Pojedynek pierwszy - żywiec kontra spinning
Data: 11-12-2003 o godz. 15:15:00
Temat: Nasza publicystyka


Trudno będzie mierzyć się z największym gronem wędkarskim, łowiącym drapieżniki na spinning. Jednak wiem, że połów na żywca, daje o wiele więcej przyjemności.



Popatrzcie jednak na spinningistę.
Przyjeżdża taki nad wodę, miejscówki dawno już zajęte. Kiedy nad wodą cisza i wszyscy skupieni nad swoimi spławikami, On trzaśnie drzwiami swojego samochodu. Teraz nie wiadomo, czy to rozbryzg drobnicy po uderzeniu drapieżnika, czy rybki wystraszyły się huku. Na dzień dobry nie może już oczekiwać ciepłego przywitania. Mało tego - idzie do nas. Pewno chce wiedzieć, czy złowiliśmy rybę. Jego o wiele za duże gumowce sprawiają, że krok ma twardy i co gorsze, niezbyt cichy. Teraz to my dla niego jesteśmy chamy, gbury i nietowarzyscy. Takiemu można pokazać palcem kierunek i z kijem bejsbolowym w dłoni wstać do niego z krzesełka. Może dopiero wtedy zrozumie.

Ten nie był jeszcze najgorszy. Po paru minutach znowu nastaje błoga cisza i wszystko powraca do normy. Ale podjeżdża inny samochód. O zgrozo, z łodzią! Widzi, że miejsca na brzegu obstawione. Ale co on ma robić? On chce pospinningować. Kulturalny spinningista podchodzi do nas i pyta, czy może zwodować tu swojego uboota. Patrzę na brzegi. Obok same krzaki. Dalej wysoka burta - brak możliwości. W końcu to nie jest mój staw i biedak ma prawo do wędkowania. Grzeczny i kulturalny gość, więc dostaje zezwolenie. Trzeba mu jednak trochę pomóc - będzie szybciej i więcej czasu na zasiadce.
Targamy łódź.

Wędkarz już w środku. Odpycham go jak najdalej. Teraz słyszę, jak spada na podłogę łodzi pudło z błystkami. Wiosło obija się o burtę, nasz kolega zaczyna miotać się, zbierać błystki. Łódź zdryfowała w miejsce, gdzie powinny stać nasze spławiki!!!
W końcu odpływa. Zastanawiam się, czy w ogóle jest jeszcze możliwość aby coś złowić?

To przykład najgorszego scenariusza. Ale zaraz, zaraz. To pojedynek ZA albo PRZECIW metodzie spinningowej. To, że spinningista może być uciążliwym dla reszty, to nie wszystko. Musimy zatem utożsamić się z metodą połowu na spinning. Teraz zobaczymy, czy ta metoda jest dla mnie.

Podjeżdżam na parking samochodowy, zakładam kapelusz przeciwsłoneczny, okulary polaroidy, biorę delikatną, leciutką wędeczkę, koszyk z przynętami i schowkiem na ewentualne ryby. Wodery na nogach, delikatnie zamykam samochód - nikt mnie nie zauważył. Tam z lewej strony, rozciąga się brzeg zarośnięty trzcinką. Brak stanowisk wedkarskich. Wymarzone miejsce na drapieżnika. Powoli wchodzę do wody. Dostaję się na szczyt zarośli. Woda za kolana. Jest dobrze. Pierwszy rzut wzdłuż trzcin, powoli zwijam woblerka. W połowie drogi, coś puknęło w kij. Ryba sama się zacięła. Czuję, że mała. Okonek długości mojego palca próbuje spiąć się z kotwiczki. Wyjmuję biedaka.
Grot kotwiczki wbity w brzuch. Jak on to zrobił? Mimo delikatnego odhaczenia, ryba robi fikołki na wodzie. Raz nurkuje, potem znowu wypływa, tańczy walczyka wokół swojego ogonka. Trudno, nie moja wina. Nie będę płakać za jakimś okonkiem. Inna ryba go pożre. Rzucam dalej. Znowu telepie się okonek. Jak on miał zamiar pożreć taki duży wobler? Mimo zahaczenia za pysk, ryba po uwolnieniu odpływa z wystającą płetwą grzbietową. Odprowadzam ją wzrokiem. Jest coraz dalej. Z góry atakuje ją rybitwa. Okonek nie miał szans. Może teraz na otwartą wodę. Rzut, podciągam, wobler nurkuje. Pracuje dobrze - czuć na kiju jego drgania. Zero ataków. Może trzeba głębiej?
Zmiana woblerka na tonący. Jeden rzut, drugi. Czekanie, aż opadnie na dno. Ale czy już jest na dnie? Tak - żyłka się zluzowała. Delikatne podciągniecie. Pracuje. Zero pobić. Przesuwam się dalej. Kolejny rzut, podciągnięcie i kij przyjmuje kształt łuku. Zacinam. Coś siedzi. Wolno podciagam - to nie okoń. Powoli pompuję. Chcę zobaczyć błysk, kolor, kształt. Podciągam bliżej i bliżej... sandaczyk. Spinningiści nazywaja go "kargulena". Spiąć się nie ma szans. Prawie cały wobler w pysku. Wyjmuję wędkarskie cążki do odczepiania. Jeden grot, drugi. Teraz druga kotwiczka - idzie dobrze, byle nie puścił farby. Całą operację wykonuję pod lustrem wody. Może przeżyje? Ryba jednak już na samym końcu, na ostatnim grocie, uderzyła w przód. Cążki zatrzymały się na jej skrzelach. Ryba odpływa ,zostawiając czerwony ślad. Już z niej sandacza nie będzie.

O, nie! To żaden wypoczynek. Po takim wędkarstwie chce się płakać.
No i jak wam się to podobało? Można mówić: aktywność, ruch, spacery, poznawanie całej okolicy... Do takich relaksów to lepsze jest bieganie, ornitologia - zamiast wędki lornetka i "bezkrwawe łowy".

Jak na drapieżnika, to tylko żywiec! Tutaj mamy wzbogacone wędkowanie. Żeby łowić na żywca, trzeba go najpierw złowić. No i mamy już dwie metody.
Delikatny spławiczek i ciężki spławik żywcowy. Tutaj mam większą szansę na selekcję poławianej ryby. Inny sprzęt na okonie, inny na szczupaka, jeszcze inny na sandacza i suma. Wspomniałem o łowieniu żywca, bo kupiony jest zły. Tutaj musi być rybka z tej wody. Taka, jakiej tutaj najwięcej. Tak wybarwiona, jak ryby z tego akwenu. Wypoczynek zaczyna się na dobre. Najpierw dawki adrenaliny przy połowie żywca. Spławik zaczyna drgać. Już się zaczyna prawdziwe wędkarstwo. Czy żywiec będzie właściwy? Prędzej czy później, jest nasz wymarzony. Takiego chciałem. Jeszcze jeden, dwa na rezerwę i zaczynamy zbroić cięzki kaliber. Trzy żywce i dwie wędki. Tak trzymać.
Jedna żywcówka penetrująca okolicę – ciężki spławik. Druga – z wiatrem na dno, bez spławika, ciężka denka.
Pierwsza adrelina już zeszła, piwko i spokojnie czekać. Teraz odpoczywamy i obserwujemy okolicę. Może gdzieś tam z boku coś pogoni? Jesteśmy gotowi na wszystko. Spławikówka tańczy po lustrze wody. Karaś nie do zdarcia. Będzie biegał w lewo i prawo, choćby cały dzień. Każde mocniejsze zanurzenie, każdy gwałtowniejszy ruch spławika powoduje szybsze bicie serca. To nie spinningowe ciąganie blachy.
Tutaj łowią i oczy.
Spławik zaczyna gwałtownie uciekać pod wodę, od razu widać – to nie żywiec. Jeszcze kija w ręce nie mam, jeszcze nie czuję w rękach targania ryby, ale już wiem, że to atak! Zanim jednak poczuję rybę, mam sporo czasu. Popuszczać? Już czas? Jeszcze nie? Połknął? Stoi? Zaraz znowu ruszy.

Czy z takim wędkarstwem mamy do czynienia w metodzie spinningowej? I mamy już następujące ZA:
- nikomu nie przeszkadzamy,
- łowimy podwójnie,
- dodatkowy element doznań wzrokowych,
- zapomniałem o selektywnym łowieniu,
- możliwość spokojnego wypicia złotego, zdrowego napoju.
Cóż może być PRZECIW?
- Męczenie rybek na haku?
- Pełny bagażnik sprzętu?

Panowie! My łowimy ryby w wodzie, a nie w komputerze. Kto, gdzie, kogo i dlaczego męczy – lepiej przemilczeć.
I kto ma rację?

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=640