Zdrada spinningu
Data: 29-08-2003 o godz. 16:53:39
Temat: Wieści znad wody


No to jestem. Nie było mnie półtora miesiąca, tęskniłem za Wami okrutnie, ale tę tęsknotę skutecznie łagodziły ryby, które raz po raz dawały się nabrać na moje tricki. Ten krótki fotoreportażyk jest pierwszym z czterech, w których zamierzam się pochwalić tym, co nad wodą widziałem i co złowiłem.



Mam nadzieję, że po zakończeniu wakacyjnej laby, a przed rozpoczęciem sezonu na drapieżniki inni pogawędkowicze również pochwalą się swoimi osiągnięciami lub poskarżą na bezrybie. Ale... do rzeczy.

Jak wspomniałem w tytule - było mi dane kilkakrotnie zdradzić spinning na rzecz odległościówki. Nie wyobrażam sobie sierpnia bez majestatycznego bujania się wagglera na wodzie, raz po raz kładzionego na powierzchni przez biorące leszcze. W tym roku okazja połowu leszcza nadarzyła się dość szybko. Odkryłem doskonałe łowiska tej ryby na ukochanych Kalejtach, podczas prób z trolowaniem.

Kiedy pływa się po całym jeziorze, prędzej czy później zawsze znajdzie się spławiające ryby lub bąbelki na wodzie, świadczące o ich żerowaniu. Takie miejsce upatrzyłem sobie i ja, a wskazanie echosondy dodatkowo upewniło mnie, że jest to łowisko godne przetestowania.


Obraz z ekranu echa jest o tyle nietypowy, że nie pokazuje tzw. "wybrukowanego dna", lecz wskazuje ryby zawieszone w toni - od pół metra do metra nad dnem. To spostrzeżenie okazało się bardzo pomocne, kiedy następnego dnia wybrałem się na leszczowe łowy.

Pamiętając o zaleceniach dla Kalejt, które sam wielokrotnie podawałem zlotowiczom - zanętę skomponowałem głównie ze składników bardzo grubych. Bazę stanowiła kukurydza konserwowa, wzbogacona dodatkiem grubo mielonej zanęty leszczowej Stępniaka. Do tego dodałem trochę rzecznego, leszczowego Lorenca, żeby wzbogacił całość smakowo i lekko skleił. Na haczyk powędrowała kanapka z kukurydzy i dendrobeny - najskuteczniejsza przynęta na kalejtańskie leszcze.


Ku mojemu zdziwieniu pierwsze wykładane branie z gruntu nastąpiło tuż po zanęceniu. Odczekałem dłuższą chwilę, obserwując leżący spławik i zamaszystym ruchem zaciąłem rybę. Nie bardzo dużą rybę. I nie bardzo leszczowatą...


Powiększyłem McZestaw na leszcza o dodatkową kukurydzę, dołożyłem jeszcze jedną dendrobenę gratis licząc, że żadna megaukleja nie wchłonie takiego pakietu, podanego na haczyku numer 6. Po godzinie od zanęcenia łowisko ożyło. Pojawiły się widoczne oznaki żerowania leszczy, w tym ta upragniona - powolne uniesienie i wyłożenie spławika. Po chwili ryba, podebrana przez Martę, majtała się w podbieraku. Bynajmniej nie z radości.


Rybka ta, stanowiąca cel wyprawy, ucieszyła mnie ogromnie, bo jej rozmiary nie były mikre, a hol na pięknie wygiętej wędeczce dał sporo radości. Leszcz mierzył 52 centymetry.


Po pierwszym leszczu brania się skończyły. Trochę się zdziwiłem, bo ryby tego gatunku wszak chodzą stadem, a sam hol wykonany był zgodnie z regułami sztuki, z odprowadzeniem leszcza od stada i bez hałasu. Łowisko nadal żyło - coś było więc nie tak. Wtedy przypomniałem sobie obraz z ekranu echosondy i podniosłem przynęte z dna o pół metra. Zaowocowało to natychmiast kolejnymi braniami i połowem kolejnych pięciu leszczy, z których największy mierzył 54 cm.


Wreszcie zapadł zmrok i należało zakończyć łowienie. Ryby przestały brać, na niebie pojawił się księżyc w pełni. Legolas, który zawzięcie spinningował na drugiej łodzi dołączył do mnie i Marty, po czym razem, podziwiając kalejtańskie widoki, spłynęliśmy do bazy u gospodarza.


Co się stało z rybami? - zapytacie. Nie opiszę tego, bo do tej pory cieknie mi ślinka. Zobaczcie sami - jak wygląda leszcz, poddany długotrwałej obróbce termiczno-dymnej. Może nawet fotka jeszcze pachnie. Mlask...


Relacjonował Esox, fotografowała Namarie







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=492