Rybki
Data: 15-07-2003 o godz. 09:00:00
Temat: Wieści znad wody


Wczoraj, godzina 16-ta meldujemy się z Darkiem nad rzeką. Łódeczki już z zamontowanymi silnikami, nic tylko wybierać, przebierać. Szybka decyzja, bierzemy 8-mio konnego Merkurego i na wodę.



Planujemy powtórzyć tor marszruty z ubiegłej wyprawy. Choć czas i pora nie pokrywa się z zeszłorocznym okresem naszych sukcesów, jesteśmy pełni nadziei na dobry połów. Dla mnie takie spontaniczne i nieplanowane wypady zawsze były, wbrew wszelkim filozofiom i teoriom wędkarskim, najbardziej łownymi wyprawami...zobaczymy.

Rzeka płytka, choć nie ma tragedii, da się trolować, bo ta właśnie metoda została jednogłośnie wybrana przez walne zgromadzenie na łodzi. Ja na końcu plecionki montuję zeszłorocznego killera, Darek tonącego szczupaczka.
- Będziesz tym orał dno niechybnie i bezrybnie coś czuję - Rzucam zaczepnie.
- Nie bój żaby - kwituje kumpel...

I faktycznie, Daros zaraz po wypłynięciu ma "brania", co sugeruje szczytówka jego wędki. Moja lekko ugięta miarowo "terkocze" dając znać, że woblerek działa. Zwiedzamy sobie rzekę do samego przelewu, badamy dno, głębokość, jest płytko, choć znajdujemy fajny rów ok. 3-4 m i w nim lokujemy wabie.
- Siedzi! - Oznajmia kumpel, ja zaczynam zwijać zestaw.
- Nie jest mały, chyba szczupak.
Miał racje, podbierak pożyczony od bosmana (oczywiście zawsze czegoś zapomnę zabrać z samochodu), okazuje się ciasny! Tym bardziej, że esox nie chce łatwo oddać skóry. Jednak po kilkunastu minutach udaje mi się zwinnie umieścić jego łeb w siatce i przewieszonego przez pół wrzucam do łodzi. Na oko 4-5 kg. i jakieś 85-90 cm. długości. Straszna chudzina.

Obaj podnieceni, rzeka przywitała nas hojnie. Mniej szczęścia miała ryba. Wobler głęboko łyknięty, nie da się bezboleśnie jej uwolnić, pada decyzja - bierzemy. Obławiamy ten odcinek robiąc jeszcze dwa kursy, jednak bez kolejnych pobić. No może nie licząc leszcza wyciągniętego za "kapotę" - do siaty!

Płyniemy w górę, na znane mi jaziowisko, na którym to łowiłem....sandacze. Miałem tam zeszłej jesieni coś potężnego na haku, jednak łowiłem z brzegu, którego podczas holu mi po prostu zabrakło, było kontrolowane cięcie.
- No nareszcie - to moje słowa. Darek tym razem pośpiesznie zwija zestaw.
- Bez paniki, to jakaś kergulena lub okonek.
Ląduję okonia bez problemu, nie jest duży, ale patelniaczek - do siaty!

Rzut i wobler nie chce pracować, myślę, że zaplątał się, wiec zwijam, jednak coś mi się łopoce na końcu.
- Mam coś małego znowu - mówię. Darek nie zwija już zestawu, słusznie. Na końcu niewymiarek sandacza, delikatnie odhaczony odpływa czym prędzej. Teraz sobie przeczytajcie ostatnie dwie linijki jeszcze cztery razy, bo tyle tych "kergulen" było.

U kompana cisza. Zmieniam wabia na płotko podobnego, schodzącego do 3-4 m Jaxona. Nawrót, 10 metrów z prądem i jak coś nie przywali!
- No wreszcie jakiś konkret - tym razem Darek zwija zestaw, ja wstaję i tak miałem rozprostować kości. Po kilku minutach holu naszym oczom ukazuje się potwór.
Tak go określił współtowarzysz, ja widywałem większe, ale i tak jestem zadowolony. Okoń, bo o nim mowa, walczy zawzięcie i ani myśli wpłynąć do podbieraka.
- Kilówka - zauważam.
- Więcej - kwituje Darek. Poniekąd ma rację, później domowa waga pokazuje 1,12 kg.
Pływamy do późnych godzin wieczornych, woda wyłagodniała, zero fali jak i zero brań. Spływamy. Po drodze kumpel trafia ładną płotkę, za kapotę, kapota pęka, a więc - do siaty!

I to by było na tyle, zbyt wielkich sukcesów nie mieliśmy, choć dwie rybki całkiem, całkiem. Za to gatunkowo bogato było, no i jaki wspaniały zachód słońca, tak wspaniały, że zapomniałem iż mam aparat. Wyciągnąłem go dopiero na brzegu i w zupełnej ciemności popełniłem zdjęcie, które tu widzicie.

PiECIA







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=441