Biesiada narwiańska - okiem organizatora
Data: 07-08-2003 o godz. 13:34:23
Temat: Nasza publicystyka


Wszystko zapowiadało się optymistycznie. Składniki zanęt spakowane, termos spakowany, naczynia kuchenne spakowane, najchętniej sam bym do torby wskoczył, ale to już nie takie proste.



Czwartek, trzydziesty pierwszy lipca, dochodzi szesnasta, przyjeżdża brat. Pomaga mi znieść cały majdan do samochodu i powoli ruszamy na umówione miejsce spotkania z Piecią i Martinim. Po drodze odbieram z zaprzyjaźnionego sklepu trzy kartony piwa sponsorowanego przez Sandala i sam kupuję wodę mineralną. Ruszamy i po kilku minutach dwa samochody podążają po nowe przygody.

Po drodze pojawiają się pierwsze schody, które w ogóle nie były przewidywane. Brat ze spokojem sfinksa oznajmia mi, że butli gazowych nie ma, bo nie zdążył załatwić. Cały plan robienia świeżych zanęt dla biesiadników nie tyle stanął pod znakiem zapytania, co padł na twarz. W duchu chwaliłem swoją zapobiegliwość, gdyż miałem już ugotowane wiaderko pęczaku na "rozruch".

Dotarliśmy nad brzeg Narwi. Teraz kolejny problem, gdzie konkretnie rozbić obóz. Padają różne propozycje, lecz ja patrzę na wodę. Niska woda pomaga mi wyróżnić główne koryto bez zazwyczaj ukrytych płycizn. Przesuwamy się o 200 metrów w dół rzeki i znajdujemy miejsce pod całkiem spory obóz. W miarę szybko wypakowuję manele z samochodu, brat żegna się dość długo i odjeżdża ze świadomością, że omija go fajna impreza.


Miejsce obozowiska

Pochmurne niebo nie wróży nic dobrego. Z Piecią i Martinim zaczynamy działania od rozbicia namiotów, tak na wszelki wypadek. Z moim dwuosobowym "chińczykiem" nie ma problemu, mimo, że mieszczę się w nim tylko ja i paczka papierosów. Gorzej jest z ich namiotem. Czteroosobowy potwór z przedsionkiem, w którym mieści się "maluch" przysparza nieco trudności. Dodatkową trudnością jest fakt, że dawno go chłopaki nie rozkładali. Przelotny deszcz pokropił dla strachu, lecz była to wystarczająca motywacja, aby ukończyć to, co się zaczęło.

Jesteśmy już zmęczeni, a parna duchota wcale nie pomaga nam w odpoczynku. Mimo niedogodności Piecia obchodzi pobliski teren i przynosi część opału na ognisko. Po nim na rekonesans udaję się ja i również taszczę kawał konaru, co wykańcza mnie niemal całkowicie. Szybkimi krokami nadchodzi wieczór i już wiadomo, że dziś nic więcej się nie zrobi. Smutne realia potęguje dodatkowo widok opadającej Narwi. Po dwóch godzinach rzeka opadła o dobre pół metra i smutek zastępuje niemal przerażenie.

- Przecież chłopaki mnie zlinczują jak zobaczą taką wodę - przebiega mi przez myśl i w stanie obojętnym rozpoczynamy cichą kolację. Piecia i Martini widzą, że się martwię, więc postanawiają mnie rozweselić, co im się skutecznie udaje. Z Martinim gadamy chyba do trzeciej rano, by w końcu położyć się spać przy odgłosach żyjącej rzeki.

Piątkowy poranek wita nas słońcem i Piecią ganiającym za motylkami po łące z aparatem cyfrowym w ręku. Od rana skwar lejący się z nieba obezwładnia nas i o jakiejkolwiek pracy nie ma mowy. Najmniejsza myśl by cokolwiek zrobić lub przynieść drewno na ognisko zostaje skwitowana mało znaczącym mruknięciem. Siedzimy otępiali i czekamy z utęsknieniem na kolegów i wieczór, który przyniesie odrobinę chłodu. Dzień dłuży się coraz bardziej, lecz wieczorem następuje wysyp biesiadników.


Najechało się luda, oj najechało

Biesiadny zjazd rozpoczął Sandal, Torque i Dziecko, którzy zostali przywiezieni przez Leszka vel Okoń. Potem dojechał Artur vel Sołtys, Emir i Marek_b, który przywiózł Minkofa i Justynę. Marek_b ratuje sytuacje i z Minkofem, już z latarkami, udaje się po drewno do lasu. Jestem tak wymęczony przez słońce, że nawet rozmawiać mi się nie chce i w ciszy szykuję kanapeczki do napojów. Przebojem tej kolacji okazały się ogóreczki kiszone i grzybki marynowane Martiniego, a same kanapki dostarczyła Dziecko i Torque. Mnie pozostało jedynie poukładać je z sensem. Nie wiem dokładnie, co się działo do końca, gdyż poszedłem spać z myślą, że dodatkowe 70 kg wagi nie pozwala mi w pełni wywiązać się z roli organizatora.

Sobotni poranek okazał się równie upalny jak piątkowy. Biesiadnicy wciąż się zjeżdżali a ci co byli, rozeszli się po brzegu w poszukiwaniu ryb. Zaskoczyło mnie natomiast to, że na zaporze nie zakręcili wody i jej stan był wielce optymistyczny. Przynajmniej jedno jako tako się spełnia. Daję przykład i biorę wędki, ale wpierw witam się z nowo przybyłymi Balejardem i jego kumplem. Niestety nie pamiętam jego nicka, za co przepraszam. Artur rozwija swój sprzęt i na brzegu, co poniektórzy próbują dorzucić do mnie wielkim ołowiem. Na szczęście nie są w tym aż tak dobrzy, choć nie przeczę, że mnie to trochę zaniepokoiło.


Ołów upadał niebezpiecznie blisko

Na brzegu, ci co pozostali, witają się z kolejnymi gośćmi, dojeżdża Monk, Sandal z Marcinem_p, Jacek vel Leszcz z Gosią i ponownie Marek_b, lecz tym razem z Muniem, Moniką, Dorotką i przemiłą Elizką. Wokół namiotu Pieci i Martiniego samoczynnie skupia się biesiadne życie.


Punkt centralny biesiady

Reszta dnia upływa w radosnej atmosferze. Munio świetnie grilluje kiełbaski, boczek i karkóweczkę a wieczorem po raz kolejny łączymy się ''on line'' z Pogawędkami. Nawet padający deszcz nie jest w stanie wszystkich rozgonić po namiotach i życie biesiadne kończy się bardzo późno.


Biesiada on line

Niedziela to dzień ostatnich zmagań wędkarskich. Wykorzystuję poranny chłód i ruszam nad rzekę. Ostatnie godziny wykazują już pewną nerwowość w przygotowaniach do wyjazdu. Munio znów grilluje i dba, aby wszyscy byli najedzeni. Godziny mijają i około 10:00 zaczynają się poważne prace przy obozowisku.


Leszki Munia

Munio został jednogłośnie obdarowany wszystkimi złowionymi rybami, które ocalały i jak widać uklejki to nie są. Pozostało jeszcze zwinąć obóz i posprzątać śmieci, których zebrało się w sumie kilka worków. Niestety nie pamiętam, kto i kiedy je wywiózł, ale jestem mu za to bardzo wdzięczny.


Ostatnie porządki

Biesiada dobiegła końca. Z pewnym uściskiem w gardle wspominam niezapomniane chwile i widoki narwiańskiego brzegu. Już wszyscy Pogawędkowicze mogli zapoznać się z relacją Pieci oraz zbiorem zdjęć w galerii. Nie ma co ukrywać, ale to dzięki cyfraczkowi Pieci jest dostępnych tyle zdjęć i w tak krótkim czasie.


Nasz fotoreporter Piecia

Dziękuję wszystkim za przybycie na biesiadę i wyrozumiałość wobec mnie jako organizatora. Jak zrzucę 70 kg to na pewno się zrehabilituję. A na biesiadzie pojawili się:
Piecia, Martini, Sandal, Leszek, Torque, Dziecko, Artur, Emir, Marek_b, Minkof, Justyna, Balejard z kolegą (jeszcze raz przepraszam), Monk, Marcin_p, Munio, Monika, Dorota, Eliza i ja.

Docio







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=474