Dlaczego mucha?
Data: 18-02-2004 o godz. 12:30:00
Temat: Muszkarstwo


Drapię się po głowie i zastanawiam, czy tak naprawdę chcę propagować wędkarstwo muchowe? Czy chcę zachęcać wędkarzy łowiących innymi metodami i „cywili” do tego, aby spróbowali muszkarstwa? A może jest nas już za dużo?



Może rzeki nie wytrzymują naszej presji? Może to właśnie w wędkarskiej presji upatruję katastrofalnie niskiego pogłowia lipienia i pstrąga na moich ulubionych łowiskach – Dunajcu, Popradzie, Rabie? A może to tylko egoizm i fakt, że jestem zazdrosny o każdego, kto depcze „moje” miejsca – ulubione wlewiki, płanie? O każdego wzdychającego z zachwytem na widok wschodu słońca w Pieninach, lub wieczornych mgieł snujących się nad Sanem?

Który z nas nie przyznaje się w duchu do tego, że chciałby mieć swoją ukochaną rzekę, jezioro, czy starorzecze na własność i nie musiałby się nią z nikim dzielić…

Tak jak wielu moich kolegów i ja nie od razu wziąłem do ręki muchówkę. Moja przygoda z wędkarstwem rozpoczęła się od spławika. Była to dla mnie metoda "nr 1" i nie wyobrażałem sobie wtedy, że kiedyś zamienię 13 m tykę na śmieszny, krótki bacik, wyginający się we wszystkie strony.

Przez wiele lat patrzyłem na facetów w długich portkach i kamizelkach, wymachujących nad głową nieprzezroczystą linką, jak na nieszkodliwych wariatów, którzy – owszem - ciekawie wyglądają (kapelusiki, kamizelki) i nie brudzą rączek robakami, ale żadnej „ krzywdy” rybom nie są w stanie zrobić.

W międzyczasie było jeszcze kilka spinningowych epizodów, w końcu jednak spróbowałem muszkarstwa i tak już zostało. Co urzekło mnie w tej metodzie? Powodów jest kilka, a zacznę od tych najbardziej prozaicznych: wygoda. Żadnego robactwa, zanęt, wiader, trzymetrowych siatek, prażenia, gotowania, przesiewania, mieszania, ciągłej walki o miejsce w lodówce dla białych robaków, pokrowca wypchanego kilkoma lub kilkunastoma wędkami i setek innych „dodatków”, które trzeba było wlec ze sobą nad wodę. Teraz cały muchowy ekwipunek wożę w kącie samochodowego bagażnika i jestem gotowy do wyjazdu na ryby o każdej porze dnia i nocy. Wyobrażacie sobie czterech spławikowców jadących na zawody wędkarskie jednym osobowym samochodem!?

Niebagatelne znaczenie ma również ilość sprzętu, który jest konieczny do skutecznego wędkowania. Podczas gdy w innych metodach trudno sobie wyobrazić zaspokojenie wszystkich wędkarskich potrzeb za pomocą jednego wędziska, to w przypadku łowienia na muchę jest to nie tylko możliwe ale często praktykowane. Nawet wśród najlepszych muszkarzy startujących w zawodach z cyklu Grand Prix jest wielu takich, którzy nawet gdy zmieniają w trakcie łowienia metody, operują ciągle tym samym kijem.

Dobierając odpowiednie wędzisko tzw. uniwersalne, na przykład dziewięciostopowe do linki klasy AFTM między 5 a 7 i do tego kołowrotek z dwoma, lub trzema wymiennymi szpulami, na które nawiniemy odpowiednie linki, jesteśmy w stanie łowić prawie wszystkimi muchowymi metodami stosowanymi na naszych wodach.

Nie chcę nikomu udowadniać, że wędkarstwo muchowe jest zajęciem tanim. Dla Józka ze Sromowiec, który siedząc w kuchni przy oknie sprawdza, czy w Dunajcu lipienie „wychodzą do suchej” i który traci nie więcej niż 10 much rocznie, bo nie używa żyłki cieńszej niż 0,16 na pewno tak. Jednak dla Remigiusza z Radomia, który na najbliższe atrakcyjne łowisko ma ok. 300 km, lubi mieć w zapasie 2000 sztucznych muszek wszelkiej maści i odkłada na piękne wędzisko za 1800 zł, muszkarstwo to kosztowne hobby.

Możecie mi jednak wierzyć, że podana wcześniej jako przykład wędka, w rękach sprawnego muszkarza, może być skuteczną bronią na większość poławianych na muchę gatunków ryb, a już na pewno wystarczy, aby się porządnie muszkarstwem zarazić i w dostatecznym stopniu je opanować.

Jest jeszcze coś, co powoduje, że muszkarstwo szczególnie przypadło mi do gustu - ciągły ruch. Przemierzanie kilometrów, brodząc w Dunajcu, Popradzie, czy Sanie, których dno usiane jest kamieniami, pomoże przewentylować zadymione płuca i poprawić kondycję fizyczną. Jeśli do tego dołożyć te zapierające dech w piersiach widoki, o których pisałem na wstępie…

Bardzo powszechne wśród braci muszkarskiej jest samodzielne wykonywanie przynęt. Nie trzeba do tego specjalnego pomieszczenia - wystarczy kawałek stołu lub biurka i odpowiedni sprzęt, którego wartość, przy skromnych wymaganiach nie przekroczy równowartości 30 - 40 gotowych much kupionych w sklepie. Nie każdy ma predyspozycje do tego typu zajęć, ale komuś, kto lubi precyzyjną dłubaninę i ma średnie zdolności manualne, wykonywanie tych misternych imitacji owadów nie powinno sprawić kłopotu. Oczywiście nie od razu…

Najpierw kilka wieczorów spędzonych na rzucaniu mięsem, obgryzaniu paznokci i waleniu pięścią w stół… Aż tu wreszcie udaje się wykręcić kocmołucha, który wydaje się być „supermuchą”! Kiedy jednak porównamy go z pierwowzorem wykonanym przez starego wyjadacza, znów rzucamy mięsem i zaczynamy cały proces od początku. Gdy złowicie pierwszą rybę na wykonaną przez siebie muchę nabierzecie pewności, że nie był to daremny trud. Satysfakcja gwarantowana, zajęcie na długie zimowe wieczory zapewnione, a i w portfelu zostanie parę groszy.

Celowo nie zagłębiam się w techniczne szczegóły wędkowania na muchę, gdyż potrzeba do tego obszerniejszych publikacji. Wspomnę tylko, że wyodrębniamy 4 podstawowe techniki:

Sucha mucha – chyba najbardziej ekscytujące łowienie na imitację owadów, płynących po powierzchni wody.

Mokra mucha – łowienie na imitację owadów płynących w toni lub takich, które nie zdążyły się jeszcze wydostać na powierzchnię.

Streamer- metoda mająca wiele wspólnego ze spinningiem, polegająca na podciąganiu dużej muchy, często w fantazyjnych kształtach i kolorach i prowokowaniu drapieżników.

Nimfa - bardzo popularna i skuteczna technika łowienia na obciążone ołowiem imitacje larw owadów, płynące w toni lub blisko dna.

Wszystkich tych, którzy zdecydują się rozpocząć zabawę z muchówką i będą chcieli poznać więcej szczegółów dotyczących techniki łowienia, sprzętu i używanych przynęt, odsyłam do fachowej literatury. Wprawdzie liczba wydawnictw poświęconych tej dziedzinie wędkarstwa jest znikoma ale wystarczy, że wpadnie Wam w ręce książka Adama Sikory „Wędkarstwo muchowe”, a dowiecie się wszystkiego co szanujący się muszkarz wiedzieć powinien. Ci zaś, którzy pójdą dalej i postanowią samodzielnie wykonywać przynęty, powinni koniecznie przestudiować „Poradnik wędkarski” Wojciecha Węglarskiego, który zawiera mnóstwo informacji dotyczących materiałów, narzędzi i receptur potrzebnych do wykonywania sztucznych muszek.

Żadna książka nie zastąpi jednak doświadczonego i znającego się na rzeczy „profesora”, który chciałby przekazać przynajmniej część swojej wiedzy. Czas potrzebny na zdobycie pewnych umiejętności skraca się wtedy kilkakrotnie.

Adaś Sikora, we wspomnianym już „Wędkarstwie muchowym” napisał, że początkujący wędkarz powinien skierować swe pierwsze kroki na łowisko obfitujące w ryby (najlepiej komercyjne), żeby się nie zniechęcił pierwszymi niepowodzeniami. Wszystkich świeżo upieczonych muszkarzy wysyłałbym w upalny lipiec nad San lub Dunajec i pozwolił łowić tylko między 11:00 a 15:00. Jeśli po takiej próbie nadal będą chcieli łowić na muchę, to chętnie spotkam ich kiedyś nad wodą.

Mundek







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=741