KONKURS - Kłusownik
Data: 28-11-2003 o godz. 22:50:00
Temat: Konkursy


Zabawę z wędką rozpoczynałem na Skawie w rodzinnej miejscowości mojej mamy - Trzebieńczycach. Wędki jeszcze wtedy własnej nie posiadałem. To było straszne. Dwa miesiące wakacji spędzanych nad wodą i każdego dnia oczekiwanie, kiedy przyjedzie kuzyn i pójdziemy na ryby.



Całe dnie spędzałem nad wodą. Puszczałem "kaczki", pływałem, karmiłem klenie porzeczkami... Ciągle jednak po głowie mi chodziło, w jaki sposób złapać rybę nie posiadając wędki? Tu jednak na przeszkodzie stanął kuzyn - mój wędkarski guru, który tłumaczył, czym jest wędkarstwo, jak etycznie do tego podchodzić, czym różni się wędkarz od kłusownika i co najważniejsze, że chodzi się na ryby a nie po ryby. Ja jednak chciałem wziąć rybkę do ręki. Jak jednak złapać rybę by jej nie uszkodzić i by można ją było później wypuścić?

Sposób się znalazł. Chłopak mieszkający w tej wsi pokazał mi jak zrobić pętelkę z miękkiego drutu i jak na tą pętelkę złapać kiełbia. Zabawę mieliśmy przednią. Najpierw w kamienistym brzegu budowaliśmy "jezioro". Woda przepuszczona kanalikami czyściła wodę, następnie zamykaliśmy kanaliki i zaczynało się polowanie na kiełbie. Złapane rybki puszczane były do "jeziora". Kiedy już nacieszyliśmy się ich widokiem otwieraliśmy kanalik i ryby wracały do rzeki.

Pewnego dnia kolega musiał iść wcześniej do domu. Ja natomiast zostałem nad Skawą. Pochłonięty pogonią za kiełbiami nie zauważyłem, że nad brzeg rzeki podjechały dwa wozy milicji. Okratowana nysa i polonez. Pewnie długo bym ich nie zobaczył gdyby przez megafon nie rozległ się głos:
"KŁUSOWNICY, RZEKA ZOSTAŁA OBSTAWIONA, NATYCHMIAST WYJŚĆ Z WODY, NIE STAWIAĆ OPORU!"
Zamarłem a później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wydarłem z wody tak, że mało sobie nóg nie połamałem. Kamienistą plażę pokonałem w dwóch krokach, skarpy, którą omijałem szerokim łukiem nawet nie zauważyłem. Dalej już było prosto. Krzaki między rzeką a wałem pokonałem z prędkością około dźwiękową, pozostawiając za sobą pas spalonej ziemi. Ostatni odcinek to chwila. Byłem już przy domu. Wpadłem na podwórko. Nareszcie bezpieczny i nagle...

Widzę 200kg maciorę (moja babcia hodowała świnie), która biega sobie po podwórku. Wypastowana przez Pawlaka świnia nie była nawet w połowie tak przerażająca jak ta, którą miałem przed sobą. Za plecami milicja, przede mną potworne bydle. Obok wejścia na podwórko była furtka do ogródka. Miałem niestety za mało siły by ją otworzyć. Sforsowałem górą. W ogródku zaś były moje ciotki. Twarze miały przerażone i wcale im się nie dziwię. Brudny, podrapany i potwornie zapłakany stałem przed nimi i starałem się powiedzieć, co się stało. Kiedy w końcu mi się udało myślałem, że się przewrócą. One też płakały, ale ze śmiechu.

Nie wiedziałem dlaczego? Nie dość, że goniła mnie milicja, nie dość, że musiałem uciekać przed wielką świnią, to jeszcze w perspektywie miałem tłumaczenie się przed kuzynem za praktyki kłusownicze i chyba to najbardziej mnie przeraziło. Kilka dni później okazało się, że milicja zorganizowała akcję przeciwko kłusownikom, którzy trzebili rzekę z siatkami i widłami.
Kuzyn śmiał się jeszcze bardziej niż ciotki...

Ku przestrodze
Torque







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=611