu. Łódek na wodzie kołysało sie niewiele, chociaż pogoda dopisywała nadzwyczajnie. Było ciepło, przeważnie słonecznie, wiał lekki wiatr.

Pierwsze spinningowe próby na dość płytkim blacie nie przyniosły żadnych wyników. Przesunęliśmy się więc kawałek dalej, nad uskok dna, gdzie głębokość spadała do 5-6 metrów. Sandał i Leszek "paproszyli", a ja - widząc, że nie przynosi to w tym miejscu większego skutku - założyłem plecionkę i szczęśliwe, malinowe kopyto z Koronowskiego, które ochrzcił tam niedawno ładny szczupak.

Po kilku rzutach, kiedy podciągałem przynętę do łodzi nastąpiło szybkie i krótkie uderzenie, którego nie zdążyłem zaciąć. Sandał i Leszek postanowili zbadać sprawę po swojemu. Zmienili zestawy na cięższe, sandaczowo-szczupakowe. Po chwili zagrał kołowrotek i Sandał siłowym holem (bo łowił bez wolframu) doprowadził do łódki szczupaka - na oko 65 cm.

Przesunęliśmy się kawałek dalej, wzdłuż uskoku. Po drodze echosonda pokazała podwodną zawadę i jakąś rybę przy niej. Jednak tego dnia Sandał wyraźnie bardziej ufał swoim przeczuciom, więc miejsce ominęliśmy. I może dobrze, bo po chwili u mnie wędka zaczyna żyć, a szczytówka pulsacyjnie wskazuje, gdzie jest ryba. Po spokojnym holu doprowadzam szczupaka do łodzi, a Sandał podbiera. Ładne, grube rybsko, tyle, że trochę krótkie - 54 cm.

Skoro biorą szczupaki - to płyniemy w tajną miejscówkę - zawyrokował Sandał. No i popłynęliśmy. Niestety, okazało się, że miejscówka była tak tajna, że nawet ryby o niej nie wiedziały. Przynajmniej wczoraj. Zapadła więc decyzja o próbie sandaczowych podchodów.

Obłowiliśmy kilka miejsc, jednak zarówno nam, jak i innym wędkarzom, sandacze odmówiły współpracy. Dopiero o zmroku, na 15 minut woda ożyła. Najpierw wyholował Leszek. Do wymiaru brakło rybie kilku centymetrów. Za chwilę drugi sandaczyk - krótszy. Potem jeszcze dwa uwiesiły się na mojej wędce. Niestety - zbyt świeże było jeszcze dla nich wspomnienie, jak to w postaci żółtawych kuleczek leżały na dnie, pod czujnym okiem sandaczowej mamy.

W końcu zrobiło się ciemno. I tak zakończył się ten wędkarski dzień, który może nie obdarował nas okazami, ale pozwolił nacieszyć ciepłymi promieniami słońca nad wodą. Sandałowi i Leszkowi dziękuję za gościnność i... polecam się na przyszłość!

Esox







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=75