Narwiańskie bolenie – część 1.
Data: 07-08-2003 o godz. 15:43:12
Temat: Spinningowe łowy



Bolenie nie dawały nam spokoju od dawna. Jednak próby czynione na początku tego sezonu nie dały żadnych rezultatów. Czarę goryczy przechylił wyjazd do Góry Kalwarii na początku lipca, kiedy to bolenie ganiały z furią stada uklei i całkowicie ignorowały nasze przynęty.

Następnego dnia przeprowadziłem minikonferencję na GG z Piecią na temat połowu tego gatunku. Okazało się, że z teorii jesteśmy całkiem dobrzy. Czymże jest jednak teoria bez praktyki?

Wyjeżdżając nad Narew, na biesiadę, myśleliśmy głównie o szczupakach. Przygotowane zostały wahadłówki, obrotówki oraz predatory manns’a w pełnej gamie kolorów. Nie zapomnieliśmy też o przyponach stalowych i woblerach.

Niedaleko obozowiska miało się znajdować ciekawe starorzecze, a w nim cętkowane potwory. Niski stan wody, jaki zastaliśmy po przyjeździe, nie napawał jednak optymizmem. W starorzeczu nie było nawet kropli wody, zaś głębokość w rzece w odległości 20 metrów od brzegu nie przekraczała metra.

Był jednak tego jeden plus. Na płyciznach było mnóstwo drobnicy, za którą podążały bolenie. Przypony stalowe poszły więc w odstawkę, a duże gumy mieszkały grzecznie w pudełkach do końca wyjazdu. My, uzbrojeni w „gipsiaki” Siudaka, blaszki i niewielkie gumy, udaliśmy się na łowy.

Dziecko rozpoczęło od obrotówek, ja od woblerów. Pobić jednak nie było. Ataki boleni trwały w najlepsze, my zaś nie mogliśmy im nic zrobić. Do wody wędrowały kolejne przynęty. W końcu zauważyłem bolenia, który wyszedł zza przykosy i płynął w górę rzeki. Rzut powyżej, przeprowadzenie przynęty przed pyskiem, wielki wir w wodzie i… nie wytrzymały nerwy. Za wczesne zacięcie nie pozwoliło rybie trafić w przynętę.

Dziecko na agrafkę zapięła wahadłówkę i zaczęła wypatrywać fal idących w górę Narwi. Musiała jedną zauważyć, bo kiedy się odwróciłem, boleń już szalał na drugim końcu kija. Niestety bardzo krótko. W każdym razie - pierwszy kontakt z rybą był. Dziecko poznało gatunek, przy którym nie ma wątpliwości czy to branie, czy to zaczep. No, dwa dni deptania nad wodą zapewnione.

I w ten sposób znaleziona została przynęta, na którą ryby dawaly się skusić. Teraz tylko pozostawało zauważyć rybę i dobrze podać blaszkę. Po pół godzinie ta sztuka w końcu się udała. Rzut za przykosę, przeprowadzenie przez nią i na granicy głębszej wody potężne szarpnięcie kijem.

Zacinam pierwszego, wymiarowego bolenia. Odjazdy są bardzo dynamiczne, jednak krótkie. Sprzęt, na szczęście, mam mocny. Kij do 28 g i żyłka 0,24 mm pozwalają na krótkie trzymanie ryby. Dziecko zauważa, że mam coś, podchodzi i komentuje jak zwykle uszczypliwie to, co robię. Niestety, zrobić wiele nie mogę. Boleń walczy zaciekle i choć nie udaje mu się „odjechać” w nurt, to ja nie mam najmniejszych szans na podciągnięcie go choćby metr w kierunku brzegu. Zabawa ta trwa dobrych parę minut i kończy się moją porażką. Trudno, ryba nie miała najwyraźniej ochoty na zrobienie sobie sesji zdjęciowej i odpłynęła. Mnie pozostał ból w ręce po holu, a Dziecku zapał do ganiania boleni przez kolejne dni.

Kolejni biesiadnicy pojawili się koło namiotów, więc zakończyliśmy wędkowanie i udaliśmy się na skarpę. Wszyscy byli ciekawi, z czym tak zaciekle walczyłem. Kiedy powiedziałem, że z boleniem i opisałem, jaki mam sprzęt, Piecia krótko stwierdził: „Mogła być piątka”. Ech, szkoda, że się nie udało... Może jutro?

cdn.

Dziecko & Torque







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=475