VI Biesiada PW - Odra - Wronów 2003
Data: 27-06-2003 o godz. 19:40:40
Temat: Pogawędkowe imprezy


Podczas długiego weekendu czerwcowego zaplanowano kolejną biesiadę. Tym razem miejscem spotkania było ujście Nysy Kłodzkiej do Odry w okolicy wsi Wronów. Najpierw znaleźliśmy się w Zabrzu. Z Warszawy dojechał Marek_b, Dziecko i ja, czyli Torque. Na miejscu czekał Sigi i Wojtek (nie zarejestrowany). Przepakowaliśmy sprzęt do samochodu Sigiego i już czekała na nas pierwsza niespodzianka.



Okazało się, że nie jedziemy prosto nad Odrę, a najpierw odwiedzimy znajomych, którzy startują w mistrzostwach polski karpiarzy. Godzina jazdy samochodem (po drodze dołącza do nas Jacek_dsw) i jesteśmy na wyrobisku pożwirowym "Dębowa" w Reńskiej Wsi pod Kędzierzynem-Koźlem. Dane nam jest zejść na stanowisko wice mistrzów polski z poprzedniego roku. To naprawdę wielka frajda popatrzeć na stanowisko, sprzęt, zanęty. Wszystko w zupełnie innym wydaniu niż to, z czym obcujemy na co dzień. Pijemy piwko rozmawiamy o rybach. Czas naprawdę szybko ucieka i trzeba udać się na miejsce biesiady.

Kolejna godzina jazdy upływa nam szybko. Jedni przysypiają, inni nawiązują nowe znajomości. Koło godziny 4 nad ranem dojeżdżamy na miejsce. Deszcz lekko siąpi, więc wstrzymujemy się z rozstawianiem namiotów i idziemy popatrzeć na rzekę. Jest dziko, pięknie i cicho. Na brzegach żywej duszy, czyli dokładnie to, czego oczekiwaliśmy. Zaczynamy z Markiem baczniej przyglądać się wodzie i powoli miny nam rzedną. Odra przy brzegu, na którym stoimy przypomina kanał. Nie widać żadnych główek, warkoczyków czy rafek. Sigi jednak szybko nas pociesza, że drapieżnik tu jest, a i białej ryby nie brakuje, która może się skusić się na spinning.

Trzeba w końcu wypakować rzeczy z samochodów, rozstawić namioty i zacząć łowić. Pierwszy do boju rusza Marek. Uporał się z bagażami, uzbroił kij, ubrał spodniobuty i ruszył przez nadbrzeżne chaszcze w poszukiwaniu drapieżnika. Sigi na razie nie rozkłada sprzętu, ma wyjechać po Radwana i Maro. Rozmawiamy o rzece o rybach, integrujemy się, po to przede wszystkim tu przyjechaliśmy.

Dziecko też ma już kij przygotowany, więc idziemy śladem Marka, a Sigi jedzie po ostatnich dwóch biesiadników. Po dwóch godzinach wszyscy spotykamy się w komplecie. Jest Sigi (organizator), Wojtek, Jacek_dsw, Marek_b, Radwan, Maro, Dziecko i Torque.

Pierwsze próby złowienia ryby na spinning nie powiodły się. Odpoczywamy więc i patrzymy jak rozkładane są feedery, pickery, gruntówki. Zaczyna się mieszanie zanęt i cała ta zabawa potrzebna do przygotowania dobrego łowiska do połowów gruntowych. Deszcz już dawno przestał padać. Zaświeciło słońce, wiatr przesuszył wysokie trawy i pokrzywy nad brzegami. Zestawy leża w wodzie, zanęta "dochodzi", raczymy się więc złocistym i snujemy planu na zbliżające się dni.

Czas na drugą rundę. Ja z zestawem do połowy na czereśnie, a Dziecko ze spinningiem idziemy na ujście Nysy, Maro ze swoim super ciężkim sprzętem (ze względu na duży uciąg wody zdecydował się na główki 2 g i 1 cm twistery) rusza w dół Odry, a reszta biesiadników siada przy gruntówkach. Po dwóch godzinach porównujemy efekty. Maro trafił jednego okonia około 20 cm, z pobliża dna Odry wyciągnięto kilka uklei, płotkę i drobne leszczyki, na czereśnie zaś skusił się 40 cm kleń. Jak na początek całkiem nieźle.

Sigi jednak mówi, że to nie to. Ryby powinny brać pewniej i częściej. No i powinny być większe. Zmęczeni po podróży, na błogim leniuchowaniu (przerywanym co jakiś czas braniami na zestawy gruntowe) spędzamy resztę dnia i część nocy.

Dzień drugi rozpoczął się od dużego deszczu i jeszcze większego wiatru. Mimo to biesiadnicy wstali żwawo i udali się na zakupy do pobliskiej wioski. Jadąc do sklepu Sigi zawiózł nas jeszcze nad Nysę Kłodzką około 5 km od jej ujścia do Odry. Rzeka nas zachwyciła. Mimo ulewnego deszczu staliśmy na wysokim brzegu i podziwiali wspaniałe miejsca. T o niesamowite jak charakter rzeki może się zmienić na tak krótkim odcinku. Ujście to zamulony prosty kanał. To na co patrzyliśmy to właściwie podgórska rzeka. Meandry, twarde żwirowe dno, rynny i płanie. Tu musiały być brzany. Nasz organizator potwierdził to opowiadając o ludziach, którzy właśnie dla tej ryby odwiedzają tą rzekę.

Podczas powrotu do namiotów deszcz przestał padać i wyjrzało słońce. Jak się okazało do końca pobytu na zmianę świeciło słońce i kropił deszcz. Jedno było tylko niezmienne - silny wiatr. Nie zrażeni tym jednak ponownie uzbroiliśmy sprzęt i ruszyli zmagać się z krzakami na brzegach, komarami w powietrzu i rybami w wodzie. Niestety tych ostatnich było najmniej. Wyniki dnia drugiego oszałamiające nie były. Kilka leszczyków, uklei, okoń złowiony na żywca. Na okrasę został złowiony kolejny kleń na zestaw z czereśnią. Tym razem była to już poważna rybka długości 55 cm. Szczęśliwym łowcą był autor relacji.

Niestety na spinning tego dnia nie skusiła się żadna ryba. Wędkowanie było przeplatane miłym leżakowaniem zaś wieczorem nie obyło się bez ogniska. Była oczywiście kiełbasa, ziemniaki i to, co z naturalnych składników można uzyskać najlepszego: złote, pieniste i smakujące jak nigdzie indziej piwo. Przy ognisku w dobrym towarzystwie czas upływał szybko. Sigi z Wojtkiem snuli opowieści o rybach i nie tylko, a typowo śląski temperament i poczucie humoru dodawały kolorytu każdemu słowu. Pękaliśmy tam ze śmiechu i gdyby nie to, że dnia kolejnego czekały nas rybki posiedzielibyśmy dłużej. Nie wszyscy jednak poszli spać. Wojtek i Jacek_dsw przesiedzieli dzielnie cała noc przy wędkach. Niestety efekty były podobne jak w ciągu dnia.

Przywitaliśmy ich dnia kolejnego koło godziny siódmej rano i daliśmy zmianę przy wędkach. Ci, którzy zarzekali się, że łowią już tylko na spinning (no może czasem wezmą do ręki spławikówkę), zabrali się za mieszanie zanęt i nęcenie łowiska. Trzeba w końcu jakąś dużą rybę złowić. Do wczesnych godzin popołudniowych jednak brań nie było. Owocowe klenie już nie dały się z wody wyciągnąć i mimo trzech ryb na wędce żadna nie zobaczyła błysku flesza. Leniwie przysypialiśmy przy namiotach, kiedy z miejsca gdzie wędkował Marek_b z Sigim dobiegł nas krzyk - "Podbierak!". Pobiegliśmy wszyscy. Okazało się, że Marek na swoją delikatną wędkę zaciął ładną rybę. Postaliśmy kilka dobrych minut na brzegu zanim zobaczyliśmy pod powierzchnią ładnego amura. Jeszcze kilka minut i ryba wylądowała w podbieraku. Gratulacje, zdjęcia. Było czego gratulować. To największa ryba złowiona na zlotach i biesiadach. Zbliżał się powoli wieczór i trzeba było uczcić udany połów. Nie zapomnieliśmy jednak o wędkach. Zestawy zostały rzucone i co jakiś czas wyciągaliśmy drobne rybki.

Wieczór miał też jeszcze jedną, niespodziewana atrakcję. Odwiedzili nas panowie z PSR. Rzadko spotykałem się z kontrolą nad polskimi wodami, ale te nieliczne zawsze mile wspominam. Strażnicy zazwyczaj są mili, kulturalni nierzadko podpowiedzą jak i gdzie łowić. Zazwyczaj. To, co nas spotkało jednak nad Odrą ... Chamstwo, faszystowskie metody, nadużywanie władzy i nie stosowanie się do przepisów. No cóż wszędzie są czarne owce. Wszystko sobie jednak wytłumaczyliśmy. Panowie pojechali dalej a my wróciliśmy do ogniska.

Niestety to już było nasze ostatnie ognisko. Rano już powoli trzeba było składać i sprzęt i namioty. Wprawdzie jeszcze były pojedyncze brania, coś nawet zainteresowało się 10 cm martwą ukleją rzuconą w nurt, ale ryb już nie złowiliśmy. I choć byliśmy bardzo zadowoleni z wyjazdu, to miny były niewesołe. Nie chciało się wracać.

Podziękowania należą się Sigiemu. Wielkie podziękowania. Zorganizował wszystko kapitalnie, dowiózł na miejsce i... dał połowić ekipie z Warszawy. Dzięki Sigi i do następnego, oby rychło.

Torque







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=424