Sandaczomania - część 5
Data: 19-07-2003 o godz. 07:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Jak łowić sandacze? Najprościej odpowiedzieć - skutecznie. Ilu wędkarzy tyle metod połowu, doboru sprzętu, sposobów prowadzenia. Można oczywiście na to, co się ma, a przed decyzją zakupu konkretnego sprzętu lub wyposażenia warto chwilę się zastanowić, czy sandacz jako nasz przeciwnik wymaga czegoś szczególnego?



Sprzęt.
Otóż moim zdaniem - nie. Ale jak zacząć argumentację? Wzbogacony wypowiedziami kolegów z forum Pogawędek Wędkarskich, przeglądając katalogi wędkarskie, czasopisma i opracowania na ten temat postanowiłem zrobić to inaczej. Przejrzałem swoje wędki, zrobiłem sondę wśród kolegów łowiących sandacze i doszedłem do takiego oto wniosku. Ilu wędkarzy tyle rodzajów wędzisk. I nie oznacza to, że ktoś dobrał sobie lepszą a inny gorszą. Bywa tak, że łowiąc z tej samej łódki na diametralnie inne zestawy mamy różne lub podobne wyniki, które zmieniają się w sukces lub porażkę moją lub mojego towarzysza. Do łowienia sandaczy używa się wszystkich typów wędzisk i uzależnione jest to moim zdaniem preferencjami łowiącego. Czasami w jednej łódce spotyka się wielbiciel pickerka z użytkownikiem sztywnej pały. Tak samo jak zwolennik plecionki, żyłki fluo, czy szarej. Proponuję zebrać wszystkich wędkarzy z akwenu i spisać używany przez nich sprzęt, aby się przekonać, że żadna pozycja spisu nie powtórzy się dwa razy. Dziwią mnie natomiast nazwy wędek typu "sandaczowa", powinno być "zalecana do połowu sandaczy". Decyzja zakupu jest sprawą indywidualną, opierającą się jedynie na preferencjach i decyzji kupującego.

Najważniejsze, aby wędka była dobrana przez "sandaczomaniaka" tak, aby wygodnie mu się nią łowiło. Moja zasada jest taka: kij dobieram do stosowanej przynęty. Jeżeli łowię lekko to wystarczy ciężar wyrzutowy do 10g, ciężej to max 21-25g. Jeszcze ciężej? Proszę bardzo max 50-60g. Uważam, że najważniejsze jednak jest to, aby akcja kija była paraboliczna. Przy takiej akcji kija sandacz "praktycznie" zacina się sam, a moja rola sprowadza się do jego docięcia. Z obserwacji własnych i sondy wśród kolegów doszedłem do takiego wniosku, który eliminuje kije o innej akcji zwłaszcza szczytowej. Nie mam zamiaru polemizować z kimś, kto sądzi inaczej. Jeżeli ma odmienne zdanie, to sam sobą jest dowodem na moje twierdzenie, że kij do łowienia sandaczy dobierany jest indywidualnie.

Wspomniałem pickera, ale opiszę go później. Najlepiej chyba mieć te wszystkie wędki na raz, bo uniwersalnej nie ma a przynajmniej ja nie znalazłem. Długości wędek wiadomo - łódka od 1,8 do 2,5 metra, z brzegu 2,6 - 3,0m. Kołowrotki raczej mocne. Przede wszystkim ze sprawnym i dobrym hamulcem. Wielkości dobieram do średnicy żyłki, bo nie widzę sensu używania kołowrotka wielkości 400 do żyłki 0,16 lub wielkości 100 do żyłki 0,30. Ale "wolność Tomku w swoim domku". Żyłka czy plecionka lub kawa czy herbata to podobne pytanie. Zawsze mam ze sobą to i to. Czasami wolę używać żyłki a czasami plecionki. Dlaczego? Otóż, jeżeli mam "puste" lub nie zacięte brania na żyłkę zamieniam ją na plecionkę i odwrotnie. Po za tym uważam, że ważne są preferencje łowiącego oraz umiejętności, koncentracja, i masa innych rzeczy świadczących o dokonanym wyborze. Znam takich, co nie wyobrażają sobie łowić sandacze na żyłkę i takich, co twierdzą odwrotnie. Pamiętam przy wyborze plecionki o ustawieniu hamulca znacznie lżej niż przy alternatywnej żyłce. Hol na plecionce jest o wiele trudniejszy i czasami strata ryby jest podyktowana tylko tym czynnikiem.

Przynęty.
Wiadomo chyba, że podstawową jest przynęta gumowa. Jaka? Sam chciałbym znać odpowiedź na to pytanie. Wiele razy mnie zastanawiało jak dojść do zminimalizowania ilości zabieranych przynęt gumowych. Robiłem nawet swego rodzaju zestawienie. Notowałem sobie, na co złowiłem sam, moi koledzy, koledzy kolegów, znajomi i znajomi znajomych. Wiecie, co mi wyszło? Myślałem, że więcej rodzajów przynęt mieć już nie można. Po przejrzeniu pudełek z listą w ręku skończyło się na tym, że przynęt musiałem dokupić. Nie ma przynęty idealnej. Na sandacze nie zabieram "paprochów" oraz większych niż 10cm. Kolory to przede wszystkim klasyka: biały i perłowy, plus dodatki w innych kolorach - grzbiet, brzuszek lub brokat. Oczywiście żółty z czarnym lub czerwonym grzbietem, seledynowy - i tu przede wszystkim z brokatem, pieprzem i wersje z kolorowym grzbietem. Inne kolory też polecam. Wożąc ze sobą cały arsenał gum, zastanawiam się czasami, po co mi tyle skoro i tak tylko 10% z tego używam. Ale jak mówi pewien mój kolega "Trzeba mieć wszystko - skąd Wiesz, w czym gustować będzie dzisiaj sandacz?". Mądrala! A czas, aby to wszystko mu pokazać to skąd? Wracając jednak do tematu...

Wiem, że świetne są podobno "koguty", ale na nie ja nie łowię i na łowisku, na które uczęszczam nie spotkałem wędkarzy stosujących tą przynętę. Nie wiem, czy nie zdają egzaminu czy nikt nie próbował. A może nie są potrzebne? Sprawdzę, dożyję, napiszę. Czasami skuteczne są cykady. Jakie? Dogadam się z moim kolegą to będzie o tym osobny artykuł, napisze na razie tylko tyle, że robi je sam i czasami są bardzo skuteczne. Wahadłówek i obrotówek na zbiorniku gdzie łowię nie używam i złowienie na nie sandacza uważam za traf lub przypadek. Woblery - czasami zmieniając miejscówkę "wlokę" jakiegoś za łódką. "Siadają" czasami na goniącego łódkę woblera okonie lub szczupaki a sandacze nie. Świadomie na woblery sandaczy nie łowię. Osobną sprawą jest rzeka, ale wspominałem, że moje wywody dotyczą głównie zbiornika zaporowego.

Prezentacja przynęty.

Napływam na miejscówkę, kotwiczę łódkę, biorę spinning do ręki, montuje przynętę i co dalej?

Opad.
Wykonuję rzut. Końcową fazę lotu (przynęty oczywiście), przerywam zamknięciem kabłąka w kołowrotku. Robię to ręką, nie korbką. Czekam aż przynęta opadnie na dno na napiętej lince. Następnie poprzez uniesienie wędki podrywam przynętę z dna i zatrzymując kij na "godzinie 11" czekam, aż przynęta opadnie ponownie. Linkę zwijam w momencie opuszczania wędki do lustra wody i czynność powtarzam, aż do samej łódki. Inną metodą, którą stosuję jest poderwanie przynęty z równoczesnym zwinięciem linki i powrotem szczytówki do punktu wyjścia. Po całodziennym łowieniu, gdy zaczynają boleć mnie gnaty łowię tak, że wędkę trzymam na "godzinę 11", a przynętę podrywam obrotami kołowrotka. 2-3 obroty, opad, znowu 2-3 obroty - opad. Jest jeden problem. Zdarzyć się może, że czynność ta staje się tak machinalna, że po powrocie do domu wytwarza się u mnie pewien odruch i zaskakuję żonę wykonując powyższe ruchy oczywiście rękoma podczas snu.

Opad powolny.
Główka o wadze 1g. na metr głębokości, lub lżej. Grubość plecionki lub żyłki im grubsza tym opad wolniejszy. Nie przeginam i nie stosuję główek 3 gramowych na głębokościach powyżej 10 m. Technika prowadzenia polega głównie na podrywaniu przynęty i oczekiwaniu na jej kontakt z dnem.

Opad szybki.
Im ciężej tym lepiej. 15 gramów to minimum, a 20 i więcej to podstawa. Przynęta uderza jak młot w dno, hałasuje i wzbija obłoczki, co prowokuje sandacza do brania lub przepędza go w drugi kraniec akwenu. Kiedy skutkuje a kiedy nie? Najpierw łowię opadem powolnym i jeżeli nie mam efektów, przechodzę na opad szybki.

Na wleczonego.
Przynęty nie odrywam od dna. Staram się ją tak prowadzić, aby wolniutko ryjąc po dnie przesuwała się w stronę łodzi. Robię to po wyrzucie, obrotami kołowrotka lub przeciągnięciami samą wędką. Wędkę przesuwam równolegle do lustra wody obserwując szczytówkę lub podnosząc ja do pionu. Pamiętam przy tym, że najważniejsze jest, aby przynęta miała kontakt z dnem. Stosuję przy tej metodzie ciężkie główki od 10 g w górę. Zdarza się dosyć często, że sandacze na tak prowadzoną przynętę "siadają". Przygniatają ją brzuchem, lub walą w nią ogonem. Najczęściej jednak "wybierają" ją z dna pyskiem, bo jak już wiem sandacz potrafi wyśmienicie pobierać pokarm z samego dna. Metoda bardzo skuteczna przy określeniu rodzaju i ukształtowaniu dna, lecz nie stosuję jej w "czepliwym" miejscu.

Miałem kiedyś przygodę. Stałem z kolegą na miejscówce. Łowiliśmy z opadu używając 15 g główek. Podczas zmiany miejsca mój kolega wyrzucił przynętę i odłożył wędkę. Łódką płynęliśmy praktycznie w dryfie, bo w tym czasie "wykonywane były prace porządkowe w łódce". W pewnym momencie zagrał hamulec. Początkowo sądziliśmy, że przynęta ugrzęzła w zaczepie, ale płynąc z powrotem okazało się, że zaczep przed nami ucieka. Sandacz nie był duży, lekko ponad 5 kg. Analizując przykład doszedłem do wniosku, że czasami dobrze jest jak przynęta ryjąc w dnie robi dłuższe postoje i przesuwa się po nim w różnych kierunkach.

Branie.
Zacznę tak. Były to moje początki. Zarzuciłem przynętę. Powinna spaść na dno a stanęła gdzieś po drodze. Zaciąłem - sandacz. Teraz wiem, że wszelkie postoje, zatrzymania, spowolnienia przynęty opadającej na dno spowodowane są chwyceniem jej przez "mętnookiego". Obserwuję plecionkę znikającą w czeluściach wody. Jeżeli się zatrzyma - tnę. Skąd wiem, że to ryba, a nie, że przynęta opadła na dno? Po pierwszym kontakcie przynęty z dnem wiem "mniej więcej" ile czasu jej to zajmuje. Przy braniu jest to o wiele szybsze i nie wiem jak to napisać, ale "się to czuje". Wystarczy raz wyłapać moment, aby później wiedzieć, czuć, przewidzieć, po prostu mieć nosa.

Wspomniałem o pickerku. Miałem takie brania, jak okoniowe. Lekkie "pstrykniecia", przynęta była skubana, a zacięcia najczęściej spóźniałem. Myślałem nad tym jak zwiększyć czułość zestawu, bez zmniejszenia mocy wędki. Kupiłem kijek dragona i jest to praktycznie drgająca szczytówka. Przynęta opadając w kierunku dna przygina nieznacznie szczytówkę i nie ma nic piękniejszego jak zaobserwowane branie. Szczytówka się przygina bardziej lub gwałtownie prostuje. Parę rzutów pozwala odróżnić branie sandacza od opadania przynęty na dno. Jest problem przy podrywaniu przynęty z dna - robię to tylko w sposób łagodny, nie gwałtowny. Bardzo często zdarza mi się, że sandacz atakuję przynętę startującą do góry lub podczas jej lotu ku powierzchni.

Charakterystyczne puknięcie, szarpnięcie, uderzenie, walnięcie - przy sandaczu występuje wszystko! Czasami cieszę się, że wędkę trzymam mocno i pewnie. Innymi razy radość moja spowodowana była obserwacją szczytówki. Zdefiniować brania sandacza się nie odważę. Ile razy wydawało mi się, że "skubie" okonek, a wynikiem tego jest dorodny sandacz. O ożywających zaczepach pisałem, wspomnę jeszcze o przyjemnym pulsowaniu. Zazwyczaj staram się zacinać "brania", ale najczęściej sandacz zacina się sam przy energicznym prowadzeniu przynęty. Miałem takie przypadki, że podczas podrywania przynęty z dna atakowana ona była przez sandacza i automatycznie ruch wędki skierowany na pracę (poderwanie z dna) przynęty stawał się skutecznym zacięciem ryby. Sandacz charakterystycznie "dołuje" i wiem z autopsji, że nie zawsze daje się wyciągnąć z wody jak "klocek". Jest regułą, że sandacz nie jest wojownikiem przyrównywanym do szczupaka, ale czasami mam chęć zaprzeczyć tej teorii, zwłaszcza jak po zacięciu podczas ucieczek ryby brakuje ustawienia hamulca w kołowrotku.

Są to moje doświadczenia w łowieniu sandaczy. Dzielę się nimi z Wami, choć Ameryki nie odkryłem. Łowię tak jak umiem, czuję i potrafię. Wiem, że dużo jeszcze przede mną nauki oczywiście. Sandaczowe łowy są jedną wielką szkołą - spinningu, zwyczajów ryby, metod prowadzenia przynęty i wielu innych. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nauka nie ma końca i nie będzie go aż do ostatniego pływającego sandacza w naszych wodach, czego sobie i Wam wszystkim nie życzę.
cdn.

Jarbas







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=452