Jarbanizm
Data: 10-06-2003 o godz. 07:00:00
Temat: Nasza publicystyka


Przeczytałem artykuł Torque. Zainspirował mnie. Po przeczytaniu tekstu wspomnianego autora zastanowiło mnie czy wędkarstwo to hobby czy sposób na życie? Pomijając aspekty zawodnictwa, możliwości pozyskiwania korzyści materialnych (zawody, konkursy, sponsoring), pozyskiwanie rybiego białka, spełnianie się zawodowo poprzez pracę w handlu i przemyśle związanym z wędkarstwem cóż innego mi pozostało, co trzyma mnie przy nim i pozwala trwać?



Jakie były początki? Tradycyjnie. Ojciec, wujek zabierali mnie na ryby. Bambusowy kij, spławik z kurzego pióra to była moja codzienność. Wyjazdy kojarzyły mi się tylko z tym czy coś złowię czy nie? Nie interesowało mnie nic innego jak tylko to, czy będą brania, co złowię, jak dużo, jakie duże i tak dalej. Zaczynałem dorastać. Zmieniłem sprzęt, stosowałem inne metody połowu. W szkole średniej uległem „innym inspiracjom” i wędkarstwo odłożyłem na plan dalszy. Czym innym byłem zafascynowany i zupełnie inaczej spędzałem wolny czas...

Aż do klasy maturalnej. Po maturze całą paczką pojechaliśmy „balować” nad jezioro. Któregoś dnia wieczorem siedząc na pomoście, zauważyłem wędkarza spinningującego przy sąsiednich trzcinach. Stał w łódce, w zielonym uniformie, w kamizelce khaki i co najbardziej zapamiętałem zielonym kapeluszu. Obserwowałem go jak majestatycznie posyłał przynętę wzdłuż trzcin, jaki był przy tym skoncentrowany i wydawało mi się, że nie istnieje dla niego nic innego wokoło jak tylko jego wędka i ściągana przynęta. Długo go obserwowałem...

Na pierwszym roku studiów poznałem kolegę. Znikał gdzieś w czasie wolnym, w wolne dni był nieosiągalny. Zdziwienia nie kryłem gdy okazało się, że jest wędkarzem. Odszukałem stare wędki i byłem gotowy do wspólnej wyprawy. Nic z tego nie wyszło, gdyż mój kolega był spinningistą. Przypomniał mi się wędkarz znad jeziora... Nie dla psa kiełbasa – pomyślałem sobie, ale...

Rok później byłem w sklepie wędkarskim na zakupach. Szykowałem wyjazd nad jezioro celem szczegółowej obserwacji spławika. Czynność powyższa ma na celu nie dopuszczenie do jego zniknięcia w czeluściach jeziora. Przy okazji tej czynności czasami na końcu wędki znajdujemy winowajcę psującego spławik którego pospolicie zwiemy rybą. Wracając jednak do sklepu... W stojaku z wędkami stały spinningi. Przed oczami miałem obraz wędkarza znad jeziora... Poproszę – powiedziałem i w tym momencie stałem się szczęśliwym posiadaczem pierwszej wędki spinnigowej. Oczywiście dokupiłem co tylko mogłem i na ile starczyło mi pieniędzy. Obarczony w wędkę, kołowrotek, gumy, obrotówki, pudełka, haki, agrafki i przypony wróciłem do domu. Tu nastąpiła konsternacja co dalej. Dalej było tak, że jeździłem nad jezioro i „próbowałem” układać sam klocki spinningisty. Jakoś mi szło. Wyciągałem z wody co tylko można: deski, koła, badyle, gałęzie, worki foliowe i wszystko inne co z wędkarstwem ma mało wspólnego. Pojawiły się jednak pierwsze ryby. Zacząłem poznawać nowych kolegów i umawiać się z nimi na ryby. Podpatrywałem ich, pytałem się i dyskutowałem. Dokupowałem sprzęt i oprzyrządowanie. Stałem się posiadaczem łódki i ekwipunku. Czułem się wędkarzem pełną gębą. Każdą wolną chwilę spędzałem nad wodą. Zacząłem odwiedzać różne łowiska, pojawiła się w moim grafiku miejscówek rzeka, aż do momentu...

Kiedy poznałem Marka zabrał mnie na ryby i nic by nie było w tym dziwnego, ale Marek był uważany w środowisku wędkarskim za bardzo dobrego spinningistę. Nie spałem całą noc i następnego dnia o świcie jadąc po niego walczyłem bardziej ze snem jak z powstrzymaniem się od przekraczania prędkości. Nie będę opisywał jak wyglądało wspólne wędkowanie, bo nie o to chodzi. Powiem tylko, że „baty” dostałem okrutne i najbliżej określić mi to można jak 100 do 0. Dostałem od Marka lekcję pokory i wiedziałem, że nie tędy droga...

Na ryby jeździłem dalej. Poznawałem łowiska, miejscówki. Nabierałem większej pewności siebie i doświadczenia. Po pewnym czasie zauważyłem, że lepiej się czuję będąc na rybach samemu jak w towarzystwie. Zacząłem interesować się ichtiologia, botaniką, zoologią, meteorologią i innymi naukami. Czytałem w między czasie książki i czasopisma. Nie uważam, że wędkarstwa można nauczyć się „z książki” ale to jest pewien etap który...

Doprowadził we mnie do wykształcenia pewnych zasad i zachowań. Interesowało mnie to, czy to co się dowiaduję wokoło było prawdą i można to sprawdzić praktycznie. Testowałem wszystko co mogłem, co tylko się nadawało do uwiązania do wędki spinningowej. W pewnym momencie odkryłem, że bardziej opieram się na własnych spostrzeżeniach, jakimś tam już doświadczeniu, obyciu i rutynie. Zacząłem specjalizować się w konkretnych rybach. Jak jechałem łowić szczupaki – brały okonie. Gdy wypływałem za okoniami – czepiały się sandacze. Podczas wyprawy na sandacze łowiłem okonki. Ewoluowałem, ale sam nie wiedziałem w jakim kierunku...

Szukałem nowych doznań. Zacząłem łowić nocą, puszczałem się kilometrami brzegiem rzeki, organizowałem sobie trzydniowe maratony. Uganiałem się sam nie wiem za czym, bo jakoś zapomniałem, że za rybami. Podniecała mnie otoczka samego organizowania wyjazdu na ryby. Rozmyślanie, planowanie, podejmowanie wcześniejszych decyzji – też są elementem wędkarstwa. Sam wyjazd – kwintesencja, oraz powrót i jego podsumowanie. Wracając do domu skonany, przemarznięty lub spalony (zależnie od pory roku), przemoczony, obdarty i napuchnięty nie zastanawiałem się nigdy nad tym, że wędkarstwo to hobby przynoszące „relaks i wypoczynek”. Byłem zadowolony, z tego, że jest mi dane być wędkarzem. Aż...

Zacząłem odnosić sukcesy. Nie, nie w zawodach wędkarskich, pracy, hazardzie lub w czymś innym. Zacząłem łowić konkretnie rybę którą miałem zamiar. Wypadki się zdarzały, ale przeważnie udawało mi się upolować gatunek na który się wybrałem. Pływałem po wodzie i rozmyślałem co dzieje się pod powierzchnią. Gdzie, jakie i dlaczego chowają się ryby. Łowiąc je traktowałem jak najdroższy skarb. Oglądałem, podziwiałem, napawałem oczy ich widokiem. Rozmawiałem z nimi. Wypuszczałem lub nie męcząc pozbawiałem życia...

A jak jest teraz? Nie zawsze łowię mimo tego, że z takim zamiarem udaję się nad wodę. Czasami pływam po jeziorze podziwiając widoki, obserwując ptaki i zwierzęta. Obserwuję często innych wędkarzy, otoczenie i wdychając świeże powietrze rozkoszuję się samym pływaniem oraz obcowaniem z przyrodą. Ale przede wszystkim staram się łowić ryby. Staram się wiedzieć o nich wszystko. Dzielę czas na rodzinę i wyjazdy na ryby.

Co mi dało wędkarstwo? Mam pasję. Nie spędzam wolnego czasu przed telewizorem. Nie narzekam na brak ruchu i świeżego powietrza. Nie włóczę się po knajpach. Umiem rozróżnić gatunki ryb, zwierząt i innych stworzeń a nawet wiem o tym wszystkim trochę więcej. Rozumiem przyrodę i nie odbieram jej jako dodatku do mojego życia, a wiem, że to ja jestem jej elementem. Poznałem masę wspaniałych ludzi. Dużo się od nich nauczyłem. Poznałem coś takiego jak odporność na stres, porażkę, niepowodzenie. Nie przeziębiam się tak często, nie narzekam jak pada, jak grzeje czy wieje. Potrafię wcześnie wstać, zorganizować sobie czas, spojrzeć na świat inaczej. Wszystko na tak. Nie potrafię tylko żyć bez wędkarstwa.

Jarbas







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=401