Żywiec czy spinning - strzał trzeci
Data: 15-01-2004 o godz. 09:00:00
Temat: Nasza publicystyka


Ja łowię na żywca i uważam, że administracyjne zakazy stawiane przez ludzi nie mających z wędkarstwem nic wspólnego są bez sensu.

"- A, to witamy kolegę kłusola..."



Powyższy dialog w formie elektronicznej miał miejsce ze dwa lata temu i był prowadzony na jednym z wędkarskich portali. Później było jeszcze ciekawiej zostałem okrzyknięty łobuzem, bandytą i w końcu wyrzucony z forum za nazwanie jednego z polemistów "cieniasem" - zrewanżowałem się za "kłusola".

Temat stary, o którym pisano tyle, że jakby zebrano wszystkie teksty, grubość periodyku znacznie przewyższyłaby grubość Encycloapedia Britannica. Z braku czasu (ta cholerna nowa robota), oddam zaledwie klika (celnych) strzałów w tym pojedynku.

Tekst Jarbasa, który skłonił mnie do strzelania jest idealnie "politycznie poprawny" i zgodny z "obowiązującym" obecnie w branży kierunkiem.
1.Spiningista to ten dobry (Gary Cooper w "W samo południe"), "upaja się odgłosami budzącego się dnia", łowi na ładne, kolorowe przynęty, często zmienia wędziska i kołowrotki. Co ważne, szczupaki zahaczają się z reguły "za wargę" pojedynczym hakiem, którego wyjęcie można porównać do wyjęcia kolczyka z ucha.
2. Żywczarz (och, po prostu nóż się w kieszeni otwiera na samą myśl), to typowy schwartz charakter (Jesse James, bracia Daltonowie i Pancho Vija razem wzięci), więc ma skłonności do alkoholizmu. Raczy się dość obficie piwem a jego twarz jest niezbitym dowodem na to, że robi to od dłuższego czasu. Jest sadystą lubującym się w dręczeniu małych rybek, które pływając brzuchem do góry stają się pożywieniem ptaków i tych większych ryb. Ulubioną stosowaną przez niego torturą jest "przywiązywanie" szczupaków do gałęzi jak psa do budy. Zgodnie z obowiązującym powszechnie wizerunkiem chodzi w gumiakach i kufajce, nie zwraca uwagi na piękno krajobrazu, bez ustanku ćmi sporty lub popularne i nigdy nie pozbywa się swojej bambusówki, obowiązkowo uzbrojonej w druciany przypon z kotwicą na końcu.

Stereotyp (według Słownika Wyrazów Obcych) - to rozpowszechniony pogląd często fałszywy i krzywdzący nie posiadający dodatkowo uzasadnienia. Posługując się tym wnioskowaniem, każda blondynka to dla nas skończona idiotka, Cygan zawsze jest złodziejem, a Arab terrorystą.

Duża część spinningistów, których miałem okazję spotkać była zarozumiałymi, przemądrzałymi gnojkami, którzy robili mnóstwo hałasu i rzucali niedopałki do wody. Jednak pisząc o spinningu nie mieszałbym do tego spinningistów. Metoda metodą, ale należy pamiętać, że uprawiają ją ludzie. Można potępiać starszego gościa pod wąsem łowiącego na żywca, który nad wodą zachowywał się jak skończony palant a nie wszystkich żywczarzy.

Ja nie spinninguję aktywnie od wielu już lat, a powody, dlaczego na drapieżniki czaję się z żywcówką były dosyć prozaiczne. Po pierwsze kasa. Gdy wybierałem się pomachać spinningiem wcześniej odwiedzałem sklep wędkarski gdzie zostawiałem zasadniczą część mojego skromnego kieszonkowego. Przy okazji następnego wyjścia czynność musiałem powtarzać z powodu, iż większa część obrotówek, wahadłówek, woblerów i twisterów pozostała w burym nurcie mojej ukochanej rzeki. Poważnie - zerwałem wszystko, co tylko mogłem i ulubionego meppsa i zakupiony z bólem serca, pioruńsko drogi japoński wobler. Generalnie nad wodę przychodziłem z pełnym pudełkiem odchodziłem z prawie pustym - siatka też, niestety, była pusta.

Po drugie, już nadmieniłem powyżej, efekty były mizerne, choć jedną z większych ryb jakie złowiłem był właśnie kleń, który połakomił się na wspomniany japoński wobler. Poza tym, była ogólna bryndza, na 10 wyjść z 9. wracałem o kiju - chyba jestem jakimś spinningowym antytalentem.

Po trzecie, wędkarstwo to dla mnie sposób odpoczynku, oderwania się od ciężkiej pracy i wszystkiego innego. Wędkarstwo to czas żeby usiąść popatrzeć w niebo, popatrzeć w wodę i dojść do wniosku: "kurde, jakie życie jest jednak piękne!". Łapanie w biegu pudełka z "gumami" i ostra marszruta brzegiem rzeki nie mieści się w moim kanonie wędkarstwa.

Żywiec to co innego, żywiec to całe przedsięwzięcie. Najpierw wsiadam na rower i jadę na tzw. "budzycho", czyli fantastyczny zakręt rzeki, gdzie całe dno jest usłane mniejszymi i większymi kamieniami. Metoda zawsze taka sama, wchodzę w woderach jak najdalej się da, po czym "tańczę twista" wzruszając dno. Jak tylko się da, delikatny zestaw (żyłka 12, spławik 1,5 g, leciutka wędka bez kołowrotka i ostry haczyk z kawałkiem czerwonego na końcu), puszczam spod swoich nóg i się zaczyna. Biorą kiełbie, jelce, płotki. Bardzo często trafia się ładny okoń - wtedy jest jazda. Ryb biorę zazwyczaj 5 lub 6 sztuk. Kolejnym etapem przedsięwzięcia są "główki", między którymi woda spokojna i głęboka - tam jest szczupak.

Z wynikami też jest różnie. W zeszłym roku kiepsko; miałem wprawdzie kilka pięknych brań, niestety, wszystkie koncertowo spierniczyłem. Chyba nigdy się nie nauczę - spławik pięknie idzie pod wodę (mi "coś" podchodzi do gardła), czekam, zacinam i wyciągam... albo pusty haczyk albo poszatkowaną przez szczupacze zęby płoteczkę - jakiś za nerwowy jestem czy co?

Emir







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=683