Znajomy nieznajomy
Data: 30-10-2003 o godz. 20:35:53
Temat: Bajania i gawędy


Nie pamiętam jak miał na imię. Znaliśmy się z widzenia, spinningując zawsze w czasie wakacji w tych samych zatokach. Łowił tak samo jak ja, dłubiąc szczupaki z 1,5-metrowej, rozległej i zarośniętej płycizny. Ileż to razy zdarzało się, że o świcie jego zielona łódka wyłaniała się w pobliżu mojej, spośród gęstej mgły. Ile razy wracaliśmy - łódka obok łódki - o zmroku, z odległej zatoki.



Nigdy nie wiedziałem jak mam go traktować. Z jednej strony był zawsze rywalem na "moim" terenie. Znał te same tajniki łowienia w zatoce. Tak samo skutecznie tropił szczupaki w pasach wolnej wody, między trzciną a gęstwiną nenufarów. Rzucał woblerami pod brzeg, przy powalonych drzewach, "na czarną wodę". Doskonale wiedział, że pod samym brzegiem zatoki jest głębiej, bo w nocy buszują tam bobry. Często ścigaliśmy się w drodze do "bobrowej jamy". Tam stały najgrubsze szczupaki. Miał do nich większe szczęście. Kiedyś złowił 5-kilowego, obławiając wodę po mnie.

A mimo to czułem do niego sympatię. Pamiętam jak kiedyś przełamał się pierwszy i krzyknął "Cześć, jak tam?". Od tej pory witaliśmy się zawsze krótko, po wędkarsku, bez nadmiaru słów:
- Cześć, masz coś?
- Dwa, cześć...

To był nasz najczęstszy dialog. Potem było łowienie. Automatycznie zajmowaliśmy się obławianiem przeciwnych brzegów, aby dopływając o zachodzie słońca do krańca zatoki jeszcze raz zagaić o połowach.

Nasza jedyna dłuższa rozmowa odbyła się w czasie burzy. Nagły szkwał zastał nas na otwartej wodzie, więc czym prędzej ewakuowaliśmy się pod mostek przy Księdzowskim Stawku. Dookoła waliły pioruny, a my czekaliśmy pochyleni w łódkach na koniec nawałnicy. Przez pół godziny opowiadał mi o wszystkim, czego doświadczył na tak znajomym mi i bliskim sercu łowisku. Mówił o tych samych dołkach, krzakach, zatopionych drzewach, z których i ja dłubałem okonie, szczupaki. Okazało się, że znaleziony przeze mnie dwa lata wcześniej w sitowiu wobler należał do niego. W podziękowaniu za zwrot przynęty pokazał mi zatoczkę w trzcinowisku, do której płynęło się kilkunastometrowym kanalikiem. Złowiłem tam potem wiele szczupaków.

Od tamtego czasu widywałem go coraz rzadziej. Wkroczyliśmy w dorosłość i każdy żyjąc swoim codziennym życiem częściej pewnie tęsknił za zatoką niż na niej łowił. Ja zacząłem wtedy odkrywać inne łowiska, tym bardziej, że rybak skutecznie przetrzebił ryby z zatoki. Po studiach praca nie pozwalała już na zbyt częste wypady nad wodę. Kiedy jednak udało mi się wyrwać i wracałem do łowisk z czasów dzieciństwa, z nadzieją rozglądałem się za małą, zieloną łódką.

Jakieś trzy, może cztery lata temu, będąc w Przewięzi, postanowiłem go poszukać. Pamiętałem pomost, przy którym cumował łódkę. Odnalazłem bez trudu i kładkę i położony powyżej na skarpie domek. Postanowiłem sprawdzić, czy zastanę tam kogoś mimo jesiennej pory. Z komina letniskowej daczy unosił się siwy dym, którego zapach roznosił się w wilgotnym, chłodnym powietrzu. Zapukałem trochę zmieszany, bo nie wiedziałem o kogo pytać. W drzwiach stanęła kobieta - jak się później okazało - właścicielka domku.

- Kiedyś w tym domku mieszkał mój... kolega. Wędkarz. Łowiliśmy razem w wakacje. Czy może jeszcze tu przyjeżdża? - zapytałem po przywitaniu i przedstawieniu się. Twarz rozmówczyni posmutniała...
- Wie Pan, kiedyś co roku przyjeżdżali tu tacy państwo z synem. Wynajmowali domek. I ten syn łowił ryby. Przywozili sobie taką małą zieloną łódkę...
- Tak - to ten - ucieszyłem się - Zawsze łowił z zielonej łódki...
- Niestety, ten chłopiec już nie złowi nigdy żadnej ryby. Ostatnim razem, dwa lata temu, był tu ze swoją dziewczyną. Krótko potem zapadł na białaczkę. Odszedł bardzo szybko, po kilku miesiącach choroby. Rodzice byli tu potem jeszcze raz, ale to nie ci sami ludzie, szkoda gadać...

Kobieta coś jeszcze mówiła, a mnie w uszach dźwięczało jedno słowo. Odszedł? Jak to możliwe... Młody gość, w moim wieku. Odszedł teraz, kiedy chciałem się z nim poznać? Pogadać o niegdysiejszych szczupakach, może umówić na ryby?

Ciężko wspomina się dzisiaj tę chwilę. Przykro jest myśleć, że rówieśnik, z którym dzieliło się hobby i robiło to w tak piękny sposób, pozostał tylko we wspomnieniach rodziny, przyjaciół i znajomego nieznajomego z jeziora. Teraz, mogę już zrobić tylko jedno. W nadchodzące Święto Zmarłych, jak co roku po odwiedzeniu grobów bliskich, zapalę świeczkę przy opuszczonym grobie, pomodlę się za tych, o których zapomniał świat, a także za kolegę. Kolegę wędkarza, z którym łowiłem ramię w ramię przez kilkanaście lat, a którego nie zdążyłem nawet poznać z imienia.

Esox







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=573