Spotkania I Stopnia
Data: 17-12-2003 o godz. 09:05:00
Temat: Nasza publicystyka


Góra z górą się nie zejdą (to też już nie całkiem prawdziwe porzekadło), ale człowiek z człowiekiem ma szansę. Ile takich dziwnych i niespotykanych sytuacji ma miejsce w naszym życiu? Sięgając pamięcią, każdy z Was może przytoczyć kilka takich zdarzeń.



Już samo spotkanie z osobą nam znaną, lecz w miejscu odległym, niezamierzone, może zdziwić niejednego poszukiwacza ryby. Pamiętam takie jeszcze z okresu mojego dzieciństwa. Miałem wtedy zaledwie osiem lat. No nie, źle napisałem. Miałem już osiem lat. Wędkarstwo nie było mi obce, a na mazurskich jeziorach wyłowiłem już sporo ryb. Od dwóch lat z ojcem, dziadkiem i wujkami jeździliśmy w okresie wakacji, penetrować jeziora między Giżyckiem i Węgorzewem. W latach sześćdziesiątych XX wieku, to były najodleglejsze wyprawy z zadymionego wówczas Śląska. Zatrzymaliśmy się w małej wiosce Kuty. Prawie w połowie drogi z Pozezdrza do Kruklanek. Tam, u sołtysa, otrzymaliśmy pokój na poddaszu. Samochodem ( a jakże - bardzo luksusowym " Syrena 101”), podjeżdżaliśmy na pobliskie jeziora w poszukiwaniu węgorzy. Na obiady jeździliśmy do Pozezdrza. W tamtych czasach, na drodze w tej okolicy można było się przespać. Przejeżdżały zaledwie dwa autobusy, jeden w kierunku Kruklanek, drugi powrotny.

Jadąc kiedyś z obiadu, skręciliśmy z asfaltu w trzystumetrową polną drogę, prowadzącą do jeziora. Miejsce to nazywano Piecyk. Wtedy był to jeden dom i stodoła nad samym brzegiem ślicznego jeziora. Podjeżdżamy i widzimy, że stoi nad brzegiem czarny samochód marki IFA z lat trzydziestych. Samo spotkanie samochodu w tym miejscu, było już zdziwieniem.
Ojciec jednak dziwnie spoglądał na ten wóz. Do wujka mówi:
- Popatrz Karol, rejestracja z Krakowa!
Obaj patrzą na siebie zdziwieni. Jeszcze wszystkiego nie zrozumiałem. Przyspieszyli kroku w kierunku jeziora. Zaczynają się rozglądać.
- To chyba On - ojciec pokazał na starszego pana, siedzącego przy wędkach.
Przyspieszyli kroku a ja za nimi, nic nie rozumiejąc. Siedzący pan ze świecącą łysiną, przypominał mi tylko jednego znajomego: mojego ojca chrzestnego - pana Sabowicza.
Ale tutaj? 600 km od miejsca zamieszkania? Na pustkowiu, na którym wędkarze
przecierają pierwsze szlaki? To wprost nie do uwierzenia!

W tym dniu, pan Stanisław już zakończył swoje półgodzinne wędkowanie. Zakwaterowany w odległym Węgorzewie, z przyjemnością zmienił lokum i zamieszkał z nami w Kutach. Zdawałoby się, że to spotkanie będzie dla mnie najbardziej niecodzienne.
Tak jednak nie było.

Minęły dziesiątki lat i dzięki internetowi, poznaję wirtualnie kolegów po kiju. Stary Rysiu z niedowierzaniem przyjmuje wiadomość, że klika na czacie z wędkarzem z ALASKI.
Odległe Aachen, czy Split już nie robią wrażenia. Wirtualny świat zaczyna być mały.
Jeszcze jedno spotkanie w rzeczywistym świecie. Spotkanie z Sazanem. Rodzinka chce pojechać do Krakowa. Wnuczek musi zobaczyć smoka. Dla mnie Kraków to jeden z kolegów poznanych na czacie - Sazan. Mam już telefon do niego. Dzwonię:
- Sazanku, w niedzielę będę w Krakowie, masz czas na piwko?
Jesteśmy w Krakowie, niedaleko Rynku, sam nie wiem dokładnie gdzie. Jest piękna pogoda. Dzwonię do Sazana. Opisuję miejsce, w którym się znajduję.
- Stój tam i czekaj. Będę do 20 minut – odpowiada Sazi.
Jak wygląda Sazan? Czy my się tutaj rozpoznamy? Tłumy spacerowiczów, turystów nie napawają mnie optymizmem. Nie mam żadnego znaku rozpoznawczego. Zapomniałem o tym szczególe. Rozglądam się po okolicy. Skąd nadejdzie? Od strony murowanej bramy?
Od ruchliwej ulicy? Może tu z boku, gdzie stoi dorożka? Mija uzgodniony czas i widzę z daleka w tłumie spacerowiczów idącego w moim kierunku uśmiechnięty dżentelmen. Poznajemy się bez problemu. Może właśnie On mnie zobaczył pierwszy, bo z pewnością nie pasowałem do tego miejsca. Witamy się jak starzy znajomi. To było naprawdę coś niesamowitego.
Piwo smak miało jeszcze lepszy.

Wydawałoby się, że teraz tylko posypią się takie spotkania. Będziemy się poznawać przy różnych okazjach. Tak było. Zjazdy pogawędkowiczów jeszcze dzisiaj okropnie mnie rajcują i coraz bardziej tęsknie za nimi. Próg mojego domu przekroczyli koledzy nie tylko z Polski, ale i z Aachen. Zdawać by się mogło, że to koniec moich wspomnień. Tymczasem...
Jest rok 2002. Jak to się stało, że taki stary pryk wylądował na rybach w... Hiszpanii?
Sam nie mogę w to uwierzyć. Co to z człowieka robi internet? Jest nas spora grupka wędkarzy. Jednak wszyscy wiemy, gdzie kto łowi, kiedy śpi lub jest na wycieczce.
Siedzę sobie w łodzi na Ebro, 14 km od miejsca zakwaterowania, 2500 km od mojego domu.
Grupa nasza ma dwie łodzie. Na jednej siedzę ja. Obok na pomoście nasz kolega z Niemiec - Richat. Druga łódź na przystani. Ekipa śpi po nocce. Za dużą wyspą na rzece w okolicy Deltebre, mało kto przejeżdża motorową łodzią. Mamy łodzie z 15-konnymi silnikami spalinowymi.
Jest słoneczna pogoda i łowimy pod brzegiem karasie i sazany. Zza wyspy wypływa łódź na pełnym biegu i jedzie środkiem rzeki w naszym kierunku. Nie jest to widok niecodzienny, więc tylko rzut oka czy to czasem nie nasza ekipa wybrała się na ryby. Po sylwetkach i ubiorze oceniam, że to obca załoga. Gdy zdawało się, że łódź nas minęła słyszę, że jej silnik gwałtownie zamiera. Ze środka rzeki słyszę wołanie: OLDI !?!?

Pomyliłem się, czy co? Czyżby to byli nasi? Obracam się w kierunku łodzi. To nie Sazan.
Na Karpiarza też mi ten jegomość nie wygląda. To nie Mariusz i Artur. Więc kto?

- Kto pyta? - krzyczę w ich kierunku.

Łódź zawraca i podpływa do nas. Patrzę zdziwiony. Dwie obce roześmiane twarze. Już są blisko i tylko patrzeć, jak dobiją do mojej łodzi. Nie znam ich. Młody „macho” wyciąga do mnie dłoń i mówi: - Cyran jestem.

Cyran? Z Berlina? Jak mnie tutaj poznałeś?!? - pytam z niedowierzaniem.
- Po kapeluszu! - z uśmiechem odpowiada Cyran - Twój kapelusz jest znany z galerii. Byłeś w nim na zlocie w Przewięzi. Oglądałem fotki.
Ze zdziwienia nie mogłem uwierzyć, że to prawda. Na takim odludziu, już nie 600 km, ale 2500 km od domu. Jaki ten świat zrobił się mały. A może to my robimy się coraz więksi?

Wieczorem, na specjalne zaproszenie, Cyran z kolegą odwiedza nasze miejsce zakwaterowania. Tam dowiaduję się, że spotkanie ze mną, to nic w porównaniu z tym, co trafiło się żonie naszego kolegi Karpiarza. Ona zapamięta to „Spotkanie I Stopnia” bardziej, niż ja swoje. Czy Karpiarz je opisze zależy od Was i Waszego nacisku.
Wiem, że nie daje się długo prosić.

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=645