Przygody Franka
Data: 05-12-2003 o godz. 08:35:00
Temat: Dowcipy wędkarzy


Mam takiego kolegę. Na imię mu Franek. Z uwagi, że jest bardzo zajęty pracą zawodową rzadko zdarza mu się wyrwać na ryby. Jak już się wybierze to ma problem z kim, a jak już z kimś pojedzie to ten ktoś już nie chce więcej, ale nie uprzedzajmy faktów...



Umówiłem się z Frankiem dokładnie na piątą rano. Pływać mieliśmy łódka stacjonującą stale na jeziorze. Drewniana, duża i moim zdaniem bezpieczna. Wstałem o czwartej, patrzę przez okno - Franka samochód już stoi. Franek oczywiście w nim siedzi. Ot, nadgorliwiec. Spokojnie szykuję się do wyjścia i przed godziną piątą pakuję się do jego samochodu. Do jeziora mamy 20 km. Całą drogę buzia Frankowi się nie zamyka, cały czas nawija jak będzie ryby łowił, zacinał, holował, jakie ma przynęty. Dojeżdżaliśmy do jeziora, zacząłem wypatrywać wody, kiedy Franek niespodziewanie wcisnął hamulec. Nie, nie wcisnął a wbił go w podłogę i o mały włos, gdyby nie pasy, wyleciałbym przez przednią szybę.

Nim się zorientowałem „szto słucziłos”, jechaliśmy bardzo szybko lecz, o dziwo, w kierunku powrotnym. Jezioro się oddalało. - Czemu? - pytam. Franek odpowiada tylko: „Cicho siedź, cicho, kurde, zapomniałem wędek!”. I tak wracając po wędki nie odzywaliśmy się do siebie ani razu.

Po jakieś godzinie szczęśliwie wypłynęliśmy na jezioro. Łódka zakotwiczona - łowimy. Odwrócony plecami do Franka koncentruję się na prezentowaniu przynęty rybom. W pewnym momencie słyszę terkot hamulca kołowrotka u mojego kolegi. Słyszę dodatkowo: „Zacięła się zaraz po rzucie, na woblera, uklejkę”... Zwijam wędkę aby w razie co być gotowym na współpracę w pobieraniu ryby koledze, słysząc cały czas nierytmiczną pracę hamulca. Odwracam się i widzę wygięte w przepiękną parabolę wędzisko lecz o dziwo, szczytówka nie była skierowana w stronę wody lecz... nieba.

Ki czort? No tak, na końcu wędki szamotał się ptak. Ornitolog ze mnie jak z węża strażackiego futro, więc nazwę jego przemilczę i nie podam. Nim skończyłem swoją zadumę nad nazwą gatunkową ptaka już było po wszystkim, gdyż ptak okazał się silniejszy jak wytrzymałość linki Franka. Szkoda ptaka, szkoda wobka, szkoda Franka. Ten ostatni z pełną desperacją klapnął na ławce i jedyne co wydawał ze siebie do słowa jak najmniej nadające się do napisania. Nie tylko z uwagi na cenzurę ale dobre wychowanie i ogólnie przyjęte zwyczaje.

Zmieniliśmy miejscówkę, zauważyłem że Franek przestał preferować woblery a stał się w tym momencie zwolennikiem gumy i to dość sporych rozmiarów. Obławiał stok, ja w tym czasie podziwiałem widoki jedząc śniadanie. Hamulec kołowrotka Franka przerwał mi picie kawy i skierował zmysły w jego stronę. Patrzę po niebie - ptaków nie widać, spoglądam na wędkę – no proszę, szczytówka w stronę lustra wody. Piękne pulsowanie, odjazdy, terkot hamulca i oczywiście jak najbardziej poprawna praca nad holem mojego kolegi. W pewnym momencie przeciwnik, z którym się zmagał, ujawnił się świecą przy samej łódce.

Siedziałem cicho bacznie obserwując rozwój wydarzeń. Podziwiałem przepiękne pikowanie wędką do wody aż po uchwyt kołowrotka, akrobatyczne przechodzenie Franka pomiędzy ławkami. Szczytem wszystkiego było przekładanie wędki pod linką od kotwicy. Ryba, o dziwo, nie słabła. Miał ją jednak szczęśliwy łowca przy samej łódce. Wstałem z myślą, że może będzie chciał aby mu ją podebrać, lecz skończyło się to tylko na samym zamyśle. Szczupak postanowił zrobić świecę ponownie.

Nie wiem czy pechowo dla siebie, czy szczęśliwie dla Franka, wykonał ją wprost do łódki. Trafił pięknym lobem prosto w pudełka z przynętami i innymi akcesoriami kolegi leżące na dnie łódki. Wierzgając powysypywał wszystko i nim go Franek opanował, narobił niezły bałagan. Haki były we wszystkim i wszędzie. Drogę powrotną do brzegu przebyliśmy w milczeniu - sztucznym. Ja i Franek usta mieliśmy sine od przygryzania ich aby nie wybuchnąć śmiechem.

Jarbas







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=624