Martwa Wisła na wakacje
Data: 26-07-2003 o godz. 07:00:00
Temat: Wieści znad wody


Kilku z Was już wie, że to moje ulubione wakacyjne sandaczowo. Ciepło, przyjemnie, krajobraz industrialny dający oddech po niedalekiej w końcu plaży, piwko i sandacze skolko ugodno. Ponieważ bez łodzi nie rozbieriosz, to dotychczas było to eldorado. Jednak ludzie niegłupi i już widać zmiany w rybostanie. Na gorsze. Za to łódek na wodzie - coś jak na Zalewie Zegrzyńskim.



Jest tu wszelako pewien sekret, który powoduje, że udaje się coś tam złowić. A mianowicie - wchodzimy do akcji wtedy, kiedy inni spływają na zasłużoną kolację, złorzecząc pod nosem. Niemniej i to wkrótce zostanie rozszyfrowane, nie mam co do tego żadnych złudzeń. Ale pozostaje cieszyć się tym, co jest.

W ubiegłą sobotę, zmęczony Dębkami, dzwonię do Krzysia - postaci dość znanej w trójmiejskim środowisku wędkarskim - i zapytuję, czy nie wybrałby się na sandacze. Ponieważ wakacje rodzinne już odbył, przystaje z ochotą. Ma zresztą cudowną żonę, która nie robi mu wyrzutów gdy wraca o trzeciej nad ranem.

Zajeżdżam o siódmej wieczorem, wrzucamy łódkę na Krzysiowego busa, silnik, akumulator, osprzęt i w drogę. Ma miejscu - w Stogach - jesteśmy tuż przed zachodem słońca. Oczom naszym ukazuje się woda i z 12 łodzi. Nie ma co, fantastycznie. Wypakowywujemy się, wodujemy łódź, zbroimy się i czekamy, aż zaczną spływać. I zaczynają. Albo o kiju, albo z jednym smutnym sandaczykiem.

Przychodzi kolej na nas. Odpalamy wrotki i jesteśmy na wodzie. Zakładam na początek Stinga 9cm i jedziemy. Niestety, echosonda pokazuje pustkę. Tam, gdzie były normalnie stada drobnicy i wiszące w toni sandacze, nie ma absolutnie nic, zero. Jakiś szczupaczyna pod trzcinami tłucze w drobnicę, ale nie po to tu przyjechaliśmy. Kręcimy się i kręcimy, mijają minuty, godziny, zmeniamy przynęty, zapada ciemność, a tu nic. Sandacz na pusto stał nie będzie. Uzgadniamy, że popłyniemy pod most. To okazało się zbawienne.

Zaraz za Yacht Clubem odkrywamy w dołkach drobnicę. Zakładam Salmo Minnowa 7cm, w kolorystyce już wycofanej (jak to jest, że Pepe przestaje robić najłowniejsze woblery, mam już tylko jedną sztuke, wrrr!!), psikam Bombixem i robimy nawrót. Musiałem być już zupełnie uśpiony tym niebraniem, bo uderzenie niemal wyrywa mi wędkę z ręki. Korepetycje brał od bolka?? Zacięcie i siedzi. Holuję go powoli, a Krzyś szuka po łodzi podbieraka. Sandacz idzie szybko do łodzi, muszę zwijać - gdzie podbierak? Podbierak w rękach, podciągam do powierzchni i widzę, że Krzyś cofa podbierak i zaczyna go skręcać. Sandacz jakby to spostrzegł, szarpnął się i wyczepił. Zdarza się.

Trochę ciągamy koło mostu i postanawiamy spływać, już po północy. W dordze powrotnej postanawiamy spróbować jeszcze raz, na głęboczku, bo widać nieco drobnicy. Minnow na lince (wygrywającej drużyny się nie zmienia), Bombix na woblera i w trolla. Po chwili walnięcie o identycznej mocy jak koło mostu, ale tym razem podbierak zmontowany i sandacz po krótkiej walce w łodzi. 66 cm. Ponieważ rodzina czeka głodna, dostaje butelką w łeb i do worka. Koniec. Parę zdjęć - okolica upojna przecież - i o pół do drugiej jesteśmy w Gdańsku. Przesiadam się do swojej maszyny i palę gumy. W Redzie łapią mnie psy, ale wykazują zrozumienie dla wędkarza spieszącego nakarmić rodzinę sandaczem. Ponieważ byłem bardzo grzeczny i uprzejmy, kończy się na pouczeniu i bez punktów. O pół do trzeciej w nocy jestem w Dębkach. Myju-myju i do łóżka. Całą noc śnię o tych i innych sandaczach.

Kuba







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=469