Wędkowanie w Niemczech
Data: 17-06-2003 o godz. 16:46:34
Temat: Tu łowię



Dzisiaj, po zapoznaniu się z warunkami wędkowania w Ameryce Północnej, przenosimy się do Europy. Swoimi spostrzeżeniami dzieli się z nami Karpiarz.
Redakcja


Byłem jeszcze młodym chłopaczkiem, kiedy po pozytywnym zdaniu egzaminu otrzymałem moją pierwszą, młodzieżową zresztą kartę wędkarską PZW. Pamiętam dumę, jaka mnie wtedy rozpierała. Nic nie wskazywało na to, że po wielu latach, przyjdzie mi raz jeszcze chodzić na wykłady i przystępować do egzaminu na kolejną kartę. Tak - chcąc łowić ryby w Niemczech, trzeba mieć tzw. Fischereischein, czyli kartę wędkarską. Jednak sam fakt jej posiadania, nie upoważnia jeszcze do wędkowania! Trzeba bowiem mieć jeszcze zezwolenie na łowienie w określonej wodzie, ale o tym za chwilkę.


karta wędkarska - fot. Karpiarz

Zdobycie karty wędkarskiej w Niemczech, wbrew pozorom nie jest takie łatwe. Dlaczego? Już tłumaczę...

Egzamin organizowany jest tylko raz w roku i nie ma poprawek. Kto zatem nie zda (a takich jest sporo), musi cały rok czekać na następną szansę. Egzaminy są dwa: teoretyczny i praktyczny.

Teoretyczny to naturalnie testy - jest sporo pytań, czasami bardzo głupawych i niektórych odpowiedzi trzeba się, niestety, nauczyć na pamięć. Wszystkiego jednak można doczytać się w książkach.

Inaczej natomiast wygląda sprawa z egzaminem praktycznym – przygotowanie do niego musi być poparte wykładami, bo najmniejszy błąd oznacza stratę całego roku. Jak wygląda taki egzamin? Wchodzi się do pokoju, gdzie siedzi komisja (najmniej trzy osoby), ciągnie się losowo pytanie, którym jest nazwa ryby, np. makrela - i trzeba ze stołu, na którym leży cały ogrom sprzętu, wybrać odpowiedni sprzęt i osprzęt do połowu, lądowania, mierzenia, zabijania itd... odpowiedniego gatunku ryby.

Nie można o niczym zapomnieć, bo nawet brak gumowego stopera do przelotowego spławika, albo pałki do ogłuszania ryby, nie mówiąc już o grubości żyłki, czy też o rodzaju wędziska dla odpowiedniego gatunku ryby, dyskwalifikuje delikwenta na następny rok.

Opłata za kartę wędkarską na pięć lat wynosi 30 euro (w Niemczech to dwie godziny – no, powiedzmy 2,5 godziny pracy - brutto naturalnie). Z tych 30 euro - 15 to opłata skarbowa, a drugie 15 to tzw. Fischereiabgabe, czyli pieniążki przeznaczone na zarybianie.

Żeby móc łowić w Niemczech, potrzebujemy oprócz karty jeszcze zezwolenie na określoną wodę. Tutaj ceny są bardzo różne i uzależnione są od łowiska. Dla przykładu: za roczne zezwolenie na połów w Renie płacę 30 euro - to naprawdę niewiele. 20 euro kosztuje zezwolenie do połowu w porcie w Neuss przy założeniu, że się je wykupi do końca stycznia. Od pierwszego lutego trzeba już kupować każdy miesiąc z osobna po 5 euro.


zezwolenie na połów w Renie - fot. Karpiarz

Inaczej sprawa wygląda na stawach, albo jeziorach związkowych - tutaj trzeba niejednokrotnie wyłożyć 100 - 200 euro, a przy wpisie podwójnie (kiedyś były to marki).

Wędkarze holenderscy śmieją się często z Niemców twierdząc, że takie karty wędkarskie to czysta strata czasu. W Holandii na poczcie kupuje się licencję i sprawa jest załatwiona. Dla przykładu: zezwolenie główne kosztuje na rok 9,50 euro - naturalnie z takim zezwoleniem nie można wszędzie łowić, ale na nie związkowych wodach tak.


licencja holenderska - fot. Karpiarz

Około 25 euro kosztują licencje na okręg, w którym łowię. Wbrew pozorom w Holandii panuje dużo większa dyscyplina niż w Niemczech. Bywało, że policja kontrolowała mnie dwa razy w ciągu dnia! W Niemczech dla przykładu nie byłem w ogóle jeszcze kontrolowany.

Belgowie śmieją się i z Niemców, i z Holendrów - oni bowiem płacą, tak samo jak Holendrzy, za swoje licencje na poczcie, ale nie stosują się do żadnych zakazów typu: nie wolno łowić na żywca itd... Belgowie mają swojego króla i to on ustala, co można, a co nie. Jeszcze nie tak dawno nie trzeba było w Belgii robić prawa jazdy! Przy zakupie nowego samochodu dostawało się prawo jazdy. Wystarczało wpisać swoje nazwisko i sprawa była załatwiona. Dlatego do tej pory w Niemczech, a już zwłaszcza w Aachen istnieje tzw. belgijski kierowca - czyli „po polskiemu” niedzielny.


licencja belgijska - fot. Karpiarz

Jak wiemy, Belgia podzielona jest na trzy strefy językowe, dlatego też istnieją trzy różne licencje wędkarskie: niemiecka, francuska oraz flamandzka. Jeżeli zatem chcielibyśmy w całej Belgii łowić, trzeba by nam było wszystkie trzy licencje wykupić?

Jeszcze inne zasady obowiązują w Hiszpanii - tutaj też nie potrzebna jest nam karta wędkarska, jednak licencje wykupuje się nie na poczcie, a w Urzędzie Miejskim. W zależności też od regionu, w jakim chcemy wędkować, czasami potrzebujemy zgodę z trzech różnych miast wojewódzkich, czego naturalnie nie jesteśmy sami w stanie załatwić. Doskonale wiedzą o tym biura podroży oraz osoby wynajmujące domki, czy też łodzie w tych wędkarskich regionach i oferują odpłatną pomoc w zdobywaniu tych licencji.


licencja hiszpańska - fot. Karpiarz

Dla przykładu - roczne zezwolenie na wędkowanie w Delcie Ebro oraz w Rzece Ebro kosztuje 12,5 euro. Ja jednak płacę 25 euro, bo licencje czekają już na mnie i wystarczy je odebrać.

Jeszcze więcej trzeba zapłacić za licencje, jeżeli załatwia to biuro podróży. Naturalnie, w zależności od regionu zmieniają się też ich ceny. Dla przykładu w Mequinenzy – europejskiej kolebce wędkarstwa sumowego - w roku 1999 płaciłem 2000 pesetas, czyli około 13 euro za tydzień!


tygodniowa licencja - fot. Karpiarz

Jako ciekawostkę dodam, że dwa dni wędkowania w Polsce, na wyspie w Wyszogrodzie, kosztowało mnie w ubiegłym roku 30 zł, czyli 7,5 euro.


zezwolenie na połów w Wiśle koło Wyszogrodu - fot. Karpiarz

Karpiarz

Redagował Monk







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=413