Łów, Oldi, łów (4)
Data: 09-01-2004 o godz. 08:00:00
Temat: Bajania i gawędy


Okulary na nos. Zdejmuję z siebie coraz cięższe ubrania. Kapelusz z dużym rondem daje dodatkowy cień. Jeszcze tylko krem z filtrami na odkryte ręce i nogi. Jestem gotowy.



Na hak zakładam cztery białe robaczki. Koszyk mocno zagnieciony z zanętą i daleki wyrzut przed siebie w miejsce nęcenia. Zestaw wpada do wody. Liczę. Jeden, dwa, trzy... osiem, dziewięć. Żyłka zluzowana. Mam dno. Zatopić żyłkę i obciągnąć luz. Kij na podpórkach i powoli zwijam nadmiar żyłki. „Małpka” w górze, żyłka powoli znika w wodzie. Już głębiej nie pójdzie. Teraz luzuję „małpkę”. Z kołowrotka wyciągam żyłkę żeby zwis był właściwy. Wyciągam i wyciągam, a zwisu jak nie było, tak nie ma. Co się dzieje? Branie? Zacinam.

To nie może być prawda. Na kiju czuję opór. Zaczep czy ryba? Targnięcie kija wyjaśnia sytuację. Ryba wzięła, zanim zdążyłem się przygotować. Mozolny ale skuteczny hol doprowadza prawie dwukilowego leszcza pod brzeg. Widzę hak ledwo co zaczepiony na skórce wargi. Sam nie wiem, jak udało mi się go w takich warunkach doholować. Ryba zmęczona leży bokiem na lustrze wody. Sięgam po podbierak i... hak wypina się. Wędka odskoczyła do tyłu. Co za pech! Leszcz nadal jakby nie wiedział o uwolnieniu i leży na boku. Wkładam mu pod nos podbierak. Nie zagarnę. Musi sam wpłynąć. Dolnikiem wędki szturcham gagatka. Ma drogę prosto w podbierak. Ten wygiął się w łuk i tuż obok podbieraka, odpłynął spokojnie w toń. Ale ze mnie głupiec. Tylko łyk piwa doprowadzi mnie do spokoju. Siadam na koszyku. Pstryk! Głos otwieranej puszki jakoś dziwnie niesie się po lustrze wody. Nawet zmienia melodie na prr, prr. Czesi mówią, że to oka mrzik, Niemcy augen blik.

Złapałem zahaczoną o podpórkę spławikówkę. Żyłka uciekała coraz szybciej z kołowrotka. Mam już kij w górze. Nie trzeba zacinać. Ryba zrobiła to sama. Zdążyła nawet wejść w grążele. Szamotanie się z zestawem do niczego nie prowadzi. Twarde łodygi liści i świetna ich amortyzacja niechybnie wskazują na moją klęskę. Na szczęście zrywam tylko hak.

Teraz dopiero widzę przewróconą puszkę z piwa i pełno piany na piasku. Śmiać się czy płakać? Nastawiam ucho nad lustro wody. Tak. Słyszę jak śmieją się ze mnie ryby. Dobrze, że jestem sam. Co za wstyd. Przyjechał taki ze Śląska i chce ryby łowić. Mam tylko nadzieję, że brzuchy rybkom nie popękają, zanim się za nie zabiorę. Szybka decyzja. Tylko jedna wędka. W grążelach już nieźle namieszane. Spalone miejsce. Została gruntówka.

Koszyk załadowany, białe robaczki na haku i zestaw szybuje w to samo miejsce. Podczas obciągania zestawu, bardziej patrzę na żyłkę schodzącą do wody niż na kołowrotek. „Małpka” już wisi i pozostaje jedynie oczekiwanie. Jest branie. Wskaźnik podskoczył i opadł do punktu wyjścia. Ręka już na kiju. Idzie. Powoli, majestatycznie ryba zaczyna ściągać luzy. „Małpka” już prawie przy kiju. Zacinam. To było książkowe branie. Ryba próbuje walczyć. Niestety, zestaw jest silniejszy. Hol ryby do samego brzegu nie sprawia problemu. Mam ładnego leszcza. Grafitowozłoty kolor. Brązowa mordka. Zwyciężyłem. Teraz kolej na kolegę. Sam nie będzie pływał w siatce.

Zestaw zarzucony. Oczy wpatrzone w „małpkę”. Wiem, że zaraz się ruszy. Wiem, że tam jest ich całe stado. Zaraz znajdą koszyczek i zacznie się zabawa. „Małpka” znowu ruszyła ku górze. Zacinam i... katastrofa! Ryba „dostała po zębach”. Hak tylko potrącił wargę ryby. Ale ze mnie dzisiaj fujara. Jedyny dzień na rybach i taki pech. Tyle kilometrów w nadziei na parę godzin połowu i taka klapa.

Szybko zwijam zestaw. Już dochodzi do krawędzi stoku, gdy nagle ŁUP. Kij aż zgięło, z kołowrotka jak z procy wylatuje na maksymalnym uciągu żyłka. Co się stało? Próbuję to coś holować. Zatrzymuję ją i zestaw się luzuje. Koniec. Ściągam i widzę, że mam koszyk. Hak też jest na miejscu. Tak. To był atak na koszyk. Widać zgięcie. Więc tutaj czaił się szczupak? Znowu źle łowiłem? Zła taktyka? O, nie! STOP!

CZĘŚĆ TRZECIA

Posłuszny pies ustępuje miejsca. Zapalam samochód i wyjeżdżam. Bramę zamyka babcia.
- Tylko przywiezie jaką dobrą rybkę - woła na pożegnanie.
- Będzie ryba w wodzie to i przywiozę - odpowiadam z uśmiechem i pewny zwycięstwa ruszam w drogę.

Wjazd na główną drogę. Teraz kierunek Gołdap. Za kościołem, z prawej, jeszcze 100 metrów i zjazd w brukowaną drogę na lewo. Mam ją. Kamienie tak pękate, że muszę poważnie zwolnić. Dwa zakręty i kończy się bruk. Tak miało być. Teraz już miękko po polnej drodze, aż do olsu. Drogi się rozchodzą. Główna idzie w prawo, a węższa w lewo pod górkę w kierunku lasu. No to w lewo. Podjeżdżam do lasku. Jeszcze sto metrów i z prawej tuman mgły. Co ja piszę. Morze mgły. Z prawej zjazd na coś, co przypomina zatoczkę na samochody. Jadę dalej. Droga okrążyła zatokę jeziora i mamy jej koniec. Na szczęście zrobiło się nieco szerzej i jest gdzie zawrócić. Idę zobaczyć, czy jest gdzie łowić.

Z lewej widzę wąską ścieżkę dochodzącą do jeziora. Na dole niewielki placyk. Brzeg piaszczysty. Oaza piasku wśród zakrzaczonych brzegów. Stanowisko na jednego wędkarza. Od razu widać jak dno schodzi w dół. Przed podwodnym urwiskiem zaledwie trzy metry półki głębokości pół, może jednego metra. Na wprost wielka otwarta i ciemna woda. Z prawej powalone drzewa i też głęboko. Na brzegu sporo wbitych ołówków. To bobry zwaliły olsy do wody. Z lewej szeroka płań. Musi tam być płytsze miejsce, bo daleko w środek jeziora wdziera się gęstwina białego grążela. Wymarzone miejsce. Lepiej być nie mogło.

Szybko po sprzęt, zanęty i piwo. To trzeba uczcić. Takiego łowiska dawno nie widziałem. Jeszcze zobaczymy, co w wodzie piszczy. Czasem przelotne spojrzenie na wodę, może zadecydować o właściwym wyborze.

Przez polaroidy próbuję dostrzec bogactwo wody. Nie widać drobnicy. Spod podwodnych zarośli z lewej strony widoczny jeden rak. Idzie bokiem wzdłuż zarośli. Szerokie szczypce, niewielki rozmiar, brak charakterystycznych pręgów na odwłoku. To rak szlachetny. Nie ma drobnicy. Albo gdzieś tutaj siedzi drapieżnik, albo wolą przebywać pod grążelami. Szkoda czasu. Mgła opada, czas leci, a ja zamiast łowić, wpatruję się w wodę, jak w telewizor.

Wędki już przygotowane. Spławikówka na winkelpickerku. Będziemy szukać jakiegoś rozsądnego żywca. Ciężki teleskop zbroję solidnym zestawem żywcowym. Spławik ciężki, wolframik długi. Zysk, albo w pysk. Rozrabiam zanętę i zanęcam skraj grążeli. Nie ma co żałować. Dziesięć kul z dodatkiem białych robaczków wystarczy. Zakładam na hak białe robaczki. Trzy wystarczą. Głębokośc niecałe dwa metry. Tam musi coś podejść. Nie czekam zbyt długo. Spławik unosi się delikatnie, zmienia kąt nachylenia i spokojnie zanurza się w głębię. Zacinam. Mam niezłą rybkę. Szczytówka ładnie wygięta, ale rybka powoli podchodzi do brzegu. To piękny karaś. Zaczepiony za wargę, łatwo haczyk można wypiąć. Nie ma co czekać. Trzeba puścić go na teleskopie. Niech szuka szczupaków. Może sum? No bo niby dlaczego ta woda nazywa się Sumowo?

Pojedynczy duży hak na żywca jest według mnie lepszy od kotwicy. Teleskop dosyć długi, więc spławik ustawiam wysoko. Głębia jest niezła, trzymetrowy grunt będzie i tak trochę za mały. Karaś już wrzucony. Spławik zaczyna wojenny taniec. Na podpórce elektroniczny sygnalizator. Hamulec popuszczony do zera. Jak uderzy to będzie słychać pisk.

Tymczasem trzeba jeszcze jednego żywca na rezerwę i zaczynamy szukać większej białej rybki. Drugi karaś już zacięty. Już odpoczywa w przestronnej siatce. Zmiana planu. Otwieram puszkę kukurydzy. Trzeba obsypać całą okolicę grążela. Nie będę teraz niepokoił ryb spławikiem. Wędeczka na chwilę sobie poczeka na brzegu. Karaś zaś, za bardzo powędrował w lewo, w kierunku grążeli. Trzeba go zwinąć i przerzucić. Tym razem w prawo. Tam też głęboko. Zestaw zarzucony. Karaś znowu prowokuje, zanurzając całkowicie spławik. Znowu poddaje się wyporności spławika. Na szczęście obiera kierunek: środek akwenu. Karasiowy zestaw żywcowy podoba mi się najbardziej. Ta ryba jest jak automat napędzany specjalną bateryjką extra power.

Czas na piwko. Najważniejsze to spokój. Nie ma co się spieszyć. Mam cały dzień do dyspozycji. Wchłaniaj Oldi czyste powietrze. Utrwalaj te wspaniałe widoki. Słuchaj przyrody. Jesteś tu sam. Tylko ty i Matka Ziemia. Teraz słyszę gdzieś za laskiem klangor żurawii. Jak pięknie niesie echo ich nawoływania. Ciekawe, dlaczego nie widać tutaj ptaków wodnych. Dzikie kaczki i łyski na naszych wodach, to obrazek codzienny. Tutaj jest inaczej. Czy tym razem złowię rybę?

O tym już w następnym odcinku.

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=672