Kukurydziane eksperymenty
Data: 05-12-2003 o godz. 11:00:00
Temat: Karpiomania


W połowie sierpnia wybrałem się z kilkoma znajomymi na karpiową wyprawę. Jej celem było łowisko, słynące ze sporej ilości okazów. Jako że wyprawa zaplanowana została na kilka dni, należało się do niej pieczołowicie przygotować. Nie tylko z myślą o własnych wygodach, lecz także, a raczej przede wszystkim, z myślą o karpiach.



Zaczerpnąłem trochę informacji od łowiącego na tym łowisku kolegi. Chciałem się między innymi dowiedzieć, na co będziemy łowić, co może tamtejszemu karpiowi przypaść do gustu i o jakie niezbędne nowinki powinienem się wzbogacić. Odpowiedź była krótka: kukurydza, a resztę mam. Zakupiłem ją w ilości około 30 kg, resztę miał dowieźć kolega po kiju. Dochodził już czas wyjazdu i należało rozpocząć przygotowywania. Garnek, blisko
20 litrowy, na kuchenkę i rozpoczynam pichcenie. Nie wymaga ono ciągłego wpatrywania się w garnek, więc miałem trochę czasu na przygotowanie ekwipunku. Co jakiś czas zaglądałem do kuchni czy kukurydza znajduje się jeszcze w naczyniu. W trakcie przygotowań doszedłem do wniosku, aby odsypać trochę lekko podgotowanej kukurydzy do innego naczynia i tam dogotować specjał z jakimś zapachem. Dużego wyboru nie miałem, gdyż w szafce znalazłem tylko atraktor truskawkowy, tak więc kukurydza o zapachu truskawkowym będzie stanowiła moją „tajną broń”. Wyjąłem znacznie mniejszy garnek, przesypałem kilka garści kukurydzy i wsypałem atraktor. Zapach truskawkowy unosił się w całym mieszkaniu. Wróciłem do wcześniej przerwanych prac nad pakowaniem się. Pakowaniem? Prawdę mówiąc to myślami byłem już nad wodą i holowałem wielkie karpisko, które wzięlo na nic innego, jak... oczywiście - na truskawkową kukurydzę. Odjazd w lewo, zakręt w prawo, a ja walczę z wyimaginowaną rybą.

Ten sen na jawie zakłócił jakiś brzydki zapach. Pobiegłem szybko do kuchni, spojrzałem do garnka z kukurydzą truskawkową, a tam na powierzchni unosi się maź. Coś, jakby czerwony kisiel, wody jakby z lekka mniej. Kukurydza przywarła do dna garnka i zaczęła się przypalać. Pozostawiłem ją w spokoju tak, aby jeszcze troszkę zmiękła. Okno w kuchni otwarte maksymalnie, Czas odcedzenia kukurydzy już nadszedł, więc to, co nadawało się do zabrania nad wodę wylądowało w woreczku. Jeszcze tylko prace porządkowe (a było co sprzątać) i oczywiście usilna próba domycia mniejszego garnka. Po upiornym szorowaniu skapitulowałem i było już jasne, że zniszczyłem ulubiony garnek gospodyni domu. W woreczku znajdowała się już przynęta truskawkowa, naturalna w wiadrze, jeszcze tylko sprzęt do samochodu i czym prędzej nad wodę.


Pierwsza nocka nie zaowocowała czterem wędkarzom nawet najmniejszym braniem.
Rano, nęcenie kukurydzą a przed zapadnięciem nocy, ponownie dokarmianie milusińskich. Kolejny dzień upływał na beztroskim odpoczynku i pełnym relaksie przy piwku i opowieściach znad wody. W późnych godzinach popołudniowych po raz pierwszy rozległa się muzyka sygnalizatora, która napełnia optymizmem niejedną duszyczkę. Niestety - moja odległość od wędki przyczyniła się do ucieczki ryby z haka. To pierwsze branie miało się okazać zwiastunem bardziej owocnej nocy i z lekka rozjaśniło światełko w wędkarskim tunelu. Lecz dla mnie to branie było czymś więcej niż braniem na zwykłą przynętę. Jak się okazało, rybie posmakowała truskawkowa kukurydza!!


Na chociaż taki widok wszyscy liczyliśmy

Niestety, i tej nocy karpie nie chciały współpracować, nic nie działo się po naszej myśli. Światełko było widziane już jakby przez mgłę, z godziny na godzinę oddalało się coraz dalej. Ale przyszedł kolejny dzień. Dzień, który był ostatnim dniem naszych zmagań niekoniecznie z karpiami. Reszta kukurydzy, jaka nam jeszcze pozostała została pieczołowicie podana w miejsca już nią wielokrotnie obsypywane. Skrajnie wyczerpany siedzeniem nad wodą - bo w sumie łowieniem tego nie można nazwać - udałem się na zasłużoną drzemkę.

Na blisko dwie godziny przed wschodem słońca odezwał się jeden z sygnalizatorów. Odjazd był na niecałe dziesięć metrów. Po mozolnym holu został wylądowany, a raczej dostarczony łódką pierwszy karp. Niestety nie był to wymarzony gigant, ot - po prostu - karpik. Na co wziął? Kukurydza truskawkowa ponownie zagościła na kolejnym zestawie... Powszechnie wiadomo, że karp lubi jeszcze przekąsić małe co nieco zaraz o świcie, więc czym prędzej przygotowałem zestaw i umieściłem go mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie było branie. Na kolejne nie musiałem zbyt długo czekać. Choć czas ten był wystarczający na to, aby wygodnie położyć się w namiocie i zmrużyć oczy. Po raz kolejny walka odbył się nie tylko z rybą, ale również ze śpiworem. Stojąc na mokrym piasku w skarpetkach i koszulce, starałem się wyrwać cyprynusa z zielska, w które się zapędził. Niestety nie było mi pisane przeżyć bliższego kontaktu z rybą.


Jak na trzydniowe łowienie wynik mało imponujący: trzy brania i jeden skromny, około
2,5 kg karp. Choć z naszej czwórki tylko ja mogę się pochwalić złowioną rybą i jakimikolwiek braniem. Cała czwórka dopełniła wszelkich starań, aby jak najbardziej uatrakcyjnić karpiom przynęty. A przynęty były różne: pływające i tonące kulki proteinowe o atrakcyjnych na tym łowisku smakach, kukurydza konserwowa oraz naturalna, dipowana w truskawce, skopexie, wanilii, położona na dnie jak i unosząca się nad nim. Zestawy umieszczane były w różnych odległościach od linii brzegowej. Nie liczę przypadkowych ryb takich jak płoć, która połakomiła się na dwa ziarna kukurydzy uwiązanych na włosie i leszcza złowionego w podobny sposób.
Czasem warto trochę poeksperymentować. A nuż się uda?

jacek_dsw







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=626