Moje wędkarstwo
Data: 09-07-2003 o godz. 19:19:36
Temat: Pytania do zawodnika


Bakcyla wędkarskiego złapałem już w latach przedszkolnych. Spędzałem wakacje u babci nad Wisłą, gdy ojciec kupił mi pierwszego bacika. Złowiłem na niego dwa, jak dla mnie wtedy, pokaźnych rozmiarów okonie, no i zaczęło się... było już po mnie.



Pierwsze kroki wędkarskie stawiałem na Wiśle łowiąc na bacika ze spławikiem wykonanym z pióra z dowiązanym haczykiem bezpośrednio do żyłki i do wędki. Nie kupowałem robaków, znajdowałem ochotkę i inne stworzonka, które dało się wydobyć spod kamieni na zwalonych główkach. Łowiłem głównie płocie i klenie. Chodziłem codziennie nad wodę z wędką, albo i bez, podpatrując tubylczych wędkarzy.

Kiedy wróciłem po wakacjach do domu, zapragnąłem łowić na śląskich wodach. Metodą tu dominującą był grunt, więc dość szybko zaopatrzyłem się w odpowiedni sprzęt. Uganiałem się za karpiami, linami, karasiami, czyli rybami poławianymi na gruntówkę. Pewnego dnia ojciec kupił mi małe książeczki dotyczące metody drgającej szczytówki i połowu płoci. Przeczytałem je kilkakrotnie, połykałem też każde czasopismo wędkarskie, jakie wpadało mi do rąk. Od tej pory moją ulubioną metodą łowienia stała się drgająca szczytówka, a rybą - płoć.

Czasami jednak brakowało mi czegoś na rybach, nie polubiłem bezczynności w oczekiwaniu na rybę. Próbowałem parę razy swoich sił ze spinningiem, gdyż to bardzo aktywne łowienie, lecz nie spodobała mi się ta metoda.

Pewnego dnia, gdy siedziałem nad Nogatem i wyciągałem jednego za drugim leszcza, wędkarz łowiący obok zapytał mnie, czy startuję na zawodach, na co odpowiedziałem, że nie, a on opowiedział mi jak można wziąć udział w zawodach wędkarskich.

Jeszcze w tym samym roku zgłosiłem się więc do koła i otrzymałem informację, że jesienią odbywają się zawody o puchar prezesa dla juniorów i seniorów łącznie. Wystartowałem w nich i złowiłem około 700 gram ryb. Najlepsi seniorzy mieli kilkakrotnie więcej, co mnie zmotywowało do doskonalenia się.

Gdy nadeszła wiosna z uporem maniaka przygotowywałem się do majowych mistrzostw koła. Czytałem gazety wędkarskie, wygrzebując z nich wszelkie informacje o zawodach tak, aby jak najlepiej przygotować się do nich. Gdy nadszedł dzień zawodów, wyskoczyłem bojowo z moją drgającą szczytówką używając jej jako spławikówki i bez kompleksów wkroczyłem w szranki z tyczkarzami, nie mając nawet bata.

Moje braki sprzętowe były katastrofalne, hamulec w kołowrotku był zepsuty i hamowałem za pomocą korbki wyłączając blokadę biegu wstecznego, a siatka była tak krótka, że nie sięgała z mojego miejsca do wody, umiejscowiłem więc ją 5 metrów dalej i z każdą rybką biegałem do niej. Po zważeniu ryb chyba najbardziej zaskoczony ze wszystkich tam obecnych byłem ja, okazało się bowiem, że pokonałem tyczkarzy i innych wyczynowców. I tak po raz pierwszy w 1999 roku zostałem mistrzem koła. Od razu zostałem przyjęty do klubu "Hybryda Zabrze" i moja przygoda z wyczynem rozpoczęła się na dobre.

Powoli zaopatrywałem się w dość drogi sprzęt przeznaczając nań każdy grosz. Pomosty, rolki itp. zbudowałem wraz z ojcem. Na marnym dość sprzęcie zaczynałem odnosić coraz lepsze wyniki. Prezes mojego klubu przestał dość szybko być dla mnie guru, gdy okazało się, że niczego konkretnego mnie nie nauczył. A kiedy już przestał być moim trenerem, zacząłem odnosić o wiele lepsze wyniki. W roku 2000 łowiąc na mistrzostwach okręgu, już bez pomocy trenera, zająłem 6 miejsce. W następnym roku przez nieszczęśliwy wypadek musiałem odstawić nie tylko wyczyn, ale i całe wędkowanie. Ratunkiem okazały się wortale internetowe oraz czat pogawędek gdzie choć w ten sposób mogłem być związany z wędkarstwem i pogłębiać swą wiedzę teoretyczną.

W roku 2002 powróciłem do wędkarstwa już jako senior. Zapisałem się do klubu "Team Samol Pyskowice". Pierwszy start na zawodach klubowych nie obył się bez wielkiej tremy. Jak po roku przerwy uda mi się powrót? Czy dam sobie radę? Okazało się, że wygrałem sektor pokonując wielu znakomitych seniorów z okręgu Katowickiego. Wygrałem grand prix koła Pyskowice, co dało mi prawo startów w GP okręgu w roku 2003. W klubowych zawodach wywalczyłem w ogólnej klasyfikacji 13 miejsce w okręgu.

W tym roku rozpocząłem już bez kompleksów sezon. Moja uwaga skupia się głównie na indywidualnym Grand Prix okręgu. Pierwsze zawody z tego cyklu wypadły dość dobrze, zdobyłem najwyższe miejsce z całej reprezentacji koła, pierwsze 8 punktów dopisane do ogólnej klasyfikacji. Mam nadzieje że za parę lat uda mi się zebrać punkty pozwalające dostać mi się do kadry okręgu, jak na razie to jest mój cel nr 1.

Czym jest dla mnie wyczyn? Formą sprawdzenia samego siebie, wyeliminowania błędów, poznawania dogłębnie łowisk, zwyczajów ryb, kompozycji zanęt, metod i sposobów łowienia.
Dlaczego wyczyn? Bo lubię łowić aktywnie, lubię zdrową rywalizację i sprawdzanie swoich dotychczasowych postępów na treningach. Na zawodach największą radość sprawia mi, gdy wszystko idzie zgodnie z wcześniejszymi założeniami, wtedy mam satysfakcję, że dzięki swej wiedzy, treningom i odpowiedniemu przygotowaniu rozpracowałem łowisko.

Wędkarstwo jest jednak (i na szczęście chyba) na tyle nieprzewidywalne, iż nie da się wszystkiego założyć i zaplanować. Dążenie do tego, aby posiąść tę całą wiedzę często bywa nieosiągalne i to daje mi właśnie motywację, by ciągle coś ulepszać, doskonalić, dążyć do perfekcji.

Ram







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=436